Reklama
aplikuj.pl

Recenzja komiksu 300

„Między Grecją a tą niszczycielską falą stoi niewielki odział ledwie trzystu wojowników. Ale to nie są zwykli wojownicy… to Spartiaci.”

Po krótkim, pełnym dramatyzmu wstępie, zaczerpniętym prosto z komiksu, należy przejść do konkretów, a więc recenzji tomu zatytułowanego 300. Nie jest to debiut tego tytułu, bowiem pojawił się na polskim rynku w okolicach 2005 roku, nakładem Taurus Media. Na szczęście, po ponad dekadzie Egmont wznawia dla rodzimego czytelnika prawdopodobnie jedną z ważniejszych powieści graficznych w – co tu dużo mówić – całkiem przystępnej cenie. Na łamach serii Mistrzowie Komiksu otrzymujemy tom, który wyniósł twórczość Franka Millera na absolutne wyżyny.

Dlatego dla osób nieco bardziej obytych w świecie kultury niniejsza recenzja jest całkowicie zbyteczna. Wszyscy znają Millera i do czego był kiedyś zdolny, a także czym 300-tu jest dla komiksu światowego. Niemniej dla osób dopiero odkrywających tajniki opowieści rysunkowych należy przedstawić kilka konkretnych argumentów potwierdzających wyjątkowość recenzowanej książki.

300 przeciw całej armii

Komiks opisuje słynną bitwę pod Termopilami z 480 roku p.n.e., a także wydarzenia które do niej doprowadziły, z perspektywy Leonidasa – króla Sparty. Każdy kto przeszedł edukację szkolną zna historię i mity związane z walką antycznej Grecji przeciw potężnej Persji. Jeśli wierzyć przesłankom, komiks powstał na bazie inspiracji filmem 300 Spartan z 1962 roku. To jednak nie wszystko. Patrząc na twórczość Franka Millera widać ewidentnie fascynację etosem spartańskich wojowników. Pewne nawiązania doszukamy się we wcześniejszym tomie Sin City: Krwawa Jatka (The Big Fat Kill) czy nawet kanonicznym Powrocie Mrocznego Rycerza.

Komiks bazuje na autentycznej historii jednej z ważniejszych bitew antyku, ale całość narracji składa się z interpretacji autora, gdzie fakty mieszają się z fikcją. Dlatego 300 nie możemy traktować jako wyłączne źródło historyczne, choć z pewnością nie taki cel przyświecał autorowi. Niemniej całość fabuły obraca się wokół postępującej ekspansji imperium Presji pod wodzą Kserksesa. Azja mniejsza szybko staje się łupem króla królów i wkrótce zapuka on do drzwi greckich miast-państw.

Leonidas – spartański król postanawia stawić czoła zagrożeniu. Niestety na drodze do ogólnej mobilizacji staje przeszkoda w postaci święta Karneji. Kapłani, posiadający ogólny posłuch, będąc jednocześnie wyrazem dawno skostniałego sytemu i korupcji, zabraniają władcy wyruszyć wszystkimi wojskami. Spartański król jednak nie poddaje się tak łatwo, i postanawia zabrać na „przechadzkę” trzystu najlepszych i najwierniejszych. Kierunkiem owego spaceru są tzw. Gorące Wrota, gdzie liczebność wroga przestaje mieć znaczenie. Samobójcza misja będzie później przez wieki sławić heroizm spartan…

Fakty i mity

Tyle ogólników, choć w większości to praktycznie cała fabuła. Oczywiście autor nie kopiuje słowo w słowo treści, jaką można znaleźć w podręcznikach do historii. Takie podejście byłoby zwyczajnie nudne. Dlatego Miller bazując na dobrze znanej opowieści, postanowił przestawić własną „fabularyzowaną interpretację” zdarzeń z 480 roku p.n.e. Czytelnik otrzymuje zatem intrygę polityczną, wątek odrzucenia i zemsty, a także pokaz heroicznej i efektownie przedstawionej walki do upadłego. Scenariusz jest na tyle prosty, że dalszy opis zakrawałby o zwyczajne spojlerowanie – a tego przecież chcemy uniknąć, prawda?

Niemniej właśnie owa prostota jest realnym atutem komiksu, który za główny cel miał prawdopodobnie przenieść jeden z większych etosów antycznego wojownika do współczesnej kultury popularnej, bawiąc przy tym czytelnika. Ponadto w narracji ogromną rolę odgrywają rysunki, a także układ wszystkich plansz. Poziom graficzny, to ten za jaki znamy i cenimy Franka Millera. Jednak dla odmiany tym razem, w przeciwieństwie do choćby kanonicznego Sin City, nie jest to komiks czarnobiały. Pastelowa kolorystyka nałożona przez Lynn Varley współgra idealnie z szkicami, nadając jeszcze większej głębi, klimatu, a także dynamiki poszczególnym sekwencjom.

Od chwili publikacji w częściach, gdzieś w okolicach 1998 roku, a potem wydania zbiorczego rok później, komiks 300 otrzymał szereg prestiżowych nagród – „Eisnera” za najlepszą mini-serię komiksową, dla najlepszego autora i za najlepszy kolor, a także „Nagrodę Harveya” za najlepszą serię oraz kolor. Dziewięć lat później ukazała się ekranizacja filmowa pod tym samym tytułem. Jeśli jej nie widzieliście, szybko nadróbcie straty, ale dopiero po lekturze.

Mimo tego pod adresem komiksu pojawiało się sporo krytyki, szczególnie kierowanych w stronę adaptacji niektórych faktów historycznych, czy wręcz zarzucano słabe oczytanie w źródłach samego autora. Trudno jednak dyskutować o dokładności przekazu historycznego w momencie, gdy zasadniczo to nie jest cel konkretnego utworu.

Opowieści zaczerpnięte z antyku odnajdują spore zainteresowanie we współczesnej Ameryce. Albumy takie jak 300-tu kreują przede wszystkim pewną wrażliwość historyczną u czytelnika, pobudzając równocześnie wyobraźnię i ciekawość. Dlatego niezależnie od preferencji, dla każdego kto obcuje z komiksem, czy ogólnie uważa się za jednostkę obytą w kulturze, 300 to pozycja wręcz obowiązkowa. Więcej w temacie chyba nie trzeba dodawać…

Za udostępnienie komiksu do recenzji dziękujemy wydawnictwu Egmont