25 lipca nad bazą Thule umiejscowioną 1500 kilometrów od bieguna północnego doszło do eksplozji meteorytu. Zdarzenie doprowadziło do niemałego chaosu i mogło mieć poważne militarne konsekwencje.
Obiekt leciał z prędkością ok. 87 tysięcy km/h, czyli aż 74 razy szybciej niż wynosi prędkość dźwięku. Jego wybuch wyzwolił moc 2,1 kiloton (ok. 1/7 mocy bomby Little Boy), a o zdarzeniu poinformowano dopiero kilka dni później, 31 lipca. Eksplozja nastąpiła na wysokości 43 kilometrów i wykrył ją system ostrzegania przeciwrakietowego. Meteoryt nie był wystarczająco duży, aby dotrzeć na ziemię, nie można go było też wypatrzyć gołym okiem. Dostrzegły go jednak sensory, co spowodowało ryzyko w postaci konfliktu militarnego.
Wszystko przez miejsce, nad którym znalazł się kamień. Znajdująca się tam baza wojskowa mogłaby być celem potencjalnego ataku, jednak zdroworozsądkowe myślenie zwyciężyło w tej sytuacji, bowiem na radarach wykryto zaledwie jeden „pocisk”. Wybuch meteorytu był znacznie słabszy od eksplozji nad Czelabińskiem, do której doszło w 2013 roku. W tamtej sytuacji siła eksplozji wyniosła ok. 300 kiloton, czyli od 20 do 25 razy więcej niż w przypadku bomb atomowych zrzuconych na Japonię podczas II wojny światowej.
Jednocześnie czelabiński meteoryt był znacznie słabszy od najpotężniejszego znanego nauce, który spowodował tzw. katastrofę tunguską. Tamten obiekt wyzwolił moc szacowaną na 10 000-15 000 kiloton (10-15 megaton) i spowodował potężne zniszczenie terenu w promieniu 40 kilometrów. Dodatkowo eksplozję słyszano w odległości sześciuset kilometrów. Wyobraźcie więc sobie, że najsilniejsza zdetonowana bomba atomowa w historii (Car bomba) miała moc na poziomie 50(!) megaton.
Niestety nikomu nie udało się zarejestrować zdarzenia znad Grenlandii w formie wideo lub zdjęć.
[Źródło: livescience.com; grafika: NASA]