Istnieje hipoteza, w myśl której Oumuamua, czyli pozasłoneczny obiekt, który w 2017 roku pojawił się na terenie naszego układu, był w rzeczywistości sondą wystrzeloną przez kosmitów. Gdyby sytuacja się powtórzyła, naukowcy będą wiedzieli, jak zareagować.
Oczywiście ich taktyka może znaleźć zastosowanie także w odniesieniu do „zwykłych” ciał przybywających do Układu Słonecznego. Nie jest przecież powiedziane, że Oumuamua z 2017 czy 2I/Borisov z 2019 roku na sto procent były sondami obcych. Wręcz przeciwnie: taki scenariusz jest mało realny.
Czytaj też: Artemis leci na Księżyc. Po długich perypetiach nadszedł przełom
Podstawowym problemem w tej sprawie jest niska szansa na wykrycie takich obiektów, zanim znajdą się w naszej kosmicznej okolicy. Nawet jeśli uda się tego dokonać stosunkowo wcześnie, to potrzeba przecież czasu na zaprojektowanie i wystrzelenie statku kosmicznego, który byłby w stanie dotrzeć do celu, zanim ten zdąży opuścić Układ Słoneczny.
Nie jest powiedziane, że to kosmici stali za wprowadzeniem Oumuamua do Układu Słonecznego
Jak więc poradzić sobie w takich okolicznościach? Naukowcy proponują, by skorzystać ze swego rodzaju strażnicy – taki statek mógłby czekać na dogodną okazję, przebywając na orbicie okołoziemskiej. Kiedy potencjalnie interesujący obiekt wleci do naszego układu, sonda mogłaby ruszyć na łowy.
Odpowiednią lokalizacją mógłby być w tym przypadku jeden z punktów libracyjnych. Stacjonuje tam na przykład Kosmiczny Teleskop Jamesa Webba, pozostając w miejscu równowagi grawitacyjnej pomiędzy Ziemią i Słońcem.
Czytaj też: Teleskop Webba odkrył skład chemiczny atmosfery egzoplanety WASP-39 b
Z szacunków wynika, że nadchodzące obserwatorium Very C. Rubin, które powstaje na terenie Chile, mogłoby każdego roku wykrywać nawet 10 obiektów międzygwiezdnych. Tych jest najprawdopodobniej znacznie więcej, ale nawet przy takiej liczbie bez wątpienia pojawiłaby się okazja do wysłania statku, który mógłby z bliska zbadać pozasłonecznego gościa.