Reklama
aplikuj.pl

Finaru-Kamehameha! Recenzja Dragon Ball FighterZ

Fani Dragon Balla bardzo długo czekali na porządną bijatykę w swoim ulubionym uniwersum. Ostatnim całkiem nieźle zapamiętane tytuły wywodziły się z serii Budokai, która miała czasy swojej świetności jeszcze w erze PS2. Kilkanaście lat w przód wypełnione cierpieniami i ni stąd, ni zowąd otrzymujemy Dragon Ball FighterZ – jedno z lepszych „mordobić” jakie ostatnio ukazało się na rynku.

Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nie spisywał Dragon Ball FighterZ na straty jeszcze przed premierą. Większość gier z tego uniwersum były… mocno średnie, stąd oczekiwania wobec tego akurat tytułu były stosunkowo niewielkie. Niby wyglądało to ładnie na pierwszych zapowiedziach, ale u fanów przygód Goku zdążyła się już wytworzyć pewna znieczulica na gry im prezentowane. Wystarczyło jednak tak niewiele, bo oddelegowanie prac nad tytułem do specjalistów tego gatunku, czyli Arc System Works – twórców Guilty Gear czy BlazBlue. Dzięki nim FighterZ stało się czymś, co mogli przyjąć nie tylko fani Dragon Balla, ale też miłośnicy bijatyk ogólnie. To chyba jedna z największych niespodzianek 2018 roku, a wszyscy w końcu lubimy miłe niespodzianki. Zanim jednak przejdziemy do samego werdyktu, rozszczepmy Dragon Ball FighterZ na części pierwsze.

And this… Is… to go… even further beyond!

Mógłbym tu teraz próbować omawiać poszczególne tryby rozgrywki, ale w bijatyce liczy się tylko i wyłącznie jedna rzecz – mechanika walki. Niezależnie jak ubrać fabułę, jak fantastyczne pomysły wymyślić na jej udekorowanie, bez dobrego okładania się po pysku, ten gatunek zwyczajnie nie może przetrwać. Dragon Ball FighterZ całe szczęście robi tę kluczową rzecz niezwykle dobrze… i szalenie dynamicznie. Gra jest bardzo przystępna, bo postacie mają 3 typy automatycznych combosów, które w zasadzie można wykonać naciskając wciąż jeden i ten sam guzik. Tak samo wszystkie ciosy specjalne u każdego z bohaterów można uzyskać przy pomocy tej samej kombinacji klawiszy. Z jednej strony można narzekać na zbytnie uproszczenie mechanik, ale dzięki temu nowi gracze nie czują się zagubieni i mogą spokojnie bawić się ulubionymi herosami z anime, bez potrzeby zaglądania co chwilę w bibliotekę technik.

Dla bardziej zaawansowanych graczy takie rzeczy mogą brzmieć jak świętokradztwo, bo w końcu: „Jak to? Nie trzeba spędzać setek godzin, żeby nauczyć się jednej postaci?”. Ano nie potrzeba, ale nie znaczy to, że system walki sam w sobie jest banalny. Arc System Works zadbało o to, żeby Dragon Ball FighterZ zaistniał nie tylko na kanapach, a również na arenach międzynarodowych. W mechanice jest bowiem bardzo dużo ukrytej głębi. W końcu combosy można ciekawie i w płynny sposób ze sobą łączyć, żeby żonglować oponentem to na ziemi, to w powietrzu. Również wyczucie swoich postaci co do klatki animacji będzie wymagało naprawdę wielu godzin cierpliwości oraz nauki. Parowanie ataków, regeneracja w powietrzu, umiejętne blokowanie się, wykorzystywanie „Sparking Blastu” (chwilowego wzmocnienia)… jest tego całkiem sporo, a i tak to jedynie wierzchołek góry lodowej. Same mecze przypominają te z Marvel Vs. Capcom, gdzie naprzeciwko siebie stają drużyny złożone z 3 postaci. Przywoływanie ich w odpowiedniej chwili, wycofywanie ich z pola bitwy, by mogli lekko zregenerować zdrowie – to wszystko jest niezwykle kluczowe, a jednak są to drobnostki, o których prosty gracz (taki jak ja w kwestii bijatyk) nie zawsze pamięta. W końcu gdyby rozgrywka była za łatwa, to byłbym teraz królem trybu sieciowego, a boty nawet na najwyższym poziomie trudności nie stanowiłyby dla mnie żadnego wyzwania. Jednak okazuje się, że pierwsze mecze, nawet z niezbyt doświadczonymi zawodnikami, kończyły się dla mnie sromotną porażką, zaś tryb Arcade czy niektóre Combo Challenge do dziś wydają się dla mnie nie do sforsowania.

