Przenoszenie cyfrowych pozycji na wersje planszówkowe nie jest łatwe. Nie wszystkie mechanizmy są możliwe do przeniesienia, a już największym problemem jest przeniesienie tytułu, który jest nastawiony na akcję. W tym przypadku twórcy zwykle decydują się na skirmish bądź dungeon crawler. Tak też było w przypadku Dark Souls: The Board Game.
Mały wstęp
Seria Souls jest fenomenem na skalę światową, ma całą masę oddanych fanów. Osobiście cała seria ani mnie ziębi, ani grzeje. Uważam, że są to dobre tytuły (miałem styczność z częściami 1-3 Dark Souls), ale nie uważam ich za coś niesamowitego. Gdyby ktoś nie wiedział seria słynie głównie z wysokiego poziomu trudności walk z przeciwnikami. W planszówce jest bardzo, ale to bardzo podobnie.
Wykonanie
Dark Souls: The Board Game wita nas wesołym czarnym kartonem z napisem „You Died”. Pod nim znajdziemy instrukcję, dwa pudła z figurkami, całą masę kart, planszetki graczy oraz elementy planszy. Absolutnie nie można narzekać na wykonanie, wszystko prezentuje się bardzo dobrze jakościowo. Osobiście uważam tylko, że karty powinny być nieco czytelniejsze, ale podczas gry nie występowały większe problemy.
Instrukcja do gry nie jest najlepsza, często będziemy musieli po niej skakać. Jest to o tyle upierdliwe, że sama rozgrywka w gruncie rzeczy jest bardzo prosta, jednak posiada kilka niuansów, które nie zawsze od razu da się załapać.
Widziałem oraz czytałem kilka recenzji Dark Souls: The Board Game. W części z nich moi koledzy narzekali na antyklimatyczne figurki. „Co to za giganty z małymi główkami” czy inne tego typu komentarze przewijały się dość często. Tu mogę powiedzieć tylko jedno – Dark Souls: The Board Game czerpie niemal wszystko z trzeciej części Dark Souls. Mam tu znane nam grafiki, elementy na kartach i właśnie figurki. Jeśli ktoś uważa, że wyglądają one antyklimatycznie to proszę zgłaszać uwagi do Bandai Namco, że nie mają pomysłu na przeciwników. W kwestii jakości, z ciekawości poprosiłem kolegę o przyniesienie figurek Games Workshop dla porównania. Te z Dark Souls przegrywają wyraźnie z Warhammerowymi, ale różnica nie jest aż tak znaczna, jakby się mogło wydawać.
Jeszcze taki minusik ode mnie – ja wiem, że nie mam daru do wkładania elementów do pudła, ale to do Dark Souls: The Board Game jest zdecydowanie za małe.
O co chodzi w grze?
W Dark Souls: The Board Game możemy rozegrać jeden scenariusz, bądź rozpocząć kampanię złożoną z kilku scenariuszy. Z kilku elementów tworzymy mapę gry, wybieramy nasze postacie i ruszamy w bój przeciwko bossowi. Przebijamy się przez hordy wrogów w każdym pomieszczeniu aż w końcu dobijamy do najgroźniejszego wroga. I prawdopodobnie giniemy :-) To tak w skrócie, teraz czas na szczegóły.
Rozpoczęcie
Przygotowanie wszystkich elementów, o ile mamy je posegregowane, nie zajmuje zbyt wiele czasu. Pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy w Dark Souls: The Board Game to spora ilość dostępnych elementów. Mapę tworzymy z dwustronnych kafli, mamy bardzo obszerny stos kart przedmiotów, sporo kart potyczek. Od razu widać, że w pudle mamy naprawdę wiele elementów wpływających na regrywalność tytułu. Ma to niestety także swoje minusy – bardzo duża część dostępnych itemów jest niewiele lepsza od startowych, a często ma nieprzyzwoicie wysokie wymagania w kwestii statystyk postaci.
