Kiedy wydatki na najbardziej kasowe filmy, tzw. blockbustery sięgają w dzisiejszych czasach grubych milionów dolarów, wydawałoby się, że nie ma sensu przesadnie oszczędzać na produkcji. Kiedy ktoś jest słynnym reżyserem i producenci niemalże wciskają mu w ręce reklamówki wypchane banknotami, to raczej nikt nie oczekuje po nim, że zacznie szukać rozwiązań godnych amatora chcącego pobawić się kamerą w gronie przyjaciół.
A jednak tak się zdarza i to nie tak rzadko jak by ktoś przypuszczał… ale nie to jest najbardziej zaskakujące. Naprawdę zadziwiające są rezultaty takiego finansowego kombinowania – bo często bywa tak, że niezwykle proste rozwiązania wyglądają później o wiele bardziej realistycznie na ekranie niż niejeden drogi efekt specjalny, z mozołem tworzony na komputerach o potężnej mocy obliczeniowej. Ale też czasami bywa wręcz odwrotnie, taki tani rekwizyt aż daje po oczach podczas oglądania…
Nie wierzycie? Oto przykładów znanych scen filmowych, po których nikt by się nie spodziewał, że z tak minimalnym nakładem finansowym trafią do tak słynnych produkcji. Uprzedzam jedynie lojalnie – jeśli ktoś nie oglądał niektórych z nich – MOŻE NATRAFIĆ NA SPOILERY.
1. INDIANA JONES I OSTATNIA KRUCJATA
Film do którego wracamy z przyjemnością po wielu latach, w którym Harrison Ford i Sean Connery tworzą niezapomniany duet. Według wielu krytyków jest to najlepsza część cyklu. Dzięki postaci faceta w przykurzonej kurtce z nieodłącznym biczem, na całym świecie wzrosło zainteresowanie ryciem w ziemi w poszukiwaniu starożytnych artefaktów (mimo, że to co dzieje się na szklanym ekranie ma bardzo niewiele wspólnego z rzeczywistością i żmudnym grzebaniem w skorupach).
Jedna kwestia jednakże dobrze oddaje ten popularny zawód. W pewnej scenie, na swym wykładzie Indy twierdzi, że „osiemdziesiąt procent odkryć archeologicznych dokonuje się w bibliotekach”, uświadamiając nam tym samym, że książki są niezwykle ważne w tej dziedzinie.
Dlaczego więc kiedy Indiana Jones poszukuje skarbu w weneckiej bibliotece, znajdująca się za nim „szafa” to płaski, tani rekwizyt z ewidentnie sztucznymi grzbietami książek?
Widać to też dobrze na tym filmie:
Najwyraźniej książki nie były dla Stevena Spielberga tak ważne… albo cała gotówka poszła na sceny pościgu za Nazistami.
2. PRZEMINĘŁO Z WIATREM
Klasyka gatunku, produkcja epicka, która ustanowiła rekord finansowy swoich czasów, zarabiając w 1940 roku 32 miliony dolarów, co biorąc pod uwagę inflację było wówczas warte o wiele więcej niż obecnie – a obecnie to nadal ładna sumka. Przygodami Scarlett O’Hary pasjonowało się wiele pokoleń kinomaniaków. Mało kto jednak wie, że dzięki nadmiernej rozrzutności podczas produkcji niektórych ujęć (np. spalenia Atlanty) należało szukać oszczędności gdzie to tylko możliwe.
Na przykład w jednej z najbardziej znanych i epickich scen w filmie – na dworcu kolejowym gdzie widać ogromną ilość rannych żołnierzy – spora część z nich to po prostu… manekiny, niektóre nawet niezbyt kompletne. Ujęcia jednakże wykonano tak sprytnie, że udało się oszukać oczy widzów, zaś prawda wyszła na jaw dopiero później, w formie opowiadanej anegdoty.
„Kazali mi leżeć koło ubranego w zakrwawiony strój manekina i machać jego ręką, tak aby wydawało się z daleka, że obaj się poruszamy na ziemi” – wspominał po latach jeden ze statystów.
A przy okazji, zwróćcie uwagę jak zminiaturyzowany był plan zdjęciowy – widać to dobrze po wieży ciśnień. Porównajcie jej rozmiar z leżącymi obok ciałami…
3 i 4. OBCY I POWRÓT DO PRZYSZŁOŚCI
Z pozoru może się wydawać, że te dwa filmy niewiele łączy. Śmieszna trylogia o chłopaku uwikłanym w podróże w czasie i jego ekscentrycznym przyjacielu, naukowcu oraz mroczny horror o przerażającym przedstawicielu pozaziemskiego gatunku nie mają ze sobą za dużo wspólnego, może poza pewnymi akcentami futurystycznymi. Tymczasem jak się okazuje przedstawione historie mogą dziać się w tej samej rzeczywistości fabularnej. Nie wiadomo, czy było to zamierzone przez filmowców, lecz naprowadza nas na to pewien interesujący szczegół. Oto ściana jednego z pomieszczeń statku kosmicznego Nostromo:
Widzicie ten futurystycznie wyglądający element? Ciekawe jaka jest jego funkcja, nieprawdaż. Cóż, być może na to pytanie odpowiedzi powinien udzielić Doc Brown. Bowiem ten sam sprzęcik służy mu jako miniaturowy reaktor, przetwarzający śmiecie i odpady na paliwo dla jego wehikułu czasu.
