Monster Hunter World: Iceborne pokazuje prawdziwe umiejętności Capcom w tworzeniu gier wieloosobowych. Po świetnie przyjętym podstawowym Monster Hunter World, Japończycy uraczyli nas niesamodzielnym dodatkiem, który okazuje się być jeszcze „większy” od podstawki.
Monster Hunter World: Iceborne – zacny dodatek do podstawki
Monster Hunter World: Iceborne przenosi sprawdzone mechaniki z wydanego w 2018 roku Monster Hunter World i perfekcyjnie umieszcza w zupełnie nowej rzeczywistości. Nie znaczy to jednak, że dodatek gra się identycznie jak w podstawkę. Mamy nowe uzbrojenie, kombosy i inne narzędzia usprawniające. Jednak to w otoczeniu znajduje się lwia cześć zmian, jakie wprowadził dodatek. A tych jest naprawdę wiele – ciężko będzie mi przywołać więcej tytułów, które obszerniej podeszły do kwestii rozbudowania niesamodzielnych dodatków, niż zrobiło to ostatnie dziecko Capcom.
Zupełnie nowa kraina – skute lodem Hoarfrost Reach jest prawdziwą gratką dla myśliwych – eksploratorów. Śnieżne rejony są bardzo dobrze wykonane i momentami mogą zaprzeć dech w piersi. W najważniejszej dla MHW kwestii – bestii do polowań – dodatek także ma się czym chwalić. Do „dyspozycji” dostajemy aż 27 różnych stworów, a upolowanie każdego z nich wymaga nie lada determinacji. Spora cześć z nich to starzy znajomi z podstawki, wizualnie różniący się kilkoma szczegółami – jednak całkowicie obcy w kwestii zachowania podczas walki. Stare nawyki bojowe zdadzą się na nic i „zwierzyna” z dodatku wymaga zupełnie nowego podejścia.
Iceborne odświeża i podrasowuje najlepsze elementy Monster Hunter World
Wrzuceni do śnieżnej krainy Hoarfrost Reach, tak jak w podstawce, tropimy unikalne potwory i przeprowadzamy niesamowicie złożone polowania. Poszczególne mechaniki i założenia rozgrywki są takie same jak w podstawce; myśliwi, którzy łowieckie doświadczenia czerpali w „zwykłym” MHW na lodowych rejonach poczują się jak u siebie. W Monster Hunter World: Iceborne jest jednak trochę ciężej. Pomijając już niezły poziom trudności jaki zaserwował nam Capcom, dostajemy np. głębokie śniegi (w które nasza postać się zapada i porusza odrobinę wolniej) i bezlitosne mrozy (wymagające rozgrzewania kończyn specjalnym napojem).
Nowością jest The Cluth Claw – czyli wystrzeliwany zaczep na linie, pozwalający szybko uczepić się ściganego potwora. Odpowiednio wcelowując możemy wskoczyć na grzbiet bestii i zadawać skuteczne ciosy w najczulsze miejsca. To dużo pomaga; stwory napotykane w grze – zwykle przewyższają nas ośmiokrotnie – toteż zadawanie obrażeń „z ziemi” potrafi być trochę męczące.
Dodatek zachwyca wizualnie
Oprawa audiowizualna już w podstawce potrafiła zachwycić i dobrze wpisywała się w lekki klimat japońskiej produkcji. Iceborne zachwyca lodową bielą zmrożonych lokacji. Zapadające się w śniegu postacie, zostawiające za sobą realistyczne ślady; czy starcie z gigantycznym potworem, wzburzającym tumany śnieżnego pyłu – momentami czyni rozgrywkę nawet spektakularną. Ścieżka dźwiękowa także nie pozostawia wiele do życzenia – to ona odpowiada za idealną lekkość klimatu gry, tak bardzo charakterystyczną dla japońskich tytułów.
Warto było czekać
Monster Hunter World to dla mnie wyjątkowa pozycja. Umiejętnie łączy elementy japońskich gier MMORPG – otwartość świata, dopieszczanie ulepszonego ekwipunku i starcia z megasilnymi bossami; z eRPGami „klasycznymi” – nastawionymi na rozrywkę fabularyzowaną. Całość świetnie spina typowym dla Japończyków klimatem, bardzo lekkim i pogodnym. Stając się grą trudną i wymagającą, ale także pogodną i odprężającą. Monster Hunter World: Iceborne to dodatkowe kilkaset godzin pasjonującej rozgrywki, od której nie można się oderwać.