Reklama
aplikuj.pl

Recenzja komiksu Uncanny Avengers: Bliźnięta Apokalipsy

Jedność Avengers pod znakiem zapytania

Oferta komiksów Marvela na polskim rynku gęstnieje z każdym kolejnym miesiącem. Tym samym każdy znajdzie coś dla siebie, choć dla laików mnogość pozycji może przyprawiać o ból głowy, zwłaszcza gdy istnieje kilka serii o podobnie brzmiących tytułach. Wspominam o tym, bowiem, portfolio Egmontu wzbogaciły kolejne, trzecie już z rzędu przygody Avengers.

Do moich łapek dzięki uprzejmości wydawcy trafił drugi tom Uncanny Avengers zatytułowany Bliźnięta Apokalipsy. Mimo iż pozycja ta należy do większego planu wydawniczego ukazującego się pod szyldem Marvel Now!, to jednak konotacje z już publikowanymi w Polsce przygodami Avengers są na tyle luźne, iż można do każdej z nich przysiąść nie przejmując się tą drugą.

Pewną chronologię jednak warto wyznaczyć, aby nie pogubić się w gąszczu faktów, postaci i nagłych zwrotów akcji. Obecnie Avenger wraz z New Avengers są seriami rozrywającymi się wokół wydarzenia o nazwie Nieskończoność, o czym zresztą było wiele razy wspomniane przy okazji wcześniejszych recenzji. Natomiast Uncanny czerpią nieco z innego źródła, skupiając się na wątku teoretycznie „bardziej przyziemnym”, ponieważ fabuła rozgrywa się głównie na Ziemi opowiadając o relacjach między zwykłymi ludźmi a mutantami.

Uncanny Avengers i Uncanny X-Man

Zanim przysiądziemy do Avengers warto sięgnąć jeszcze po Uncanny X-Man, a już najlepiej, gdy zdobędziecie zeszyty Avengers vs X-Man, których to bezpośrednią kontynuacją jest komiks dziś recenzowany. Dopowiem tylko, iż Uncanny Avengers pierwszy raz ukazali się w 2012 r., czyli przeszło cztery lata temu. Co musimy wiedzieć żeby ogarnąć przedstawioną fabułę? Charles Xavier, założyciel szkoły dla uzdolnionej młodzieży, nie żyje zaś za jego śmierć odpowiada Cyklop prowadzący pod swoim przywództwem alternatywną grupę mutantów do X-Man. Żeby było tego mało, mutant najmniej kojarzony z wychowywaniem dzieci zostaje dyrektorem szkoły założonej przez Xaviera. Tak, mowa oczywiście o Loganie, znanym szerzej, jako Wolverine. Sami przyznacie, że jest to nietypowa mieszanka.

Mimo iż świat Marvela zamieszkuje wiele postaci obdarzonych supermocami, od Spider-Mana po Kapitan Marvel, to jednak z jakiegoś powodu zwykli ludzie nie mogą przetrawić egzystencji mutantów, uznając ich za ciągłe zagrożenie. Teoretycznie mają ku temu powody, bowiem nie jestem w stanie zliczyć wszystkich prób podbicia, zniewolenia, ewentualnie całkowitego wymazania gatunku ludzkiego przez choćby samego Magneto. Niemniej ci sami mutanci niejednokrotnie nadstawiali karku wspólnie z największymi bohaterami ratując Ziemię z opałów.

Aby popracować nieco nad wizerunkiem homosupperior zostaje założona specjalna grupa o nazwie Avengers Unity Squad, gdzie ludzie wspólnie z mutantami walczyć będą dla dobra ludzkości. W skład ekipy wchodzą oczywiście Kapitan Ameryka, ale którego w roli dowódcy zastąpił Alex Summers (brat Cyklopa), Scarlet Witch, Rouge, Wolverine i Thor.

W jedności siła

W poprzednim albumie zatytułowanym Czerwony Cień autorstwa Ricka Remendera mieliśmy widoczny przyrost formy nad treścią – liczne pojedynki, z których niewiele wynikało, pełne patosu dialogi niepasujące do sytuacji, przy jednoczesnym powtarzaniu od lat klepanych motywów superbohaterskich. Główne skrzypce wirtuoza zła odgrywał Red Scull, czyli nemezis Kapitana Ameryki. Po wykradzeniu mózgu nieżyjącego Charlesa Xaviera przystąpił niezwłocznie do diabolicznego planu przejęcia kontroli nad ludźmi, inicjując daleko idącą intrygę, której uwieńczeniem miały być obozy masowej zagłady dla mutantów i wszystkich ośmielających się im pomóc. Zasadniczo, czego innego można było spodziewać się po socjopacie kontynuującym mroczne dziedzictwo nazistowskich Niemiec?

