Reklama
aplikuj.pl

Recenzja gry Anthem

To jak z tym hymnem?

Czym jest Anthem? Godnym następcą serii Mass Effect z nowatorskim, widowiskowym i napakowanym wodotryskami gameplayem, z naciskiem na wysokiej jakości rozgrywkę wieloosobową? Czy marną kopią Warframe, nie będącą niczym więcej niż średnio ambitną próbą wyciągnięcia od graczy pieniędzy, za grę wcale nie lepszą od darmowych odpowiedników?

Trafiając na planetę porzuconą przez bogów, „zasiadamy za sterami” członka grupy określanej mianem Freelancerów – nielicznych wybrańców potrafiących obsługiwać bojowe pancerze wspomagane klasy Javelin. Z racji tego, że owa planeta została porzucona przez bóstwa w trakcie procesu tworzenia i jest odrobinę nieprzyjazna, dla każdego bez nowoczesnej zbroi pod ręką, jako jeden z Freelancerów przyjdzie nam pełnić dość ważną rolę w walce o spokój jej ludzkich mieszkańców.

Starannie wykreowany świat, to jedna z mocniejszych stron Anthem

Anthem ma do zaoferowania całkiem nieźle zrealizowaną podkładkę fabularną, silnie związaną ze światem, w którym odbywa się rozgrywka. Twórcy postarali się o stworzenie kompletnej historii i rozbudowanej mitologii; bogatą w te mniejsze i większe, legendy i historyjki. Od początku gry jesteśmy obrzucani całą masą nowych pojęć i nazw własnych, początkowo niezrozumiałych i niepozwalających w pełni zrozumieć sensu wyświetlanych zadań, opisów lokacji czy wspomnień wielkich wydarzeń z przeszłości.

Jednak bardzo szybko, już po kilkudziesięciu minutach spędzonych w grze, zaczynamy poruszać się w uniwersum gry Anthem, jak gdybyśmy od urodzenia nie robili nic innego. Wprowadzenie do świata i odbywającej się w nim fabuły jest dokładne i czytelne. Gra, podczas opowiadania o jakichś istotnych dla historii wydarzeniach, raczy nas animowanymi filmowymi przerywnikami, które potrafią zaciekawić swoją widowiskowością. Do dyspozycji mamy także Bibliotekę, czyli specjalną „przegródkę” menu pauzy, w której znajdziemy wyczerpujące informacje o wszystkim co możemy zobaczyć w Anthem, wliczając w to wszelkie postacie, opisy frakcji czy ważnych wydarzeń z przeszłości. Od czasu do czasu warto tam zaglądać; obraz rozgrywki i opowiadanych historii staje się wtedy o wiele wyraźniejszy.

Lekkość narracji wychodzi Anthem na dobre

Na rozbudowany obraz świata i przedstawianych historii składają się także same postacie i ogólna lekkość prowadzonej narracji. NPC są wyraziści i naturalni, ale nie jakoś przesadnie – czuć, że niektóre kwestie są potraktowane z lekkim przymrużeniem oka. Wychodzi to bardzo na plus; nawet gdy w grze mowa o czymś smutnym i ponurym, to nie uświadczymy tam ani grama zbędnego patosu. W tej kwestii to trochę taki Mass Effect, tylko jeszcze odrobinę mniej poważny.

Mimo dobrze zrealizowanej fabuły i wiarygodnych postaci, to ogólny gameplay jest najmocniejszą stroną Anthem. Można powiedzieć, że mamy tu do czynienia z Mass Effectem na sterydach. Dużą rolę pełnią tutaj obecne w grze zbroje wspomagane – Javeliny. Wyposażone w pancerz, bogaty wachlarz uzbrojenia i silniki odrzutowe, są podstawą rozgrywki opartej na walce. Nie są przesadnie wytrzymałe – raczej nie poczujemy się w Anthem jak kolejny Iron Man – jednak po uzyskaniu odrobiny wprawy w lataniu i posługiwaniu się tą potężniejszą częścią uzbrojenia, Javeliny potrafią zapewnić sporą dawkę satysfakcji.

Anthem to przede wszystkim efekciarski gameplay

Samo latanie przypomina poruszanie się samolotem. Nie jest też nieograniczone – mimo, że paliwo jest nieskończone, to silniki Javelina przegrzewają się i po kilkunastu sekundach nieprzerwanego lotu awaryjnie się wyłączą. Mogą jednak zostać schłodzone poprzez przelot przez wodę, lub obszary o niskiej temperaturze powietrza. Znajomość położenia owych chłodzących udogodnień może zapewnić ciągłość lotu i uratować skórę w krytycznym momencie.

Niestety. Im dłużej gramy w Anthem, tym mniej wyraźnie stają się powyższe pozytywy. Wcześniej wymienione elementy rozgrywki; od fabuły i świata, do mechaniki czy gameplayu; rozmywają się pod ciężarem przygniatającej monotonii. Przerażająca powtarzalność zadań – w 90% będącymi misjami w tylu „poleć do punktu A i zbierz rzecz X, a po drodze trochę postrzelaj” – w połączeniu ze schematycznością samych starć, czyni grę w Anthem po prostu nudną, i to po ledwo kilku godzinach. Zwracam także uwagę, że cały czas mam na myśli rozgrywkę wieloosobową, bowiem Anthem nie pozwala na zabawę offline, bez towarzystwa innych graczy. Gra z losowo dobranymi osobami wcale nie dodaje tu dużo kolorów.

Dłuższa gra w Anthem bez dobrego towarzystwa to nuda

Nieco lepiej sytuacja wygląda podczas grania w Anthem w towarzystwie znajomych. Rozgrywka staje się wtedy dobrym tłem do rozmów dla grupy przyjaciół chcących rozerwać się w wirtualnej rzeczywistości. Grając ze znajomymi nie zwracamy aż tak dużej uwagi na monotonię i schematyczność wykonywanych zadań, wtedy Anthem może stać się wielogodzinnym czasoumilaczem, podobnym do CSa, PUBGa czy Warframe.

Ale nawet wtedy sytuacja Anthem nie wygląda zbyt kolorowo. Wydawałoby się, że wydając 250 zł na grę od BioWare, moglibyśmy liczyć na spójny, pełny i dopracowany produkt rozrywki elektronicznej – grę AAA zapewniającą wiele godzin dobrej zabawy, bez względu na to czy rozmowa z kompanami po drugiej stronie monitora akurat się klei. Obawiam się, że w obecnej postaci Anthem nie prezentuje więcej wartości od, chociażby, takiego leciwego już Warframe, czy podobnych gier F2P. Tam także mamy do czynienia ze spójnie wykreowanym światem, elitarną klasą wojowników i gameplayem wspartym ciekawą mechaniką walki.

I w tamtym wypadku – mimo dobrze zrealizowanych podstaw, gra staje się monotonna po dłużej chwili spędzonej przy monitorze. Będąc jedynie placem zabaw dla rozrywki z dobrymi znajomymi. Anthem to gorąco zapowiadany tytuł AAA, w sklepie Origin kosztujący niecałe 250 zł – na mój gust, to odrobinę za dużo za grę mającą niemało podobnych, darmowych i sprawdzonych odpowiedników.

Gra testowana była przy użyciu karty graficznej GIGABYTE GeForce RTX 2070 8GB. Dziękujemy firmie GIGABYTE za udostępnienie egzemplarza!