Kto by pomyślał, że ruszy projekt, który będzie zajmował się rejestrowaniem wszystkich uderzeń piorunów z całego świata. Strona działa całkiem sprawnie i każde uderzenie pokazane na mapie jest odwzorowaniem prawdziwego – odbywającego się w czasie rzeczywistym z minimalnym opóźnieniem kilku sekund. Jak to działa? Nie stoi za tym żadna wielka korporacja pokroju Google. Tworzą to zwyczajni ludzie, którzy z własnych cięzko zarobionych pieniędzy kupują zestaw do wykrywania uderzeń błyskawic. Składa się on z anteny, wzmacniacza i kontrolki. Jego wartość wynosi 275$, czyli jakieś 852 zł. Kiedy już ktoś taki zestaw zamontuje, to po odnalezieniu wyładowania elektrycznego, antena wysyła precyzyjne dane na serwer blitzortung.org.
Czarne kwadraty na mapie to sensory, a cienkie linie z nich wychodzące wspólnie lokalizują miejsce, w którym piorun spotkał się z ziemią, drzewem lub piorunochronem. Cały system robi dosłownie piorunujące wrażenie! Ciekawostką jest to, że antena znajdująca się w Nowym Yorku potrafi wykryć uderzenia piorunów na Kubie. Jest w stanie tego dokonać, ponieważ fale radiowe wywołane przez uderzający piorun, potrafią przebyć tysiące kilometrów dzięki swojej wyjątkowo niskiej częstotliwości.
[engadget.com]