uncanny_avengers_kadr

Nawet jak na standardy świata ludzi odzianych w peleryny transplantacja mózgu telepaty wydaje się już sporym przegięciem. Niemniej potencjał był widoczny, dając przyczynek do szerszej i ciekawej opowieści, co postanowili wykorzystać Rick Remender – scenarzysta i Daniel Acuna – rysownik. Ich historia zaczyna się w 1013 roku, gdzieś na skandynawskiej prowincji. Ucztującego z ludźmi młodego boga Thora atakuje Apocalypse, będący w tymczasowym przymierzu z podróżnikiem w czasie Rama-Tut, którego prawdziwe imię brzmi Nathaniel Richards, zaś z czasem przybierze nowy przydomek Kang Zdobywca. Zasadniczo, aby kompleksowo wyjaśnić, co, z czym i jak musiałbym napisać istną rozprawę na poziomie pracy magisterskiej, dlatego skupmy się na tym, co zawarto w recenzowanym zeszycie.

Grzechy przeszłości stały się podwalinami późniejszego rozpadu Avenger i przybliżenia katastrofy. Pierwszym grzechem była pycha młodego Thora, mającego problemy z przetrawieniem porażki z Apocalypsem – legendarnym mutantem, uważającym się za strażnika ewolucji. Jego Celestianski pancerz okazał się nie do przebicia, i mimo usilnych prób przebłagania ojca o udzielenie pomocy, Odyn nakazuje, aby młody bóg sobie odpuścił. Ten jednak nie usłuchał i przy pomocy Lokiego zmajstrował broń zdolną przebić Celestiańską zbroję. Po krótkiej wymianie mocnych argumentów natury fizycznej między mutantem a gromowładnym, ten pierwszy musiał ustąpić. Niestety zwycięska broń tysiąc lat później wpadnie w niepowołane ręce rozpoczynając serię wypadków stawiających Ziemię w wielkim niebezpieczeństwie.

Kolejnym winowajcą będzie Wolverine, gdzie, jako dowódca oddziału X-Fore, będącego alternatywą dla X-Men, tyle że bez kręgosłupa moralnego, dopuści się kilku rzeczy, o których lepiej nie mówić na głos. Gdy jednak prawda wyjdzie na jaw sam Kapitan Ameryka będzie mieć moralny dylemat z zaakceptowaniem kilku faktów, co ostatecznie doprowadzi do rozłamu w szeregach Avengers. Jest to oczywiście na rękę tytułowym bliźniętom apokalipsy, czyli dwójce dzieci nieżyjącego Angela – jednego z najstarszych członków X-Man, i niegdyś jeźdźca apokalipsy na usługach Apocalyps’a.

Bliźnięta mają mocno namieszane w głowie, i najpierw pod opieką Kanga Zdobywcy, a potem samodzielnie podejmują kroki dążące do uratowania rasy mutantów od zagłady, ale jednocześnie doprowadzą do wielkiej wojny, losy której rozstrzygną się w tomie zatytułowanym Czas na Ragnarok.

Avengers są w dobrej formie

Reasumując gruby na prawie 160 stron tomik obfituje w wiele faktów, postaci, ociekając dosłownie akcją. Jednakże, aby czytelnik mógł to sobie jakoś poukładać w głowie wydawca pod koniec zamieścił wyczerpujący opis wydarzeń poprzedzających Uncanny Avengers. Za takie podejście należy się duży plus. Natomiast sam komiks w przeciwieństwie do tomu pierwszego jest znacznie bardziej spójny, zwarty, z narracją nadającą sensownego tempa, nie goniąc tylko od bitwy do bitwy. Poprawie uległy także dialogi, choć miejscami nadal czuć dość sztywną nutkę podszytą wymuszonym patosem. Z drugiej strony niektóre postacie prowadzą dość ciekawe niemal filozoficzno-moralne dyskusje, komentując poszczególne wydarzenia, zaś ich treść można spokojnie przenieść do świata nam współczesnego.

Artystycznie Bliźnięta Apokalipsy wypadają także dobrze. Wszakże okładka nie zachęca, ale wewnątrz znajdziemy plansze klimatem trochę przypominające klasyczne zeszyty Avengers sprzed czterdziestu lat, gdzie nawet sam wygląd bohaterów nawiązuje do tamtych opowieści, ale warsztatowo to już komiks nam współczesny, pełen żywych kolorów, detali i dynamizmu akcji. Większych zastrzeżeń mieć nie można.

Po dość rozczarowującym wstępie tomu pierwszego, drugie podejście Uncanny Avengers wypada znacznie lepiej. Na tyle lepiej, iż zdołałem się przekonać do zakupu następnej części – Czas na Ragnarok – jak tylko się ukaże.