Dark Souls: The Board Game jest grą kooperacyjną, będziemy więc musieli zdecydować ile postaci będziemy prowadzić w boju. Nic nie stoi na przeszkodzie, by prowadzić więcej niż jedną figurkę. Ba, spokojnie możemy grać w Dark Souls: The Board Game solo. Jednakże wybór liczby graczy, ze względu na mechanikę walki (o czym później) jest bardzo istotny. Osobiście najlepiej grało mi się prowadząc trzy postacie.
Każda z naszych postaci jest nieco inna, różni się startowymi statystykami, ekwipunkiem oraz umiejętnością. Fani cyfrowej wersji z łatwością wychwycą, że dostępne klasy to archetypy, z jakich możemy skorzystać podczas tworzenia naszego avatara. W pudełku znajdziemy cztery różne postacie, nie jestem pewien czy wersja Kickstarterowa zmieniała coś pod tym względem.
Ruszamy w bój
Dark Souls: The Board Game naprawdę wiernie stara się oddać to, co fani widzieli na ekranach swoich PCtów czy telewizorów. Niestety, zapomina przy tym, że nie wszystko da się przenieść sensownie do planszówkowego świata.
Wpadamy do pomieszczenia i odkrywamy naszą kartę potyczki (o poziomach 1-3), która definiuje nam jakich przeciwników napotkamy oraz dyktuje ich rozstawienie. System sam w sobie bardzo przyjemny, za co warto twórców pochwalić. Po rozmieszczeniu przeciwników przystępujemy do walki. I tu pojawia się pierwszy zgrzyt. Otóż aktywujemy naprzemiennie JEDNĄ postać gracza, a zaraz po niej WSZYSTKIE postaci przeciwników. Dlaczego? Ja rozumiem, że poziom trudności gry, biorąc pod uwagę materiał źródłowy, powinien być wysoki, ale to jest zwyczajnie niesprawiedliwe. Przez ten sposób przeprowadzania akcji musimy się kilka razy zastanowić czy w ogóle warto grać w pełnym składzie.
Sama walka oparta jest na systemie rzutów kośćmi. Tych mamy kilka rodzajów, które różnią się od siebie wartościami na ściankach. Niestety sami nie mamy większego wpływu na wyniki, możliwością użycia raz podczas gry. Dzięki temu możemy przerzucić jedną kość, jednak ponowna aktywacja będzie możliwa dopiero po skorzystania z ogniska.
Bardzo podoba mi się natomiast programowany ruch przeciwników. Przeciwnicy poruszają się w pewien z góry określony sposób, przez co walka z nimi jest nie tylko trudna, ale też satysfakcjonująca i wymagająca nieco taktycznego zmysłu. Przynajmniej do momentu rzutu kośćmi. Ciekawym pomysłem jest dodanie, prócz bloku, systemu uników. Szkoda tylko, że tak rzadko wchodzą.
Podczas walki zużywamy na poruszanie się i ataki wytrzymałość naszej postaci. Zaznaczamy ją na odpowiednim pasku na naszej planszetce. Na tym samym pasku zaznaczamy także otrzymane obrażenia. Jeśli nie będziemy mieli już miejsca na kolejne znaczniki to nasza postać umiera. A to boli.
Przegląd pobojowiska
Załóżmy, że nasza walka zakończyła się naszym zwycięstwem. Jeśli na planszy znajdowała się jakaś skrzynia, to możemy zabrać z niej nagrodę. Otrzymujemy również dusze, które pełnią w grze rolę zasobu. A następnie leczymy automatycznie nasze zmęczenie i obrażenia…co?!
Nie mam zielonego pojęcia kto wpadł na ten pomysł. Z jednej strony niemal na każdym kroku (co będzie jeszcze widać później) jesteśmy zderzani z nienajlepszym przeniesieniem mechaniki cyfrówki na planszę, z drugiej strony mamy tu aż takie ułatwienie. Nie wiem czym to było podyktowane, obstawiam, że w innym przypadku rozgrywka była zbyt trudna. Niemniej uważam, że dało się to inaczej, bardziej klimatycznie, rozwiązać.
