„Najlepszy area control ever!”, „lepszy Chaos w Starym Świecie”… nawet nie wiecie jak często słyszałem takie teksty, przy czym spora część to opinia dotycząca gier zupełnie różnych. Tym razem miało być inaczej, w końcu Blood Rage to gra twórcy Chaosu – Erica Langa. Zbierałem się do niej jak pies do jeża, ale niedawno udało mi się zagrać.
Zawartość pudła z Blood Rage
Nie dość, że pudło jest naprawdę spore, to jeszcze zawartość ledwie się mieści w środku. Niestety to, co otrzymujemy, jest mocno nierówne. Figurki potworów i klanów są naprawdę świetne. Początkowo miałem lekkie obawy co do wytrzymałości niektórych broni, jednak w praktyce wszystko bardzo ładnie się trzyma. Karty i planszę można określić jedynym słowem – średnie. Solidnie wykonane, ale wyglądem nie powalają. Część osób wręcz twierdzi, że karty są brzydkie.
Jeśli brzydkie są karty, to nie wiem jak mam opisać większość żetonów. One po prostu są, nic więcej. Prawdziwym hitem jest natomiast plansza Valhalli. Inni recenzenci twierdzili, że wygląda jak pocztówka. Dla mnie wygląda jak wyciągnięta z przykładowych artów dowolnego generycznego tworu fantasy. Zupełnie nie pasuje do gry. Planszetki graczy również są cieniutkie, szkoda, że nie zdecydowano się na coś grubszego.
Zasady
Blood Rage wbrew pozorom ma dość proste zasady. Po przygotowaniu planszy zgodnie z ilością graczy rozpoczynamy właściwą rozgrywkę. Pierwsza faza to faza draftu, w której będziemy wybierać jedną z 8 rozdanych nam kart, a resztę przekazywać dalej do momentu, w którym gracze będą mieli ich 6 na ręce.
Następnie rozpoczyna się najważniejsza faza – faza akcji. W czasie jej trwania za pomocą punktów szału przeprowadzamy jedną z kilku dostępnych akcji. Możemy więc za pomocą akcji „Najazd”, która jest swego rodzaju rekrutacją, przesunąć już umieszczone na planszy figurki za pomocą „Wymarszu”, poprawić umiejętności naszych wojowników i klanu za pomocą kart „Rozwinięcia”, zagrać ukrytą kartę „Wyprawy” dającą dodatkowe punkty na koniec rundy czy wykonać „Plądrowanie”, które jest swego rodzaju inicjacją walki.
Po zakończeniu fazy akcji zatrzymujemy jedną kartę z danej Epoki (rundy), a resztę odrzucamy. Następnie podliczamy nasze punkty z wypraw oraz za figurki, które zostały przeniesione do Valhalii. Tyle w telegraficznym skrócie.
Wrażenia
Parafrazując tekst piosenki Braci Figo Fagot – pierwsza rozgrywka nie weszła mi. Po raz kolejny trafiłem na grę, która pod względem rozgrywki stoi dość daleko od Chaosu w Starym Świecie, choć oczywiście jest tu sporo podobieństw. Ale od początku.
Wiem, że to kwestia mocno indywidualna, ale po tych kilku tytułach w które zagrałem mogę z całą pewnością stwierdzić, że nie znoszę draftu. Niestety dla mnie w Blood Rage ta mechanika występuje i zajmowała lwią część każdej rozgrywki. Zdaję sobie sprawę z tego, że dzięki tej mechanice regrywalność wzrasta, ale pogłębia także różnicę między doświadczonym a nowym graczem. Ograny w Blood Rage’a zawodnik będzie wiedział z które karty wybierać i jak tworzyć kombinacje, nowy nie.
Podoba mi się natomiast różnorodność klanów. Na początku wszyscy startujemy w tym samym miejscu, ale wraz z rozwinięciami nasi wojownicy będą dość mocno różnić się od tych prowadzonych przez innych graczy. Potwory? Super. Bonusy klanowe? Fantastyczna sprawa. Szkoda tylko, że jest ich dość mało, ale w końcu mam bieda-wersję sklepową, a nie full wypas ze wszystkimi dodatkami z Kickstartera. Świetnie również czuć synergię pomiędzy kartami, jest to naprawdę świetnie wykonane.