Nooo… ale co to w ogóle jest?
Panie i Panowie, mam zaszczyt przedstawić młynek do kawy firmy Krups, model 223A z linii Coffina, koloru białego. Dla wszystkich zapaleńców – model ten niestety już dawno został wycofany z masowej produkcji, chociaż można go jeszcze czasami „wyhaczyć” na Ebay. Jeśli więc Twój partner/partnerka przypadkowo należy do grupy zagorzałych fanów któregoś z powyższych filmów, taki oryginalny upominek na pewno byłby mile widziany…
4. UCIECZKA Z NOWEGO JORKU
Dla mojego pokolenia film ten, nakręcony w 1981 roku był po prostu cudem techniki, ujęcia zrujnowanego miasta zaś wciąż „bronią się” w porównaniu z dzisiejszymi superprodukcjami. Pamiętam dobrze, że jako mały gówniarz z wypiekami na policzkach obserwowałem kolejne, coraz bardziej surrealistyczne obrazy tego przygnębiającego świata. Nigdy nie zapomnę ani dzielnego Kurta Russela ani post-apokaliptycznej rzeczywistości przez którą przedzierał się aby uratować Prezydenta USA.
I definitywnie w mojej pamięci pozostanie obraz widoczny z futurystycznej kamery zamontowanej w lotni głównego bohatera, powoli szybującego nad Manhattanem.
Tak, w czasach obecnych kiedy grafika CGI potrafi zdziałać cuda, powyższy obrazek nikogo nie zachwyci – ale w tamtych czasach, czasach dżinsów, pralek Frani i maluchów na kartki, było to coś nie z tego świata. Ujęcie, które prawdopodobnie kosztowało miliony dolarów i tworzone było mozolnie przez setki ówczesnych najlepszych superkomputerów, prawda?
Nie.
John Carpenter kręcąc swoje dzieło, ciągle borykał się z brakiem funduszy. W zasadzie większość filmu tworzona była z założeniem, że oszczędzać trzeba na wszystkim, prawdopodobnie nawet na wykałaczkach. Tylko niezaprzeczalny talent tego wielkiego reżysera sprawił, że finalny rezultat jest w stanie przyćmić nawet niektóre współczesne „blockbustery”. A ta elektroniczna panorama miasta nie jest żadnym sztucznie wygenerowanym efektem komputerowym.
To jest model, makieta Nowego Jorku, ta sama która wykorzystywana była do innych ujęć w tym samym filmie. Makietę oklejono po prostu… zieloną taśmą odblaskową, przy której dla lepszego efektu zamontowano tzw. lampy black light, czyli świetlówki które emitują nadfiolet przez co nie widać ich światła, lecz wywołują za to mocny efekt fluorescencji (stosowane są do dzisiaj np. w night-klubach lub kryminalistyce).
I tak oto kilka dolarów i wycieczka do sklepu z artykułami przemysłowymi dały nam jeden z najciekawszych efektów specjalnych lat osiemdziesiątych.
5. PREDATOR
Uch, to dopiero ostra jazda na ekranie. Predator to jedna z najpopularniejszych mieszanek horroru z filmem akcji, która dała początek całej rzeszy książek, gier, komiksów i kolejnych (zwykle średnich) superprodukcji. Żaden sequel nie ofiarował nam takiego połączenia grozy i adrenaliny jakie zaserwowano nam w jedynce. Finałowy pojedynek przeszedł do historii kina akcji – z jednej strony wielka, wredna, przerażająca istota zdolna jednym ruchem ręki złamać ludzki kark niczym cienki patyczek, z drugiej zaś – krwiożerczy przybysz z kosmosu :)
Tytułowy Predator, czyli przybyły na Ziemię kosmita lubuje się w polowaniach, szczególnie na istoty homo sapiens, których ciała później obdziera ze skóry i zamienia w trofea myśliwskie. Atakując grupę uzbrojonych najemników pod wodzą Arnolda „Gubernatora” Schwarzeneggera, „odławia” ich jednego po drugim, co z początku nie sprawia mu specjalnej trudności. W końcu jednak przychodzi kryska na Matyska i sama pozaziemska istota zaczyna mieć trudności ze swoimi płynami ustrojowymi, zwłaszcza z ich wyciekaniem z organizmu dzięki nowo powstałym dziurom po kulach karabinowych. I właśnie nad tym, nad krwią Predatora chciałbym się tutaj pochylić.
