Reklama
aplikuj.pl

Recenzja gry Dishonored 2

Ostatnie kilka miesięcy minęło mi pod znakiem grania w Dishonored. Postanowiłem ukończyć ponownie część pierwszą, która choć posiada wady, to w mojej pamięci na zawsze pozostanie jednym z najlepszych tytułów gatunku action stealth. Za to, czy Dishonored 2 okazuje się godną kontynuacją dla tytułu z tak legendarnym statusem? Oczywiście, że tak, choć można powiedzieć, że powielono kilka błędów poprzedniczki.

Kolejna opowieść o kolejnej cesarzowej

Recenzję zacznijmy od jednej z największych wad, czyli od fabuły, która nie jest zbyt ciekawa i porywająca, zresztą tak samo jak miało to miejsce w pierwowzorze. Jakaś historia jest i po prostu stanowi motyw dla grającego, żeby ten nie czuł, iż jego działania nie mają jakiegokolwiek sensu. Po raz kolejny na naszych oczach w intro gry dochodzi do detronizacji cesarzowej przy pomocy siły. Ostatnio władczynię Jessamine Kaldwin brutalnie zamordowano, teraz jej córka – Emily Kaldwin zostaje dosłownie ściągnięta z tronu przez „rewolucjonistów”. Pierwsza scenka przedstawia nam bowiem wejście zaginionej ciotki naszej protagonistki, ot tak wkraczającą z armia żołnierzy do pałacu i wypychającą obecną władczynię z należytego jej miejsca. Nagle wszyscy stają przeciwko nam, a my zmuszeni jesteśmy do ucieczki, zebrania sił i dokonania zemsty.

Opowieść z czasem nie zaczyna obfitować w ciekawe zwroty akcji, ani nie nabiera bardziej pikantnych rytmów. Od początku do końca poznajemy jedynie kulisy powstania tej małej rewolucji, eliminujemy ważniejszych współpracowników obecnej cesarzowej i jednolitą drogą dążymy ku osiągnięciu zemsty. Nie pojawia się tu zatem nic, co mogłoby w pewnym momencie zaskoczyć gracza, ale też i sama narracja nie została zbyt dobrze poprowadzona. Szybko zatem idzie zapomnieć o głównym wątku i poddać się porywającej swobodzie rozgrywki oraz eksploracji.

O dwóch takich, co zostali przez Odmieńca pobłogosławieni

Zanim jednak przejdziemy do faktycznej zabawy, naszym oczom ukazuje się wybór bohatera. Możemy wybrać pomiędzy starym i sprawdzonym Corvo Attano, a także cesarzową Emily Kaldwin. Tutaj pojawia się drugi spory zawód związany z grą. Kampanie obydwu postaci niczym się od siebie nie różnią, oprócz kilku odmiennych interakcji z różnymi postaciami, albo dosłownie paroma dialogami. Szkoda, że twórcy nie pokusili się o nieco odmienną budowę kampanii, chociażby w postaci zaprojektowania oddzielnych etapów, albo odmiany wersji tych już istniejących dla dwóch postaci. Miejsca na eksperymenty jest zatem mnóstwo, ale Arkane Studios nie spróbowało nic w tym zakresie zrobić.

Bohaterowie różnią się za to mocami. Obydwoje posiadają Mroczny Wzrok pozwalający widzieć przez ściany, dodatkowo mają swoje wariacje krótkodystansowego teleportu i możliwość wchłonięcia oponenta przez rój os/szczurów. Corvo Attano nadal ma swoją paletę zdolności, którą znamy z części poprzedniej, ale to Emily Kaldwin ma kilka nowych asów w rękawie. Jej najbardziej intrygującą zdolnością jest jak dla mnie Domino, które pozwala „łączyć” ze sobą los kilku przeciwników. Jeśli zabijemy któregoś z nich, reszta również umiera, podobnie z ogłuszeniem czy innymi działaniami. Grę starałem się przechodzić jako osoba, która nikogo nie zabija i ukradkiem przenika między przeciwnikami, stąd umiejętność ta pozwoliła mi zaoszczędzić mnóstwo amunicji, a i rozwiązywała kilka kłopotliwych sytuacji. Protagonistka Dishonored 2 może zamieniać się także w pełzający cień, odwracać uwagę przeciwników przy pomocy wielkiego kryształu (który tak jakby rzuca urok na oponentów), a także przyzywać swojego sobowtóra do odwrócenia uwagi. Z tych trzech ostatnich starałem się nie korzystać, głównie z racji na mój styl rozgrywki, ale też znacznie ułatwiałyby one moją zabawę.

