Wydawnictwo Egmont pokusiło się o sprezentowanie czytelnikom jeden z najsłynniejszych amerykańskich komiksów. Azyl Arkham to niepokojąca opowieść z Batmanem w roli głównej, który musi stawić czoło szaleńcom z zakładu psychiatrycznego Arkham.
Lata 80. dla Mrocznego Rycerza są kluczowym okresem w wzroście jego popularności, jeszcze parę lat wcześniej przeżywającej stan agonalny, oraz w późniejszym postrzeganiu samej postaci. Wszystko to zasadniczo dzięki trzem komiksom. Mowa tu o Powrocie Mrocznego Rycerza Franka Millera, Zabójczym Żarcie Alana Moore’a oraz Azylu Arkham autorstwa scenarzysty Granta Morrisona oraz rysownika Dave McKeana. Cała trójka ukazała się w Polsce i prócz tematyki łączy je grad nagród, a także branżowych pochwał z strony zarówno krytyków jak i dziennikarzy.
Komiks Azyl Arkham, okraszony podtytułem „poważny dom na poważnej ziemi”, zaczerpniętym z wiersza Philipa Larkina, jasno sugeruje miejsce akcji, którym oczywiście jest zakład psychiatryczny dla obłąkanych i szczególnie niebezpiecznych przestępców. Scenariusz rozgrywa się na dwóch liniach czasowych – na początku wieku XX, gdy poznajemy jeszcze młodego Amadeusza Arkhama, przyszłego założyciela szpital psychiatrycznego oraz jednocześnie obserwujemy wydarzenia mające miejsce grubo ponad pół wieku później (domyślnie są to lata 80., ale scenariusz z łatwością można umiejscowić nawet w naszych czasach), gdy pensjonariusze Arkham pod przewodnictwem Jokera pierwszego kwietnia podnoszą bunt. Cały personel szpitala zostaje wzięty w rolę zakładników, zaś napastnicy mają tylko jedno żądanie – ma do nich dołączyć Batman, który zdaniem niebezpiecznego dowcipnisia podobnie jak reszta pacjentów należy do tego miejsca.
Paradoksalnie to nie Batman, lub nawet Joker są głównymi postaciami komiksu, jest nim raczej sam Azyl Arkham, występujący w obu liniach czasowych. Pensjonat spaja całą opowieść poprzez mroczne tajemnice skrywane w murach budynku, wyzwalając w jego mieszkańcach najgorsze emocje. Zarówno Amadeusz oraz Batman przemierzając korytarze szpitala odbywają swoistą wędrówkę po zakamarkach własnej bądź, co bądź skrzywionej przez traumatyczne doznania psychiki, próbując przeciwstawić się obłędowi. Będąc tego w pełni świadomym, Mroczny Rycerz początkowo nie chce przystać na żądanie Jokera i jego świty, obawiając się przekroczenia bram zakładu, ale musi ulec w trosce o życie zakładników.
Uzupełnieniem scenariusza jest warstwa wizualna, bazująca na tradycyjnym kolarzu, w którym Dave McKean wykorzystuje różne style graficzne, celem uzyskania niepokojących, lub kolokwialnie mówiąc poschizowanych kadrów, co udało mu się całkowicie. Historia przypomina niewyraźny senny koszmar, czerpiąc garściami z surrealizmu, będąc tym samym odpowiedzią na dominującym w tamtym czasie za sprawą Strażników czy Powrotu Mrocznego Rycerza „realistycznego” sposobu narracji. Co więcej, patrząc na ilustracje zapominamy, że komiks powstał w 1986 roku, niczym nie ustępując dzisiejszym możliwościom Photoshopa. Czapki z głów. Chociaż popadanie w zbytni zachwyt także jest niezdrowe, bowiem ta osobliwa oprawa nie każdemu przypadnie do gustu. Ja sam miałem styczność z paroma zeszytami mniej sławionymi, acz nieustępującymi lub nawet ciekawszymi na polu graficznym.
