Szybkie ładowanie smartfonu to świetny wynalazek. O ile masz kompatybilną ładowarkę i kabelek. Jeśli nie to masz problem. Czas na powiązanie standardów ładowania.
Szybkie ładowanie to bardzo wygodna rzecz
Możliwość szybkiego doładowania smartfonu lub naładowania go do pełna w pół godziny to bardzo wygodna sprawa. To jeden z tych elementów, które mocno rozwinęły się w ostatnich latach (poza Apple). To bardzo duże ułatwienie w mojej pracy. Szczególnie w okresie takim jak teraz, kiedy jest u mnie kilka testowych urządzeń, którymi w zasadzie muszę ciągle żonglować. Jeśli potrzebuje zrobić materiał z jednym z nich, sprzęt jest w pełni gotowy do użytku już po 15 minutach ładowania. To jednak nie zawsze jest takie proste.
Czytaj też: Najlepsze premiery gier – kwiecień 2021
Ale przecież są standardy ładowania…
Ostatnio taki komentarz dostałem przy omawianiu powiązanego tematu na Twitterze. Oczywiście są standardy Qualcomm Quick Charge. Aktualnie jest ich pięć, a najnowszy – Quick Charge 5, pozwala na ładowanie urządzeń z maksymalną mocą powyżej 100W. Różnice bardzo dobrze wyjaśnia tabela dostępna na Wikipedii.
Standard Qualcommu to jedno. Standardy poszczególnych producentów to drugie. Bo jak się okazuje, potrzebny jest do tego nie tylko kompatybilna ładowarka, ale również kompatybilny kabel.
Szybkie ładowanie od dawna mnie denerwuje, ale to już przekroczyło wszelkie granice
Aby uniknąć bałaganu, z pudełek smartfonów często nie wyjmuję ładowarek. Używam ich zazwyczaj tylko do sprawdzenia czasu ładowania podczas testów. Przy nadmiarze smartfonów łatwo jest je pogubić i pomieszać. Na wierzchu mam 2-3 różne ładowarki, różnych producentów i z nich korzystam. Z różnych skutkiem.
Aktualnie mam przed sobą trzy ładowarki – 120W Xiaomi, 65W Huaweia oraz 65W realme. Każda z nich może dostarczać prąd o mniejszej mocy, więc jeśli dane urządzenie nie potrzebuje aż takiej mocy – nie spali się (mocno upraszczając). Tylko co z tego, skoro żadną z nich nie wykorzystam maksymalnego potencjału szybkiego ładowania Samsunga Galaxy S21 Ultra? O czym pisałem już w teście smartfonu.
Zazwyczaj smartfony ładują się szybko bez względu na ładowarkę. Prawdę mówiąc, nie robi mi większej różnicy fakt, że zamiast 60 minut ładowanie trwa 75 minut. Ale potrafi być znacznie gorzej. Dla przykładu, większości ostatnich modeli Motoroli nie da się uruchomić po całkowitym rozładowaniu, bez podłączenia jej do ładowarki innej niż ta z zestawu. Wczoraj jednak cierpliwość mi się skończyła.
Czytaj też: Smartfony LG znikną z rynku. Lepiej późno niż wcale
Wieczorem realme 8 Pro miał niecałe 10% naładowania akumulatora. Potrzebowałem go z rana, więc podłączyłem go do ładowarki. Tej z zestawu. Po 30 minutach stan naładowania wzrósł o 3%. Okazało się, że ładowarka faktycznie była z zestawu, ale kabel już nie. Pomarańczowe wnętrz wtyczek wskazywało, że to kabel od 120W ładowaki Xiaomi. Czyli ma odpowiednią przepustowość, ale okazał się niezbyt kompatybilny. Zdarzają się też sytuacje, kiedy smartfon podłączony do szybkiej ładowarki innego producenta o podobnej lub wyższej mocy niż ta z zestawu, ładuje się do pełna 1,5 godziny zamiast niecałych 40 minut.
Podobnie wygląda to w przypadku przejściówek USB-C – Jack 3,5mm. Przejściówki od innych smartfonów bardzo często nie są kompatybilne.
Rozwarstwienie szybkiego ładowania zacznie stwarzać coraz większe problemy
Zdaję sobie sprawę z tego, że to o czym piszę to trochę problemy pierwszego świata. Ale skoro producenci smartfonów zaczynają powoli rezygnować z dodawania ładowarek do zestawów, to byłoby miło, gdyby zadbali o bardziej ujednolicone standardy.
O ile różnica w czasie ładowania do pełna to kilka lub kilkanaście minut, tak cuda takie jak niekompatybilny kabel USB to już gruba przesada. Potrzebne są bardziej ujednolicone standardy. W przeciwnym wypadku dojdziemy do punktu, w którym pomimo tych samych kabelków i wtyczek, rozbieżność w czasie ładowaniu smartfonów będzie rosnąć.