Na elektrownię jądrową czekamy w Polsce już ponad 40 lat i nic nie wskazuje, by miało się to zmienić. Dlaczego wciąż nie mamy elektrowni jądrowej w naszym kraju, a zamiast tego polegamy na szkodliwym dla środowiska węglu?
4 września 1990 r. polska Rada Ministrów podjęła decyzję o zaprzestaniu budowy elektrowni atomowej nad Jeziorem Żarnowieckim. Była to kluczowa decyzja dla planowanej Elektrowni Jądrowej Żarnowiec (EJŻ), która miała powstać w miejscu zlikwidowanej wsi Kartoszyno. Pierwotnie elektrownia miała stanowić pierwszy krok w realizacji polskiego programu energetyki jądrowej (kolejną placówką miała być Elektrownia Jądrowa Warta). Do realizacji projektu nie doszło. Dlaczego?
Protesty vs. atom
Elektrownia Jądrowa Żarnowiec była budowana w latach 1982-1989. Zmiana warunków ekonomicznych po 1989 r. i liczne protesty aktywistów, które przybrały na sile po katastrofie w Czarnobylu, sprawiły, że projekt elektrowni porzucono. Do tematu wracano przez kolejne dekady. W 2011 r. PGE wytypowało Żarnowiec (wraz z miejscowościami Gąski i Choczewo) jako lokalizację pierwszej polskiej elektrowni jądrowej, która miała powstać do 2020 r. Na początku 2015 r. minister skarbu zapowiedział, że stanie się to do 2027 r., ale i tę datę można traktować z dystansem.
Wybór takich lokalizacji był pochodną wielu badań hydrologicznych, hydrochemicznych, sejsmicznych, meteorologicznych i demograficznych. Elektrownia miała zajmować obszar 70 hektarów i składać się z 79 budynków. Pierwotnie centrum placówki miały stanowić cztery bloki wyposażone w reaktory WWER-440, turbozespoły typu 4K-465 i generatory HTHW-600. Dla laika te nazwy niewiele mówią, ale wystarczy tylko stwierdzić, że to dość przestarzałe jednostki, pamiętające jeszcze czasy ZSRR. Po katastrofie w Czarnobylu, definitywnie zrezygnowano z jednostek radzieckich na rzec systemów Siemens AG.
Plany budowy elektrowni jądrowej od początku budziły sprzeciw społeczeństwa, zwłaszcza po katastrofie w Czarnobylu. Rząd był zmuszony przeprowadzić referendum lokalne w tej sprawie w 1990 r. – wzięło w nim udział 44,3% uprawnionych, z których aż 86,1% głosowało przeciw budowie. Ale ponieważ frekwencja była za mała, referendum nie było prawnie wiążące, więc budowę kontynuowano. Fala sprzeciwów była jeszcze ostrzejsza.
Tadeusz Syryjczyk, minister przemysłu z rządu Tadeusza Mazowieckiego, wyjaśnił, że decyzja o zaniechaniu budowy elektrowni jądrowej była podyktowana kilkoma czynnikami – zbędnością dla wewnętrznego bilansu energetycznego, wątpliwą rentownością w porównaniu do elektrowni konwencjonalnych i niejednoznacznymi opiniami dotyczącymi bezpieczeństwa (niezależnymi od sprzeciwów społeczeństwa). Syryjczyk miał powiedzieć, że:
EJŻ jest inwestycją zbędną dla polskiego systemu energetycznego w horyzoncie 10 do 20 lat, a potem wcale nie ma pewności, że energetyka jądrowa będzie potrzebna.
To trochę tak, jakbyśmy zgodnie z wizją Tadeusza Syryjczyka dzisiaj już mieli nie potrzebować żadnej formy energii, bo wszystko będzie… na powietrze?
Rekomendacje ministra Syryjczyka doprowadziły do oficjalnego zaniechania budowy EJŻ przez Radę Ministrów w dniu 4 września 1990 r.
Pieniądze vs. atom
Czy polski rząd naoglądał się serialu „Czarnobyl” i boi się powtórzenia scenariusza w Polsce? Takie wyjaśnienie, choć banalne, przynajmniej byłoby szczere. To prawdziwe jest znacznie bardziej przyziemne. Chodzi o pieniądze. Polski po prostu nie stać na budowę elektrowni jądrowej. Nigdy w naszym kraju nie budowano tak kosztownych obiektów, jak potencjalna elektrownia jądrowa. Według współczesnych szacunków, jedna placówka składająca się z dwóch bloków o mocy 1,4 GW każdy to wydatek rzędu 30-40 mld zł.
Warto zestawić to z rachunkami za elektrownie węglowe – koszt kompletnej jednostki o mocy 1 GW to wydatek 6 mld zł. Jeżeli chodzi natomiast o dużą elektrownię wiatrową o mocy 2-3 GW, która zapewniłaby prąd 4 mln gospodarstw domowych, to trzeba by zapłacić ok. 30 mld zł. To sporo, ale pamiętajmy, że energia wiatrowa jest czysta i tania. Nie potrzeba nic więcej poza wiatrem i falami, nie ma konieczności składowania odpadów czy zabezpieczania reaktorów. Elektrownię wiatrową budujemy, a potem cieszymy się łatwo pozyskiwaną energią.
Trzeba pamiętać także o całym zapleczu związanym z potencjalną elektrownią jądrową. W naszym kraju nigdy nie budowaliśmy nic równie skomplikowanego, a przecież nie możemy na żadnym etapie pozwolić sobie na błąd.
Najważniejszym argumentem wyjaśniającym, dlaczego w Polsce nie ma elektrowni jądrowej, jest kwestia odpadów radioaktywnych. Szacuje się, że z jednej tony uranu powstaje 130 litrów wysoko aktywnych odpadów, 2000 litrów odpadów średnio aktywnych i ok. 6000 litrów odpadów mało aktywnych. Coś z nimi trzeba by zrobić, a rozwiazanie przychodzące do głowy jako pierwsze – czyli: zakopać – nie jest tym najbardziej efektywnym. Konieczne byłoby zatem stworzenie całego systemu unieszkodliwiania odpadów radioaktywnych.
Łatwo sobie wyobrazić, że odpady radioaktywne mogłyby być składowane i utylizowane w nielegalny sposób, co stanowiłoby bezpośrednie zagrożenie dla ludzi i środowiska. Bo przecież opinia publiczna i media cały czas patrzyłyby budowniczym na ręce.
Wnioski są jednoznaczne: Polska nie jest gotowa na budowę elektrowni jądrowej. Nie mamy pojęcia, jak się do tego zabrać, bo poza samą placówką, konieczna byłaby rozbudowa całej infrastruktury. To wydaje się być niemożliwe w kraju, w którym najważniejszym problemem polityków jest „ideologia LGBT” i „nowy-stary prezes TVP”.