Plejada bohaterów może i jest stosunkowo niewielka, ale moim zdaniem są oni odpowiednio zbalansowani. Nie ma sytuacji, gdzie Goku w formie Super Saiyan Blue (tak w dużym skrócie) trzepie swoją normalną formę trzema atakami. Z drugiej jednak strony kilka postaci jest do siebie bardzo zbliżona pod względem ruchów czy technik, stąd grając jedną z nich, ma się wrażenie, że widziało się już znaczną część zestawu (mowa tu głównie o Saiyanach). Dragon Ball FighterZ ma też Season Passa i każe mi to niestety wierzyć, że sporo nowych wojowników wyjdzie w DLC, co mogę potępiać, ale ciężko mi z tym walczyć. To już codzienność tej branży. Także grunt to wybrać swoich ulubieńców i walczyć nimi do upadłego.

Tell me, is it slavery when you get what you want?

Nie zwykłem też w swoich recenzjach mówić o tym za wcześnie, ale jednak grafika wygląda tu wprost cudownie. Walki podobnie jak w Marvel Vs. Capcom wydają się piekielnie chaotyczne i z perspektywy trzeciej osoby, a nawet samego gracza, ogarnięcie wszystkich rzeczy na ekranie wymaga jakichś nadludzkich mocy. Jednak gdy już odłożyłem na chwilę pada, usiadłem obok i popatrzyłem jak moi znajomi nawzajem tłuką się po twarzach, wówczas doceniłem piękno Dragon Ball FighterZ. Modele 3D, ich animacje, wszystkie scenki przerywnikowe, ataki specjalne oraz niektóre efekty plansz – wszystko prezentuje się naprawdę okazale i za to biję twórcom pokłon. Praktycznie przenieśli oni całą tę aurę anime i tchnęli w nią życie, zamieniając ją w dynamiczne mordobicie. Arc System Works zastosowało tu kilka sztuczek oraz złudzeń optycznych, ale przy normalnej rozgrywce są one niewidoczne dla każdego grającego. To chyba pierwsza produkcja spod szyldu Dragon Balla, którą mogę pochwalić za ten aspekt. Może silnik czy technologia za nim stojąca nie jest najwyższych lotów, ale praktycznie mnie to nie obchodzi. Dragon Ball FighterZ ma swój styl i prezentuje się cudnie, a to wystarczy mi w zupełności.

Grę testowałem na konsoli PS4 (nie Pro) i chodziła w stałych 60 klatkach na sekundę, bez najmniejszej zwiechy nawet w najbardziej szalonych momentach. Stały oraz wysoki framerate jest tym bardziej ważny w bijatykach, więc jego utrzymanie trzeba jak najbardziej docenić.

You can take control of my mind and my body, but there is one thing a Saiyan always keeps… his PRIDE!

Jak na bijatykę jest tu też sporo zawartości dla grającego, oczywiście poza samym trybem multiplayer. Jest tryb Arcade, gdzie walczymy z coraz to silniejszym AI i następnie zliczane nam są punkty, z których to tworzona jest ocena końcowa. Samo ukończenie tych walk jest sporym sukcesem, a osiągnięcie wyższych rang… cóż, zostawiam to bardziej cierpliwym oraz lubiącym wyzwania osobom. Poza tym istnieje również sekcja treningowa, gdzie znajdziemy chociażby trening, w którym nauczymy się wszystkich mechanik gry. Do tego sprezentowane zostało nam Combo Challenge, gdzie opanujemy większości ciekawych sekwencji ciosów (bodajże) 28 postaci. Ich spełnienie chociaż raz dla początkującego może dać w kość, ale przeżycie bez nich w multiplayerze, wydaje się niemożliwe. Stąd też polecam zacząć wszystkim początkującym zacząć z tego miejsca, by ruszyć w dalej w świat Dragon Ball FigterZ.

