Reklama
aplikuj.pl

Recenzja komiksu Miracleman: Złota Era

Złota Era ludzkości, czy antyutopijna wizja świata pod wodzą superbohatera?

W 2016 roku polski czytelnik miał szansę chwycić za jeden z bardziej nietuzinkowych komiksów – Miracleman. Jego premiera przeszła jednak bez większego echa, ale mimo tego postanowiono wydać kontynuację zatytułowaną Złota Era.

Dwa lata temu wydawnictwo Mucha Comics wydało komiks Miracleman autorstwa Alana Moore’a. Jest to dzieło zdecydowanie nieszablonowe, wykraczające daleko poza rozumienie klasycznego komiksu superbohaterkiego. Pozycję, która w historii komiksowego medium zapisała się wielkimi literami, niestety nie mogę polecić każdemu. Nie jest to lektura łatwa w odbiorze, w czym naśladuje ją Złota Era, będąca kontynuacją wydarzeń.

Neil Gaiman podjął trud opowiedzenia dalszej historii tam, gdzie skończył Moore. Dlatego zanim sięgnięcie po recenzowany tom musicie koniecznie chwycić za pierwowzór. W przeciwnym wypadku odbierzecie komiks, jako zlepek ciekawych, choć niespecjalnie jasnych opowieści, ponieważ brak szerszego kontekstu nie pozwoli w pełni poczuć klimatu. Co ciekawe, Gaiman planował pierwotnie trylogię – Złotą, Srebrną i Mroczną Erę. Tylko, jak sensownie pracować nad kontynuacją komiksu, który stanowi domkniętą i spójną opowieść?

Bez wdawania się w poszczególne narracje warto nieco przybliżyć ogólny zarys fabularny. Tytułowy Miracleman po pokonaniu swojego głównego wroga przejmuje władzę nad światem sprawując ją ze szczytu Olimpu. Jest to ogromna budowla postawiona na zgliszczach pozostawionych przez Johnny’ego Batesa. Czyniąc cuda, zbawca ludzkości wprowadza ludzi w okres prosperity, braku wojen i podziałów. Pytanie tylko, czy mieszkańcy Ziemi są gotowi na taką zmianę?

Tym właśnie jest Złota Era – zbiorem opowieści o zwykłych ludziach, którzy pewnego dnia obudzili się w utopi, a stary świat stał się tylko wspomnieniem. Sam Miracleman w tym komiksie pełni rolę zaledwie tła. Pojawia się sporadycznie, a wypowiedziane kwestie zamkniemy w kilku dymkach. Ogromną rolę powstawaniu komiksu odegrał rysownik Mark Buckingham. Udało mu się utrzymać klimat pierwowzoru, przy jednoczesnym eksperymentowaniu z nowymi technikami. Lawiruje między kolarzem, malarstwem, klasycznym komiksem, eksperymentując z układem kadrów, co ma wpływ na całościowy odbiór lektury.

Można odnieść wrażenie, iż opisany album wykracza poza ramy zwykłego komiksu i tak jest, choć jest pewne zastrzeżenie. Neil Gaiman przez cały czas sprawia wrażenie, jakby przygotowywał grunt pod coś większego. Każda z historii stanowi osobną część, bez większego zazębienia, za wyjątkiem ostatniego epizodu, gdy niemal wszyscy aktorzy pojawią się razem. Nie dochodzi między nimi do żadnej interakcji, więc sam wybieg fabularny traktujemy, jako wyłącznie miły akcent. Tym samym, gdy dojdziemy do ostatniej strony trudno wyzbyć się przekonania braku symbolicznej kropki. Złota Era aż prosi się o jakieś podsumowanie, punk kulminacyjny, ale ten nie następuje.

Tym sposobem uczucie niedosytu dosłownie zżera nas od środka. Komiks miał być przecież wstępem do trylogii, ale ten pomysł raczej nie zostanie już zrealizowany, dlatego Złota Era nie posiada niczego, co uchwyci pewną syntezę opowiedzianych narracji. Oczywiście trudno powiedzieć, żeby była to zła lektura. Wręcz przeciwnie, bo mamy styczność z nietypową opowieścią graficzną wartą wpisania na listę mającą uzupełnić domową kolekcję. Zakupu tego nie musicie jednak traktować priorytetowo, zwłaszcza, że pierw należy chwycić za pierwotną opowieść o Miraclemanie.

Za udostępnienie komiksu dziękujemy wydawnictwu Mucha Comics