Osobiście całą kampanię ukończyłem Emily Kaldwin i później w Nowej Grze Plus pobawiłem się nieco Corvo. Nową protagonistką grało mi się o wiele lepiej, z racji na sporą paletę bardzo ciekawych zaklęć, którymi dysponowała. Jest to jednak jedyny czynnik, który przemawiał za jej sterowaniem. Obie postacie są udźwiękowione (tak, Corvo wreszcie przemówił), ale i tak nie pomogło to w wydobyciu z nich ciekawego charakteru. Emily jest szczególnie nieciekawą postacią do śledzenia. Jej dialogi są kiepskie, bardzo standardowe i nie wyróżnia się ona jakimikolwiek ciekawymi cechami, nawet spośród palety pobocznych ról w tej opowieści. Corvo jest nieznacznie bardziej wyrazisty, ale nadal nie jest dziełem sztuki, jeśli chodzi o głębię.

Rozgrywka pozostała praktycznie niezmienna od czasów poprzedniego Dishonored. Twórcy dają nam cel misji i udostępniają narzędzia w postaci poręcznego zestawu broni, kilku mocy, a także spore połaci otwartego terenu. To jak wykorzystamy oddane nam do dyspozycji środki, pozostaje już w rękach gracza. Możemy spróbować bezszelestnie i bezkrwawo załatwiać wszystkie sprawy, albo wdawać się w brutalne, otwarte pojedynki ze strażą. Nic nie stoi też na przeszkodzie, żeby mieszać obydwa te style. Arkane Studios oddało graczom naprawdę mnóstwo możliwości i to jest w sumie największą zaletą tejże produkcji. Nie jest to może sandbox pełną gębą, ale wystarczy powiedzieć, że ilość sposobów na ukończenie danej misji jest zatrważająca. Do każdego budynku, w którym znajduje się nasz cel, dostać się można przez front, jakimiś bocznymi wejściami, albo w sprytny sposób skacząc po dachach. Strasznie mi się to podobało w poprzedniej odsłonie i tutaj cała ta wolność została jedynie jeszcze bardziej usprawniona, co spowodowało jeszcze większy banan na mojej twarzy. Jeśli wpadliście w sytuację, z której nie ma wyjścia, to prawdopodobnie po prostu nie macie wystarczająco dużo wyobraźni, żeby wynaleźć rozwiązanie problemu na własną rękę. Tak po prostu działa ta gra.

Pocztówka z Karnaki

Głównym miejscem akcji Dishonored 2 nie jest szare Dunwall z pierwowzoru, a wypełniona kolorami Karnaka. Swoim designem bardzo przypomina ona kraje znad Morza Śródziemnego, w tym głównie obstawiałbym Grecję. Steampunk wydaje się schodzi tu na boczny plan, choć ten oczywiście istnieje i sprytnie wplata się w wykreowany tu świat. Karnaka to jednak bardzo ładne miejsce, do którego w sumie mógłbym się z chęcią wybrać na wakacje. Za dnia słońce rozświetla miasto cudownymi barwami, odkrywając przy tym przepiękne fasady budynków. Morze wiecznie bije tu swoim blaskiem… no po prostu nic tylko zrobić screenshota i wysłać komuś w formie pocztówki.

Ogromna pochwała należy się jednak projektantom poziomów, którzy tym razem przeszli samych siebie. Stworzone na rzecz Dishonored 2 etapy są bardzo złożone i zostały świetnie przemyślane, a także wymuszają na graczu ciągłe wymyślanie odmiennych strategii. Największe wrażenie zrobiła na mnie „zmechanizowana posiadłość”, która potrafi zmieniać wystrój pomieszczeń oraz porozstawianych w nich elementów, po aktywacji jednego przycisku. Nie dość, że rozeznanie się w tym środowisku jest stosunkowo trudne, to dodatkowo w środku chodzą zmechanizowani żołnierze, którzy mają zupełnie inne pole widzenia, a także zachowują się w odmienny sposób niż ludzcy rówieśnicy. Lokacja jest również zabójczo piękna, a animacje zmian pokojów robią wrażenie. Jest też fascynujący poziom, w którym musimy się poruszać po teraźniejszym oraz przeszłym wymiarze, by dojść do upragnionego celu. Oczywiście interakcja w przeszłości ma wpływ na to, jak wygląda „teraz”, co zmusza grającego do ciągłego myślenia. Takich etapów jak tu, nie znajdziecie nigdzie indziej i myślę, że Arkane powinno zasponsorować projektantom poziomów porządną podwyżkę.

Oczywiście miasto ma też swoje brudy. Przepiękne obrazy mieszają się tu z nędzą i często nieciekawą sytuacją niektórych mieszkańców. Dlatego warto pamiętać, że niemalże wszystkie nasze działania mają swoje konsekwencje. Karnaka trawiona jest przez plagę os, zwanych „krwiogzami”, które wykluwają się w martwych ciałach. Jak zatem nietrudno się domyślić – im więcej zabijemy w naszej kampanii osób, tym większe zmiany zobaczymy w otaczającym nas świecie. Również to, czy oszczędzimy nasz cel czy postanowimy go zabić, ma realny wpływ i to nie tylko na zakończenie. Warto zatem opamiętać się czasem w swojej żądzy krwi.