Z Azylem Arkham mam jednak pewien problem. Przed sięgnięciem po lekturę, trudno było uniknąć zetknięcia się z opiniami recenzentów wychwalających komiks. Liczba pół miliona sprzedanych kopii, zaskarbiając sobie miano jednej z lepiej sprzedających się nowel graficznych, także wpływa na wyobraźnię. Jednak wgryzając się w treść ostatecznie trudno mi zrozumieć całą wrzawę wokół tej produkcji. Komiks jest dobry, ale czy genialny? Faktem jest, że Grant i Dave pokusili się o pokazanie innego komiksu o superbohaterze, aniżeli jesteśmy przyzwyczajeni. Batman wątpi w słuszność swojego postępowania, w poczytalność własnej psychiki, niekiedy uginając się pod argumentami Jokera, który pomimo braku kręgosłupa moralnego przez chwilę może wydawać się na najbardziej rozsądną osobą w całym azylu. Dr Adams (jedna z zakładniczek) tłumaczy bohaterowi, że Joker teoretycznie wcale nie jest psychicznie chory. Może on po prostu nie mieć swojej osobowości i dlatego poddaje się chaosowi, który nas otacza. Zaś sam mroczny mściciel nie jest już tak „mroczny”, a wręcz przeciwnie – Grant pokazał bardziej ludzkiego Batmana, aniżeli miało to miejsce kiedykolwiek wcześniej.
Jednocześnie w trakcie opowieści padają pytania o granicę dobra i zła, szaleństwa oraz normalności, tudzież samej psychiki człowieka. To właśnie tutaj pojawiają się schody, gdyż łatwo się pogubić, trudno dostrzec względną spójność między postaciami, zdarzeniami, czyniąc wszechobecną symbolikę mętną albo nazbyt zagadkową. Padają czasem ciekawe pytania, choć nikt nie udziela jasnych odpowiedzi, co można odebrać dla odmiany także jako silny atut, dający większe pole do popisu samemu czytelnikowi. Mimo pewnej krytyki z mojej strony, komiks bez wątpienia zachęci do refleksji lub nawet dyskusji.
Wspomniana już warstwa wizualna, celowo wzbudzając niepokój czytelnika, podkreśla klimat Arkham, choć momentami w moim odczuciu utrudnia także odbiór treści, i przyswajanie kolejnych sekwencji. Na pewnym etapie staje się ona nawet dość męcząca, szczególnie, gdy scenariusz zaczyna nagle nabierać tempa zbliżając nas do nieuchronnego finału, który notabene moim zdaniem pozostawia spory niedosyt, ustępując początkowym kadrom.
Słów parę należy się samemu wydaniu Azylu Arkham przez Egmont. Komiks ukazał się z ramienia serii DC Deluxe, cechującej się twardą oprawą, obwolutą, formatem A5 oraz opcjonalnymi dodatkami. Na tym polu nie mogę mieć zastrzeżeń do oprawy technicznej, albowiem najzwyczajniej podejście Egmontu urywa cztery litery, sprawiając że książka może być traktowana także, jako kolekcjonerski rarytas. Sam komiks stanowi jedynie połowę całego wydania. Prócz niego znaleźć możemy galerię ilustracji, informację o autorach lub wypowiedzi osób związanych z projektem, choć najwięcej miejsca zajmuje zamieszczony oryginalny scenariusz z adnotacjami Granta. Ciekawy pomysł, ale pojawia się pytanie czy aby nie jest to pewna przesada? Zwykłe wydanie myślę w tym przypadku mogłoby w pełni wystarczyć.
Bez wątpienia komiks Batman: Azyl Arkham, którego scenariusz po części jest inspiracją do gry o tym samym tytule, to lektura ciekawa, poniekąd nawet wyjątkowa, choć trzeba podejść do niej z dużą dozą rezerwy. W istocie nie jest to komiks o superbohaterze, paradoksalnie przez to jest za mało Batmana w Batmanie. Autorzy przedstawili jakby dwie opowieści w jednej, dlatego każda trochę zyskuje, ale w moim odczuciu także traci i to nawet sporo. Ponadto myślę, że studium szaleństwa, motywacji czy lustrzanej psychiki antagonistów czyni nie gorzej, a z całą pewnością konsekwentniej, wspomniany już Zabójczy Żart, choć to dwa odmienne style i trudno porównywać oba komiksy. Nie zmienia to jednak istoty rzeczy, że w latach 80. Azyl Arkham poczynił spory krok, wraz z Mrocznym Rycerzem czy wydanymi w tym samym roku Strażnikami, w postrzeganiu tudzież nawet rozwoju całego medium komiksowego wyznaczając nowe perspektywy. Z tym argumentem nie będę polemizować.
Dlatego reasumując, jeśli poszukujecie klasycznego komiksu bohaterskiego, lub opowieści o samym Batmanie to raczej odradzam recenzowaną lekturę. Jednak w przypadku poszukiwań książki o bardzo uniwersalnej wymowie, nietuzinkowej oprawie idącej w daleko posuniętą abstrakcję, a tym samym wymagającej innego podejścia niż do typowej noweli graficznej to lepiej trafić nie mogliście. Krytykowałem, to prawda, ale przeczytać warto, a nawet wypada.