Po zebraniu odpowiedniej liczby dusz warto zajrzeć do naszej lokacji startowej, gdzie możemy podbić nasze statystyki bądź zakupić ekwipunek. I tu się pojawia pewien problem. Statystyki same w sobie dają na NIC. ZERO. Jedyną funkcją ich podbicia jest spełnienie warunków do korzystania z ekwipunku. Tu z kolei nie podoba mi się to, że większość przedmiotów to zwykły szrot, niewiele lepszy od startowych itemków. Dodatkowo przedmioty zakupujemy zupełnie losowo. Trochę to słabe.
Jeśli natomiast choć jedna osoba z naszej ekipy zginie… no to przegraliśmy, wracamy do ogniska i kasujemy jeden z kilku naszych Bonfire Sparków. Jeśli nie będziemy mieli ich w wcale to przy następnej śmierci przegramy rozgrywkę. Dodatkowo odradzają się wszystkie ubite do tej pory przeciwnicy. To rozwiązanie jest znane z cyfrówki, jednak w Dark Souls: The Board Game bywa nad wyraz upierdliwe, ponieważ walki potrafią być naprawdę długie, a przebijanie się przez przeciwników jest po prostu żmudne, a progres – niemal nieodczuwalny.
O, boss
Zupełnie inaczej niż w przypadku standardowych mobków wygląda walka z bossami. W Dark Souls: The Board Game oni również są programowani, jednak za pomocą większej ilości kart, niż standardowe mobki. Dodatkowo nie obracamy ich w stronę naszych postaci, obrót następuje jedynie wtedy, kiedy karta tak wskazuje. W czasie starcia wykorzystujemy słabe strony bossów i uczymy się jego zachowań (nie tasuje się talii ataków, następują one zawsze w tej samej kolejności). Szczerze mówiąc w tym aspekcie Dark Souls absolutnie nie zawodzi. Walki z bossami są takie, jakie powinny być – trudne, żmudne, ale jednak w dużej mierze polegające na naszym zmyśle taktycznym.
Podsumowanie
Z jakiej strony bym nie spojrzał na Dark Souls: The Board Game to nie mogę z ręką na sercu powiedzieć, że to jest dobra gra. Wiele rozwiązań jest po prostu chybionych albo dało się je lepiej rozwiązać. Mimo tego, cholera, grało mi się przyjemnie. Wprawdzie była to raczej przyjemność z gatunku bardzo szybkiego rozdrapywania bąbla po ukłuciu komara, żeby przestało swędzieć, ale jednak. Gdyby ktoś miał ochotę wprowadzić swoje „house rules” to z pewnością ten tytuł da się uratować. Oceniając jednak tylko to, co jest w pudle mogę powiedzieć jedynie, że gra jest niezła, ale nic ponad to. Dodatkowo warto zaznaczyć, że rozgrywka potrafi potrwać. Pojedynczy scenariusz zajął mi około 2h wraz z nauką zasad, kampania szła nieco szybciej ze względu na odmienną budowę.
Podsumowując, hardcore’owi fani Dark Soulsa mogą się wersji planszowej przyglądać z zainteresowaniem. Jeśli mają dodatkowo smykałkę do zmiany zasad, to prawdopodobnie będą się bardzo dobrze bawić. Dla przeciętnego gracza natomiast, moim zdaniem, gra nie zaoferuje zbyt wiele i chyba lepiej zaopatrzyć się w inny tytuł. Osobiście jestem na „Tak”, ale niech każdy sam się poważnie zastanowi czy warto. W ciemno nikomu nie polecę tak specyficznie zrobionej gry.
EGZEMPLARZ WŁASNY