Wszystkie etapy są również po brzegi wypchane zawartością, która pochowana została w różnych częściach etapów. Arkane Studios po części zmusza nas do eksploracji zakamarków Karnaki, ponieważ w jej zaułkach oraz mieszkaniach poukrywane są runy oraz kościane amulety. Te pierwsze są pewnego rodzaju walutą, przy pomocy której rozwijamy umiejętności naszej postaci, np. ulepszając Domino, byśmy mogli przy jego pomocy naznaczyć więcej oponentów. Kościane amulety są za to swojego rodzaju „perkami”, czyli małymi bonusami potrafiącymi ułatwić nam życie. Dzięki nim np. woda pita prosto z kranu odnawia nam część many, albo pozwalają zyskać szansę na ponowne użycie strzałki usypiającej, którą przed chwilą powaliliśmy strażnika.

Rzeczy te są jednak pewnym pretekstem do tego, byśmy grzebali po wszystkich możliwych szufladach i biurkach Karnaki, żeby poznawać historię tego miejsca oraz jego mieszkańców. Możemy poszerzyć wiedzę o świecie i bardziej się w niego wciągnąć, poprzez zbieranie oraz czytanie porozrzucanych wszędzie notatek czy listów niektórych obywateli. Oczywiście można to pominąć, ale wówczas sporo kulisów dotyczących niektórych zdarzeń, lokacji czy panującej tu polityki, umyka nam przed oczami, a cała historia bez nich wydaje się niepełna. Arkane Studios wie jak zatopić graczy w wykreowanym przez siebie świecie.

Piękna i Bestia?

Graficznie jest naprawdę dobrze i na pierwszy rzut oka widać przesiadkę twórców na zupełnie nowy silnik, czyli Void Engine. Generuje on piękny obraz. Oprawa obrysowana charakterystyczną kreską sprawia tu jeszcze lepsze wrażenie. Tekstury, modele postaci oraz animacje zyskały na szczegółach i nie rażą brzydotą. Efekty cząsteczkowe oraz fizyka również na plus. Jedyne, co mi przeszkadzało podczas zabawy to zbyt nachalne narzucanie przez twórców efektów rozmycia, które nie powinny tak występować tu w takim zagęszczeniu zwłaszcza, że projektanci naprawdę postarali się przy wyglądzie lokacji.

Void Engine to tak naprawdę zmodyfikowany ID Tech 5 i tutaj dochodzimy do momentu przepełnionego goryczą, związanego z technicznym działaniem Dishonored 2. ID Tech 5 jest silnikiem, który poskromić w pewnym sensie umiało tylko id Software i blisko pracujący z tą firmą partnerzy. Arkane Studios raczej do nich nie należy i trzeba od razu powiedzieć wprost – optymalizacja gry leży i kwiczy. Mój sprzęt bez problemu radzi większość współczesnych gier na średnich, średnio-wysokich, czasem nawet i wysokich detalach z zadowalającą płynnością. Mogłem sobie jednak pomarzyć o czymś takim w Dishonored 2, bo tutaj nawet na możliwie najniższych ustawieniach, gra potrafiła okropnie chrupać i mieć nagłe spadki klatek. Nie robiłem zbyt wiele na ekranie, była to raczej kwestia miejsca, w jakie akurat patrzę. Nie jestem jednak z tym problemem sam, ani winą ciężko obarczyć mój lekko leciwy sprzęt. Użytkownicy GTX-a 1080 (w tym jedna z osób w naszej redakcji) również testowali Dishonored 2 i Void Engine rozłożył ich karty na łopatki. Od daty premiery minęło już kilka miesięcy, a nadal najwyższe ustawienia graficzne miażdżą nawet droższe specyfikacje. Silnik ni stąd, ni zowąd, bez jakiegokolwiek chaosu na ekranie potrafi stracić płynność. W dodatku zdarza się też trochę problemów technicznych w postaci wywalania gry do pulpitu bez jakiegokolwiek błędu lub ostrzeżenia. Dishonored 2 to jeden z tych przykładów, jak nie robić gier na komputery.

Umarła cesarzowa, niech żyje cesarzowa!

Dishonored 2 to świetna gra i równie dobra kontynuacja udanej części pierwszej. To w zasadzie więcej tego samego i w lepszym wydaniu. Owszem, fabuła jest tu równie słaba, a protagoniści mają pewne problemy z wyrazistością, ale reszta to po prostu istny majstersztyk. Radzę jednak uważać z zakupem wersji na PC, albo poczekać z tą decyzją jeszcze kilka miesięcy, bo gra nadal ma pewne problemy z zachowaniem płynności. Z czasem przy okazji Dishonored 2 będzie tanieć, więc będzie to również świetna decyzja pod względem ekonomicznym. Tak czy siak na malowniczą (przynajmniej w pewnym stopniu) podróż do Karnaki wydać pieniądze jest warto zwłaszcza, jeśli poprzedniczkę wchłonęliście razem z DLC. Arkane Studios jako jeden z niewielu deweloperów w tych czasach spełnił oczekiwania pokładane w swojej grze.