Może nie każdy pamięta kompletną fabułę filmu, lecz na pewno większość widzów kojarzy dziwną, zielonkawo fosforyzującą krew którą broczył nasz łowca idealny. Zostawiała ona ślady na liściach, poszyciu leśnym, nawet na ubraniach bohaterów. Świetny efekt, powiecie – i owszem. Ale nie jest to jakiś cud techniki czy CGI (w 1987 roku nikt nie marzył o czymś takim).
Kojarzycie takie fajnie wyglądające pałeczki fluorescencyjne używane np. na lotniskach oraz (ostatnio częściej) na dyskotekach? Otóż płyn który powoduje ich świecenie zmieszany został z… żelem intymnym KY, czyli specjalną substancją używaną do nawilżania, hmm… pewnych kobiecych zakątków. Dzięki temu uzyskano odpowiednią „kleistość” kosmicznej krwi. Efekt końcowy – pełna satysfakcja :)
6. CZARNOKSIĘŻNIK Z KRAINY OZ
Mówimy tutaj o wersji z 1939 roku – tej klasycznej, chyba najbardziej znanej, choć przyćmionej przez późniejsze przeróbki (takie jak chociażby dziwaczna wersja musicalowa z Dianą Ross jako Dorotką i Michaelem Jacksonem w roli stracha na wróble), przez co może nie każdy z Was oglądał ten film. Dlatego też wyjaśnię – efekty zastosowane podczas kręcenia mogą trącić myszką… lecz na tamte czasy były one naprawdę nowoczesne i innowacyjne. Weźmy na przykład ujęcie przedstawiające latający dom.
Jeśli ktoś nie kojarzy – Dorotka wraz ze swym miejscem zamieszkania zostaje przeniesiona z Kansas do magicznej krainy, za pomocą ogromnego tornado. Jej spadający z nieba dom przypadkowo odbiera życie jednej z żyjących tam wiedźm… co w zasadzie nakręca całą fabułę.
Jak więc w roku 1939 stworzono tak dobrze wyglądający efekt? Zbudowano prawdziwy domek i zrzucono go z samolotu? Oczywiście, że nie, wymagałoby to ogromnych kosztów, czasu i zaangażowania. Zrobiono to o wiele ciekawiej.
Do podwieszonej u sufitu kamery przyczepiono makietę domu, po czym zrzucono ją na podłoże, pomalowane tak aby przypominało niebo. Po czym puszczono taśmę od końca – i voila. Latająca chałupa, wyglądająca jak na tamte czasy bardzo realistycznie.
7. SKANERZY
Być może nie każdy jest obeznany z tym tytułem. Ten kanadyjski horror science-fiction w reżyserii Davida Cronenberga był produkcją zdecydowanie niskobudżetową, zaś twórcom nawet nie śniło się, że osiągnie taki sukces komercyjny. O tym jak bardzo było krucho z kasą niech świadczy fakt, że zdarzało się, iż ekipa filmowa tuż przed rozpoczęciem zdjęć musiała jeździć po mieście, „na chybił trafił” szukając odpowiednich lokacji do kręcenia.
A mimo to film okazał się sporym sukcesem – historia zmodyfikowanych ludzi którzy za pomocą siły umysłów potrafią narzucać swoją wolę i wysadzać głowy od środka, do dziś jest uważana za krwawą, przerażającą lecz równocześnie niezwykle wciągającą produkcję która zdobyła sobie wielu fanów. Powstały kolejne części, seria spin-offów, nawet mówiono o nakręceniu nowej wersji, czyli remake. Powtórzę, być może nie każdy widział ten film – ale za to prawie każdy zna jedno z ujęć, gdyż stało się ono niezwykle popularnym internetowym memem. Mowa tutaj o słynnej animacji eksplodującej głowy.
Jak to zrobiono? Eksplozja wygląda co najmniej tak jakby ktoś umieścił w głowie faceta ładunek wybuchowy. Może ktoś wywalił w niego z bliska z dubeltówki?
Dokładnie tak.
Na poniższym filmie ludzie którzy współpracowali przy produkcji uchylają rąbka tajemnicy. Stworzono kukłę nieszczęsnego okularnika, napełniono głowę kawałkami jedzenia i sztuczną krwią, po czym… ktoś wywalił w niego z bliska z dubeltówki :)
Powyższe przykłady oczywiście nie wyczerpują tematu, są zaledwie wierzchołkiem góry lodowej. Filmowcy od zawsze stosowali przeróżne, dziwaczne i oryginalne triki, aby stworzyć wyjątkowe ujęcia i ucieszyć nimi widzów. Jeżeli zaproponowany cykl wzbudzi zainteresowanie Szanownych Czytelników, postaram się przedstawić kolejne ciekawostki związane z kulisami powstawania owej słynnej „magii szklanego ekranu”.
[Żródła: indianajones.de, joshgulch.com, tvtropes.org, cracked.com, therichest.com]