Reklama
aplikuj.pl

Recenzja komiksu Czerwony Syn

Superman na straży socjalizmu i proletariatu

Dobry pomysł dojrzewa tygodniami, czasem miesiącami, lecz pomysł genialny potrafi przybierać określone kształty całymi latami. Nie inaczej było w przypadku scenarzysty Marka Millara, którego kariera od lat była związana z brytyjskim magazynem „2000 A.D.” Idea autorskiego albumu Czerwony Syn ponoć zrodziła się jeszcze w wczesnych latach 90., ale komiks na świat przyszedł dopiero w okolicach 2003 r., dzięki współpracy Dave’a Johnsona i Kiliana Plunketta – rysowników mających na swoim koncie kultowe serie jak np. Kick-Ass czy 100 Naboi.

Uwielbiam serie podchodzące do tematyki superbochaterów w sposób nieszablonowy, nowatorski, bawiąc się jednocześnie formą ustaloną wiele lat temu, nadając zupełnie nowego wymiaru ikonom popkultury. Tak było z Powrotem Mrocznego Rycerza Franka Millera, uznawanego za kamień milowy w ewolucji Batmana, i podobny mechanizm obserwujemy w kontekście Czerwonego Syna Marka Millara. Wyobraźcie sobie, co by było gdyby statek kosmiczny wysłany z odległej umierającej planety Krypton wleciał w orbitę ziemską kilka godzin później rozbijając się na rozległych stepach Ukrainy w 1937 roku. Nie Stany Zjednoczone, stan Kansas czy małe miasteczko Smallville stałoby się domem Klarka Kenta, znanego jako Superman, a kołchoz w samym sercu Związku Radzieckiego.

Czy możemy wyobrazić sobie lepszy demontaż największej ikony amerykańskiej pop-kultury, symbolu wszystkiego na czym wychowały się miliony amerykańskich czytelników od wczesnych lat 40. do dnia dzisiejszego? Szczerze wątpię. Millar jednak nie daje odbiorcy prostej recepty na nowego Człowieka ze Stali, ale wchodzi w pewnego rodzaju grę, ukazując jak określony system ideologiczny kształtuje jednostkę, jej sposób postrzegania świata, wyrażania potrzeb czy nawet konflikt światopoglądowy. Superman przybiera rolę obrońcy proletariatu, i narzędzia propagandy partii, stając się koronnym dowodem potęgi Układu Warszawskiego. Zaś sam heros wychowany w kulcie jednostki, czyli towarzysza Stalina, uformowany przez sowiecki socjalizm wierzy w słuszność tego systemu, jego nieomylność oraz konieczność poszerzania granic. Kiedyś z przyczyn ideologicznych w Związku Radzieckim nie było miejsca na takie historie, bowiem zachodnia forma komiksu z całym swoim dobrodziejstwem wprawiała w niechęć aparat władzy, dlatego dopiero dziś możemy choć na chwilę zastanowić się  „a co by było gdyby Rosjanie też mieli swojego superbohatera?”

Spróbujmy jednak popatrzeć na komiks wielowymiarowo. Czerwony Syn to nie tylko krytyka stalinizmu, kultu jednostki, czy absolutnego braku emancypacji jednostki, ale także to próba podjęcia dyskusji na temat amerykańskiego Supermana jakiego znamy od lat. Warto zadać zatem podstawowe pytanie, mianowicie kto uległ prawdziwej zmianie: Clark czy może otaczająca go rzeczywistość? O ile względem drugiego członu nie mamy wątpliwości, tak postać protagonisty wzbudza pewien niepokój. Jeśli Superman u podstaw jest tym samym jakiego znamy z starych zeszytów, to jak niewiele trzeba, aby nawet najlepszą ideę wynaturzyć, a sama władza szczególnie ta z gatunku absolutnej wyznacza cienką granicę pomiędzy sprawnie działającym państwem a daleko posuniętym obłędem.

redson_article_story_large

Jest też i druga, bardziej śmiała teoria pokazująca nie tyle wypaczenie pewnych ideałów przyświecających życiu bohatera, a raczej zrównująca skrajne obrazy dwóch wrogich sobie systemów, odnajdując tym samym pewne analogie. Ponadto komiks zyskuje rumieńców zwłaszcza w momencie, gdy po śmierci naczelnego wodza namaszczony przez partię Superman przejmuje władzę w Związku Radzieckim, siejąc jeszcze większy niepokój w sercach po drugiej stronie Atlantyku. Jak się okaże jego przeciwwagą będzie genialny Lex Luthor, szukający skutecznej obrony przed wrogiem któremu nawet atom nie jest straszny.

Naturalnie jeśli czytelnik nie czuje się na tyle władny w tak pogłębionej tematyce może podejść do albumu Czerwony Syn niczym do typowego komiksu rozrywkowego i czerpać tyle samo przyjemności z lektury, jak przy innych wydaniach przygód Człowieka ze Stali. Millar posługuje się w sposób mistrzowski słowem i symboliką, nadając dziełu wielowarstwowy charakter, a rysunki obu ilustratorów uciekając w klasyczny styl Supermana, jaki znamy z początku jego kariery, nie tylko umilają lekturę, ale także uzupełniają drugie dno – krytyki obu systemów niejednokrotnie kojarzonych z klasycznym plakatem propagandowym.

Słowem warto wspomnieć jeszcze o tym jak wydano polską wersję z ramienia Egmontu. Duży format, twarda oprawa, obwoluta, stosowny wstęp, posłowie, zbiór grafik oraz druk na kredowym papieże to elementy za jakie będziemy kojarzyć serię DC Deluxe. Na tle innych pozycji, szczególnie moim zdaniem przereklamowanego Azylu Arkham omawiany komiks stoi znacznie wyżej. Obok takich pozycji jak Strażnicy Galaktyki, Abara czy Krótkie Historie Hirokiego Endo Czerwony Syn zdecydowanie należy do najlepszych pozycji jakie przyszło mi przeczytać w tym roku.

Gwarantuję że po przeczytaniu komiksu Marka Millara już nigdy nie spojrzycie na Supermana tak samo, szczególnie jako czytelnicy kraju, który odczuł stalinizm na własnej skórze. Nagle dumny przydomek „Człowiek ze Stali” zyskuje nowego znaczenia. Wszakże niemal mityczna otoczka boga, czy nadczłowieka wpasowuje się w mechanizm eugeniki, która w XX w. kultywowana była przez wiele państw, zarówno tych totalitarnych oraz kojarzonych raczej z demokracją.

Dlatego możemy pokusić się o jeszcze jedno bardzo kontrowersyjne stwierdzenie, mianowicie czym naprawdę różni się Supermen dzierżący w ręku łopoczącą flagę USA a flagę Socjalistycznych Republik Radzieckich? Poza sferą oczywistą, wręcz namacalną, udokumentowaną przez liczne podręczniki tudzież filmy historyczne nie bójmy się zadawać pytań głębszych, bardziej drażliwych, burzących dotychczasowy sposób myślenia. Do tego właśnie zachęca album Czerwony Syn.