W kolejnych partiach gra zaczęła mi się coraz bardziej podobać. Ostatecznie uważam, że jest to bardzo dobry tytuł (takie mocne 8/10). Jednak przez pewien aspekt wiem, że nie pozostanie ona w mojej kolekcji…
Where is the blood I was promised?!
Jak na grę z krwią w tytule Blood Rage jest mało krwawy. Po pierwsze – liczba figurek na planszy jest ograniczona i to w dwóch miejscach. Jeśli nie rozwiniemy naszego klanu to domyślnie możemy mieć jedynie 4 figurki na planszy. Do tego w każdym regionie jest ograniczona liczba miejsca na figurki – czasem po prostu nie ma szans na wciśnięcie się w daną lokację.
Po drugie: walka tak naprawdę daje niewiele korzyści. Jasne, zdobędziemy jakieś punkty za wygraną bitwę, ale nic nie stoi na przeszkodzie, żeby stworzyć klan „wiecznej porażki”, który punktuje za dostawanie po kasku od innych. Ba, nawet udało mi się takim klanem wygrać. W praktyce więc wszyscy raczej się okopują, aby nie dać nikomu darmowego „Plądrowania” i walka zdarzała się sporadycznie.
Po trzecie: sama walka jest mocno średnia. Zliczamy siłę jednostek, każdy uczestniczący w walce zagrywa jedną kartę, silniejszy wygrywa, koniec. Mało to pasjonujące szczerze mówiąc. Dodatkowo, wracając niejako do punktu drugiego, przegrywający zabiera swoją zużytą kartę na rękę, podczas gry wygrywający starcie swoją odrzuca. Więc często tym bardziej nie opłaca się walczyć, bo możemy za chwilę zebrać oklep w innym miejscu.
Nie chciałbym jednak całkowicie potępiać Blood Rage’a w tym aspekcie. Po prostu gra nie oferuje tego, czego oczekiwałem. To po prostu zgrabna euro gierka o zbieraniu punktów udająca krwawe starcie. Niestety dla mnie z Chaosem w Starym Świecie ma mniej wspólnego niż bym chciał.
Skalowanie, czas trwania gry, regrywalność
Na pudełku znajdziemy opis 2-4 graczy i 60-90 minut. Szczera prawda. Gra sprawdza się bardzo dobrze w każdym składzie osobowym, chociaż mi najlepiej grało się w 3 osoby, a najgorzej w dwie. Znam jednak osoby, dla których Blood Rage to tytuł dwuosobowy. Znam też takich, którzy mówią, że nie ma sensu grać w składzie innym niż pełen.
Czas trwania gry zależy od dwóch rzeczy – waszego doświadczenia i tego jak bardzo lubicie „myśleć” (czy zamulać, jak kto woli). Z każdą kolejną partią draft będzie przebiegał szybciej, ale wydaje mi się, że najczęściej lądowaliśmy w okolicy 90 minut na partyjkę. Co mogę powiedzieć o regrywalności? Będzie duża. Układ na planszy co prawda będzie zmieniał się nieznacznie, jednak formuła draftu sprawia, że partie powinny być dość różnorodne.
Podsumowanie
Blood Rage osobiście mnie zawiódł, podobnie zresztą jak Inis czy Pan Lodowego Ogrodu. Mimo to, podobnie jak dwie wspomniane gry, Blood Rage jest udanym area controlem. Niestety dla mnie brakuje mu jednej rzeczy – krwi. Mimo przyjemnej rozgrywki nie czułem, żeby gra miała pazur. Prawdę powiedziawszy gdyby nie figurki to śmiem wątpić, by gra Erica Langa odniosła tak ogromny sukces. Boli także to, że klimat w grze jest właściwie nie istniejący. Zupełnie nie czuć, że prowadzimy Nordów w bój.
EGZEMPLARZ WŁASNY