Historia paliwowych regulacji w Stanach Zjednoczonych jest całkiem zawiła, ale z ostatnich informacji wynika, że producenci samochodów przystali na regulacje spalania w Kalifornii, poprawiając tak naprawdę swoją wcześniejszą pazerność.
Czytaj też: Ta V10 Vipera o mocy 1150 KM udowadnia, że turbosprężarki złe nie są
Kiedy prezydent Trump przejął prezydencki stołek w USA, wielu producentów samochodów postarało się, żeby znieść ustalony przez prezydenta Obamę plan. Ten dotyczył regulacji spalania nowoczesnych samochodów, które do 2025 roku miały być w stanie przejechać 100 kilometrów przy zużyciu 4,32 litrów paliwa. Rozmowy z Trumpem zmniejszyły ten wymóg do 6,36 l/100 km i wtedy wszystko się zaczęło.
Producenci zebrali w USA srogie baty od opinii publicznej, która wbrew pozorom interesuje się środowiskiem… albo nie znosi taktyki wielkich firm. Tajemnicą bowiem nie jest, że te niespecjalnie chcą wywalać pieniądze na opracowywanie technologii, która ma za zadanie zmniejszyć spalanie. Jednak po czasie zrozumieli swój błąd, do czego zainspirowało ich zapewne 14 stanów, które żądały przywrócenia wcześniejszych standardów.
Wśród nich była Kalifornia i to właśnie tam producenci pokroju Hondy, Volkswagena, Forda i BMW ustalili, że do 2026 roku zmniejszą spalanie do 4,61 litrów na sto kilometrów w nowych samochodach. Mieli jednak prosty wybór – albo produkować dwa rodzaje samochodów dla dwóch zestawów stanów, albo dogadać się do produkcji jednego. Wybór był oczywisty.
Czytaj też: Brytyjski producent luksusowych samochodów wraca z projektami klasyków
Źródło: Popular Mechanics