Reklama
aplikuj.pl

Recenzja gry Uncharted: Zaginione Dziedzictwo

Czyli samodzielny dodatek, który rozrósł się do wielkości normalnej gry

Uncharted Zaginione Dziedzictwo

Uncharted to jedna z najbardziej rozpoznawanych i lubianych serii gier na PlayStation. Co więcej, jej twórcami jest legendarne (przynajmniej dla fanów Sony) studio Naughty Dog, odpowiedzialne za takie perełki jak Crash Bandicoot, Jak & Daxter, czy wybitne The Last of Us. Nie zabija się jednak kury znoszącej złote jajka i choć przygoda Nathana Drake’a zakończyła się wraz z epilogiem Kresu Złodzieja, seria Uncharted otrzymała kolejny epizod.


Skoro nie Nate, to kim przyjdzie nam zmierzyć się z kolejną wyprawą w Uncharted: Zaginione Dziedzictwo? Pamiętacie gorącą Chloe Frazer z drugiej i trzeciej części uniwersum? (A kto by nie pamiętał, hehe) To właśnie nią przyjdzie nam pokierować przez około 7 godzin zabawy.
 Jeśli znacie poprzednie odsłony serii, to pod względem opowiadanej historii Uncharted: Zaginione Dziedzictwo niczym nowym Was nie zaskoczy. Fabuła została skrojona przyzwoicie, a sama akcja, choć bardzo przewidywalna przyciąga do ekranu niczym magnes. Wypisz wymaluj znane i lubiane filmy z Harrisonem Fordem. Choć cała koncepcja była dobra, to jednak coś w tym wszystkim bardzo utyka.

Uncharted Zaginione Dziedzictwo

Tym czymś są wykreowane postacie. W Uncharted 4 mieliśmy duet Nate oraz Sam. Tym razem postawiono na damski zespół — Chloe Frazer oraz Nadine Ross. Coś się jednak w psychice bohaterek zmieniło względem historii opowiedzianych w poprzednich częściach serii. Z kreacji silnych i niezależnych kobiet nie pozostało praktycznie nic. Czy Naughty Dog chciało ocieplić ich wizerunki? Tego nie wiem, wiem jedynie, że Chloe nie jest już tą niemającą skrupułów poszukiwaczką skarbów. Jeszcze większą metamorfozę przeszła była szefowa Shoreline. Widać wydarzenia przedstawione w Uncharted 4 dały jej solidnie w kość. Zimna i pewna siebie postać stała się po prostu sentymentalną i rozczulającą osóbką. Rozczarowuje niestety też nasz główny przeciwnik. Co prawda antagonista jest lepiej wykreowany niż znany ze Złotej Otchłani rywal Drake’a, jednak to nadal pozostawia niesmak dość nieudolnej kopii. Asav wzorowany był na znanym z Uncharted 2 Lazarewicz’u. Różnica między nimi jest taka, iż główny zły z Pośród Złodziei miał przysłowiowe jaja, a w działaniach się nie pieprzył.

Uncharted Zaginione Dziedzictwo

Uncharted: Zaginione Dziedzictwo traktować możemy dwojako. Z jednej strony to samodzielny dodatek do Uncharted, z drugiej gra rozrosła się na tyle, iż spokojnie można by nazwać ją samodzielną osobną produkcją. Nawet cena około 150 złotych sugeruje, że mamy styczność z czymś większym niż standardowe DLC. Choć w porównaniu do rozszerzeń do trzeciego Wiedźmina, sześć-siedem godzin zabawy kompletnie nie robi wrażenia. Co gorsza, jest to czas trochę na siłę wydłużony. Podobnie jak w Uncharted 4, otrzymaliśmy elementy otwartego świata. Przez prawie jedną trzecią zabawy jeździmy po sporej mapie położonej w Indiach w poszukiwaniu ruin miasta Hojsalów. Twórcy eksperymentalnie pokazują, że marka mogłaby (ale nie powinna) stać się sandboxem. Dowolność eksploracji jest w porządku, jednak jazda po mapie w poszukiwaniu dawnych budowli z czasem wydaje się fragmentem wprowadzonym trochę na siłę. W U4 otwarty teren wpleciony został w rozgrywkę idealnie. Epizod na Madagaskarze był świetną odskocznią od narzucającej szybkie tempo akcji. W porównaniu z całością był jednak dość krótki. Przyznajmy szczerze, w Uncharted: Zaginione Dziedzictwo kręcenie się po mapie w poszukiwaniu przełączników do najbardziej interesujących nie należy.

Uncharted Zaginione Dziedzictwo

Pod względem oprawy audiowizualnej Zaginione Dziedzictwo nie zaskakuje ani trochę. Najnowsza produkcja Naughty Dog oferuje wszystko to, co widzieliśmy i słyszeliśmy do tej pory. Tę opinię traktować należy oczywiście pozytywnie. Filmowa akcja rodem z Indiany Jones’a? – Jest. Przepiękne widoki i doskonale dobrana ścieżka dźwiękowa? – Są. Narzekać zwyczajnie nie ma na co, no, chyba że nie odpowiadał nam poziom, który reprezentował Kres Złodzieja. Twórcy podeszli do tematu dość zachowawczo, mając na uwadze to, iż gracz lubi znane już elementy produkcji. Takich widowiskowych momentów jest tutaj sporo. Wiele z nich żywcem nawiązuje do oryginalnej trylogii z PlayStation 3. Nowości jest tu jak na lekarstwo, przez co przygoda Chloe Frazer przypomina kompilację najlepiej wyreżyserowanych scen z dotychczasowych odsłon. Oczywiście część z nich wyszła lepiej, a część niestety trochę mniej efektownie.

Uncharted Zaginione Dziedzictwo

Oprócz standardowego trybu fabularnego w Uncharted Zaginione Dziedzictwo znajdziemy tryb dla wielu graczy. Nie oszukujmy się, w tym przypadku mamy kalkę jeden do jednego z czwartej (nie licząc Złotej Otchłani) odsłony przygód Drake’a i spółki. Różnice są dosłownie kosmetyczne — dodaktkowe skórki dla naszych postaci. Pewną nowością jest jednak tryb Przetrwanie, w którym zespołowo walczymy z kolejnymi falami przeciwników. Walka ze sztuczną inteligencją do najprostszych nie należy, szczególnie na wyższych poziomach. Co ciekawe omawiany tryb zagościł także w Uncharted 4 za sprawą ostatniej aktualizacji.

Uncharted: Zaginione Dziedzictwo to przede wszystkim nagromadzone i skondensowane pomysły znane z wcześniejszych części serii. Fani poprzednich odsłon będą z pewnością zadowoleni. Dodatkowo Naughty Dog pokazało, iż seria potrafi się obronić bez doskonale kojarzonej facjaty Nathana Drake’a. Produkcja, choć krótka, jest rzeczywiście udana, jednak moim zdaniem Sony powinno dać odetchnąć marce trochę dłużej.

Za udostępnienie do recenzji  gry Uncharted: Zaginione Dziedzictwo dziękujemy dystrybutorowi PlayStation Polska.