Według raportu IEEE Spectrum tajlandzka firma Siam Cement Group ma ogromne ambicje w kwestii wygrania dużego kontraktu rządowego na instalację gigantycznej 45-megawatowej pływającej farmy słonecznej na Tajlandzkiej zaporze Sirindhorn. To z kolei ma być jedynie początkiem wyścigu o pływające elektrownie słoneczne.
Ideą pływającej farmy słonecznej jest to, że może ona zapewnić korzyści z energii słonecznej, nie zajmując przy tym cennej przestrzeni na suchym lądzie w gęsto zaludnionych obszarach. Inne zalety to ich porównywalna łatwość instalacji i likwidacji, a także pomoc w zmniejszeniu parowania w wyniku częściowego pokrycia powierzchni wody. W ciągu około 10 lat swojego istnienia pływające ogniwa fotowoltaiczne zyskały sporą popularność w krajach gęsto zaludnionych, więc Tajlandia może pójść wkrótce w ślady Chin, Japonii, czy Korei Południowej.
Sama firma SCG jest jednym z największych producentów materiałów budowlanych w Azji Południowo-Wschodniej. Firma opracowała własne zastrzeżone patentem pływające panele słoneczne, które obiecuje zainstalować i konserwować. Te panele są wykonane z polietylenu o dużej gęstości, który jest nie tylko trwały, ale też nadaje się do recyklingu. W teorii mają wytrzymać eksploatację przez około pół wieku, zajmując przy tym 10% miejsca względem rozwiązań konkurencji.
Pierwszym krokiem firmy ma być budowa swojego projektu na powierzchni wody zgromadzonej za tamą w Sirindhorn Dam. Jednak muszą do tego wygrać przetarg tajlandzkiego organu energetycznego (EGAT). Departament ma plany budowy pływających paneli słonecznych, o całkowitej pojemności 1-gigawata na ośmiu zbiornikach zaporowych w następnych kilku dekadach. Zapora Sirindhorn będzie pierwszą z nich, a wkrótce potem pojawią się cztery kolejne projekty. EGAT ma nadzieję rozpocząć budowę już w kwietniu, choć musi jeszcze zdecydować, której firmie przyzna kontrakt.
Czytaj też: Te panele słoneczne nagrzewają się w dzień i chłodzą w nocy
Źródło: Digitaltrends