Kiedy ogromna eksplozja wstrząsnęła Bejrutem, zabijając dziesiątki ludzi i raniąc tysiące kolejnych, zwolennicy teorii spiskowych szybko wysunęli przerażającą tezę: w stolicy Libanu wybuchła bomba atomowa.
W środę 5 sierpnia, w wyniku eksplozji magazynu z azotanem amonu w Bejrucie zginęło co najmniej 135 osób (bilans na 5 sierpnia, godzina 19:00) i ok. 5000 jest rannych. Niestety, to nie są ostateczne liczby.
Co się stało w Bejrucie?
W Internecie jest dostępnych mnóstwo nagrań prezentujących moment wybuchu. Szybko pojawiły się pogłoski, że eksplozja była wynikiem aktu terrorystycznego i została wywołana bronią jądrową. Libańscy urzędnicy stanowczo temu zaprzeczyli. Kluczem do weryfikacji tezy o wybuchu jądrowym są materiały wideo, które udało się nagrać.
Wielu mieszkańców Bejrutu nagrało moment wybuchu, bo uruchomiło smartfony i kamery, kiedy pojawiła się niepokojąca chmura dymu. Na niektórych materiałach widać błyski światła i odgłosy charakterystyczne dla fajerwerków. Chwilę później ogromna eksplozja, której towarzyszyła potężna fala uderzeniowa i chmura dymu w kształcie grzyba, uderzyła w dzielnicę portową, niszcząc pobliskie budynki i wybijając okna.
W jednym tweetów, który zebrał tysiące polubień, zanim został usunięty, jeden z użytkowników napisał: „Libańskie media mówią, że to była fabryka fajerwerków. Nie. Pojawił się grzyb atomowy. To musiała być bomba atomowa”. No i się zaczęło.
Vipin Narang z MIT, który zajmuje się wybuchami jądrowymi od razu zgłosił swój sprzeciw w retweecie: „Zajmuję się na co dzień bronią atomową. To nie był wybuch jądrowy”.
Martin Pfeiffer z Uniwersytetu w Nowym Meksyku, badający ludzką historię broni nuklearnej, również odrzucił twierdzenia zwolenników teorii spiskowych, że to „bomba” spowodowała eksplozję. „Oczywiście, że to nie bomba. To pożar spowodowany materiałami wybuchowymi lub chemikaliami” – napisał na Twitterze.
„Zwykła” eksplozja
Pfeiffer wyjaśnił, że eksplozja nie miała dwóch cech charakterystycznych dla detonacji jądrowych: oślepiającego białego błysku i impulsu termicznego, czyli fali ciepła, która spowodowałaby pożar wywołujący poważne poparzenia skóry. Niczego takiego nie zaobserwowano.
Eksplozja wywołała potężną falę uderzeniową, która rozbiła okna w całym Bejrucie i była na krótko widoczna jako rozszerzająca się chmura przypominająca muszlę. Coś podobnego często można było zobaczyć na historycznych zdjęciach z detonacji jądrowych.
Takie obiekty, znane ekspertom od broni jako chmury Wilsona, powstają, gdy wilgotne powietrze ulega sprężeniu i powoduje kondensację zawartej w nim wody. Innymi słowy: nie są one unikalne dla wybuchów jądrowych.
Obliczenia przeprowadzone na szybko przez Vipina Naranga, które także zostały udostępnione na Twitterze, sugerują, że eksplozja miała siłę równoważną wybuchowi 240 ton trotylu, czyli 10 razy większą od GBU-43 MOAB. Dla kontrastu, bomba atomowa Little Boy, która została zrzucona na Hiroszimę w 1945 r. była ok. 1000 razy potężniejsza.
Jako kontrapunkt do sugestii, że eksplozja w Bejrucie została spowodowana przez broń atomową, Pfeiffer zaproponował wideo pokazujące detonację broni jądrowej Davy Crockett, która eksplodowała z siłą odpowiadającą ok. 20 ton trotylu.
Davy Crockett był o 1/10 słabszy od eksplozji w Bejrucie, ale miał charakterystyczny błysk, którego brakuje w ostatnim zdarzeniu. Żadne doniesienia nie sugerują, że po wybuchu w Bejrucie wystąpił jakikolwiek opad radioaktywny, który zostałby wykryty przez niezależne ośrodki.
Musimy być gotowi na wszystko
Nie jest szaleństwem zastanawiać się, czy wybuch w mocno zaludnionym mieście może być aktem terroryzmu. W rzeczywistości jest to jeden z 15 scenariuszy katastrofy, które rząd USA zasymulował i określił mianem „możliwych”.
W 2009 r. prezydent Barack Obama ostrzegł, że wciąż istnieje zagrożenie, że terroryści mogą chcieć użyć bomby atomowej w gęsto zaludnionym mieście. To jedno z najpoważniejszych zagrożeń dla światowego bezpieczeństwa. Dlatego tak istotna jest ochrona materiałów jądrowych, a wręcz redukcja składowanej broni. Tylko w ten sposób będziemy mogli czuć się bezpieczniej.
Co ciekawe, w połowie lat 60. ubiegłego wieku Amerykanie przeprowadzili eksperyment, który miał udowodnić, że każdy jest w stanie zbudować bombę atomową. W 1964 r. rząd USA zatrudnił Davida Dobsona i Boba Seldona do tajnego projektu, który krył się pod kryptonimem „N-ty kraj”. Celem projektu było zlecenie „przypadkowej” grupie osób z dostępem do fizyków i powszechnie dostępnych materiałów, zbudowania bomby atomowej. Naukowcy zaangażowani w projekt pracowali w bazie Livermore, ale nie mieli uprawnień do dostępu do wszystkich laboratoriów. Projekt udało się dokończyć, dzięki czemu dwójka szalonych naukowców zbudowała bombę.
Powyższy eksperyment jest dowodem na to, że odpowiednio zaopatrzeni terroryści, także byliby w stanie zbudować bombę atomową. Teoretycznie mogliby jej użyć w dowolnym miejscu na świecie. Ale na pewno to się nie stało w Bejrucie. Nie oznacza to bynajmniej, że nie musimy pozostać czujni.