Reklama
aplikuj.pl

Kilka słów o modowaniu gier

gry, modyfikacje, modowanie gier, modyfikacje do gier

Dziś nieco gdybania o czymś i o niczym jednocześnie, bo ostatnio moją uwagę przykuły podejścia dwóch znajomych – jednego hardcorowego i drugiego mainstreamowego gracza. Wszystko z kolei rozbija się o modyfikowanie gier. 

Mody są zapewne oczywiste dla każdego z Was. To zwykle małe, pochodzące od deweloperów-amatorów (i nie tylko!) pliczki o wadze kilkudziesięciu megabajtów, które są w stanie uprzyjemnić, ulepszyć i tym samym po prostu zmienić nam rozrywkę w znakomitej większości gier. Ba! Niektóre z nich wcale do takich prostych nie należały, co daje przykład np. pewnej modyfikacji (Defense of the Ancients) do Warcrafta III, która dała początek gatunkowi MOBA, czyli grze Dota 2, czy specjalnemu trybowi w Half-Life, dzięki któremu dostaliśmy Counter-Strike. 

„Ci na górze” po prostu oddali w ręce społeczności narzędzia, dzięki którym ta mogła puścić wodze fantazji i stworzyć to, czego sama chciała. “Od graczy, dla graczy” – tak w skrócie można opisać twory, jakimi są modyfikacje, na podstawie czego możemy wysnuć hipotezę, że to właśnie sami gracze są najlepszymi twórcami gier. Brakuje im wprawdzie zasobów na dopieszczenie swojego dzieła, ale jak to w branży twórczej bywa, liczy się zwykle głównie pomysł. Za jego adaptację na coś większego odpowiadają z kolei wielkie studia, co miało miejsce w przypadku dwóch wspomnianych gier.

Dziś jednak nie będzie o modyfikacjach, które wyewoluowały do pełnoprawnych gier. Dziś będzie zarówno o niechęci, jak i zamiłowaniu do nich. Te dwa skrajne podejścia było mi dane zauważyć dosyć niedawno, kiedy to raz słuchałem o tym, jak świetny jest Skyrim na modach przy którymś przejściu z rzędu, a drugi jak to niefajnie z naszej strony, że zamiast doceniać finalny produkt twórców, zmieniamy go i odcinamy sobie możliwość poznania go w oryginalnej formie.

Jak zapewne słusznie się domyślacie, wstrząsnęło mną to drugie zdanie, choć sam nie bryluje w przesadnych modyfikacjach gier. Jasne, pierwszym co zrobiłem przy drugim podejściu np. do Wiedźmina 3 było pobranie solidnej paczki modów. Takiej naprawdę solidnej, ale głównie graficznej – zmieniającej tekstury na te o wyższej rozdzielczości, czy poprawiającej efekty świetlne. 

Później nadszedł jednak czas na typowe uprzyjemniacze rozgrywki, czyli możliwość szybkiego podróżowania bez kontaktu z drogowskazem, automatyczne lootowanie i przede wszystkim nakładanie oleju na miecz, które stało się po prostu nużące po kilku godzinach. Kresem była dla mnie kompletna zmiana systemu walki w ramach modyfikacji od byłego dewelopera CD Projekt Red. Po tym rzeczywiście poczułem, że coś tutaj jednak nie gra, a oryginał pasuje do całości po prostu lepiej.  

Zupełnie nowy poziom modyfikowania gier przedstawia mój przyjaciel, który modowałby po prostu wszystko – od tekstur, przez przedmioty, postaci i na samych questach kończąc. To ktoś, kto Skyrima nie przeszedł ani razu, ale zaczynał w nim przygodę już kilkadziesiąt, podchodząc do niej zawsze inaczej i zawsze ze zmienioną paczką modyfikacji. Dlaczego? Sam nie jest w stanie tego wytłumaczyć, jednak kolejne dziesiątki godzin na koncie Steam nie wbijają się same, a w mojej głowie rodzi się odpowiedź. Zwyczajnie znalazł dla siebie idealną RPG-ową piaskownicę, w której zabawkami są po prostu modyfikacje.  

Te przykłady modyfikowania są – nie powiem – idealnymi kotwiczkami do podsumowania kwestii modyfikacji. Te przydają się zwykle wtedy, kiedy jakaś gra albo nas znudzi, albo podchodzimy do niej po raz kolejny, chcąc uprzyjemnić i odświeżyć sobie cały gameplay. Tak naprawdę zobaczyłem w tym skrajnym podejściu „nie cierpienia modyfikacji” pewien sens. 

Chociaż początkowo podchodziłem do tego sceptycznie, to teraz mam wrażenie, że rzeczywiście coś jest w tym, że modyfikowanie gry przed zapoznaniem się z tym, co ma do zaoferowania w oryginale jest nieco krzywdzące dla twórców. Ba, może nawet sprawić, że nie poznamy jej w takim wydaniu, jakim powinniśmy i albo coś w niej przeoczymy, albo odbierzemy ją w inny sposób, niż powinniśmy. 

Spójrzmy jednak prawdzie w oczy – czy ktokolwiek decyduje się na modyfikację przy pierwszym podejściu do gry? Jasne, te graficzne i naprawiające masę bugów mają sens praktycznie zawsze (nie mówiąc już o nieoficjalnych aktualizacjach), ale paczki dodające nieoficjalną zawartość do tytułu są nieco… zbyt inwazyjne? Taka jest przynajmniej moja opinia na temat tematu, którego gracze konsolowi nawet nie zasmakują.