Do tego twórcy sprezentowali nam kampanię dla pojedynczego gracza, ale to chyba najgorsza rzecz jaka istnieje w Dragon Ball FighterZ. Jej fabuła jest całkiem ciekawa, zaś scenki przerywnikowe są wypełnione masą humoru oraz odniesień do show Akiry Toriyamy. Jednak samo dojście do nich wypełnione jest dziesiątkami, o ile nie setkami żmudnych walk. Twórcy wrzucają nas bowiem na mapę do złudzenia przypominającą grę planszową. Stamtąd poruszamy się powoli w kierunku bossa, ale większość pól wypełniona jest klonami dostępnych w grze postaci. Jak już wspomniałem jest ich 28, więc prędzej czy później kolejne pojedynki z ich kombinacjami, mogą zacząć się nużyć. Samo ukończenie kampanii jest absolutnie nużącym i przez to frustrującym doświadczeniem, więc sięgałem po ten tryb już tylko w ostateczności.

Trybów multiplayer jest tu zasadniczo trzy. Jeden z nich to klasyczne rozgrywki casualowe lub rankingowe. Kolejny z nich to arena, gdzie do lobby łączy się około 50 graczy i każdy z nich walczy o swoje utrzymanie wewnątrz. To bardziej casualowy moduł, borykający się ze sporym czasem oczekiwania potrzebnym do rozegrania w nim choćby jednego spotkania, stąd szybko go przekreśliłem. Do tego grający mają możliwość utworzenia małego lobby w postaci ringu, gdzie mogą opisać swoje wymagania i zmierzyć się lub potrenować z kimś na swoich warunkach. Do tego trzeba też doliczyć lokalne potyczki, ale to w bijatykach już raczej codzienność, a zarazem najważniejsza rzecz. Spuszczanie sromotnego łomotu swoim znajomym przy piwku to świetna rzecz, która potrafi pochłonąć cały wieczór.

Samo menu stanowi też jakby nie patrzeć dodatkową część zabawy. Jest to tak naprawdę lobby składające się z 64 graczy (jeśli jesteśmy w trybie online), po którym możemy się poruszać przy pomocy wybranego awatara naszego wojownika. Miły dodatek, gdzie zabijemy nieco czasu przez szturchanie napotkanych osób, oglądanie powtórek czy zwykłe bieganie dookoła bez celu. Same skórki odblokowujemy kupując za walutę w grze kapsuły u handlarza, z których wypadają różne dodatki. Przypomina lootboksy? Tak, z tym wyjątkiem, że inaczej niż za monety zdobyte w grze, nie jesteśmy w stanie ich kupić. Mówimy nie inwazyjnym mikrotransakcjom!

A jak wypada sam kod sieciowy? Dość dobrze, choć tak jak wspomniałem wcześniej, nie jestem bijatykowym specjalistą. Ping jest liczony w klatkach opóźnienia, który pokazywany jest u góry nad czasem do zakończenia potyczki. Gra stara się nam dobierać partnerów, którzy są stosunkowo najbliżej nas i mają najlepsze połączenie, stąd uniknąłem walk z Amerykanami czy innymi osobami grającymi na sieci z ziemniaka. Jest ok.

Fuuuu-sion! Ha!

Dragon Ball FighterZ to jedna z lepszych bijatyk w jakie miałem okazję grać w ostatnich latach. Ostatnim moim ulubionym tytułem był Street Fighter IV, bo wszelakiej maści Mortal Kombat czy Tekkeny absolutnie do mnie nie przemawiają. Jeśli Wasi znajomi oglądali kiedyś w przyszłości kultową „Zetkę” czy znają chociaż w przybliżeniu przygody Goku, to chyba pora żebyście zrzucili się na jedną kopię tej produkcji. To świetna propozycja na umilenie sobie czasu przy piwku.

Nowe dzieło Arc System Works ma też odpowiednio dużo głębi, żeby miłośnicy bardziej rywalizacyjnych lub turniejowych trybów znaleźli coś dla siebie. Tak, dla mnie ta gra to jedna z większych niespodzianek tego roku i mam nadzieję, że inne anime dostaną równie dobrze wykonane kawałki kodu. Tym razem proszę Arc System Works o porządną klepankę w uniwersum Naruto, a tymczasem zamierzam wznieść pada w górę dla Goku i próbować ocalić Krillina przed jego kolejną śmiercią.