Reklama
aplikuj.pl

Recenzja komiksu Blacksad

Kocia opowieść detektywistyczna w klimatach noir

Egmont stara się konsekwentnie prowadzić swoją linię wydawniczą, ponieważ do łask wrócił prawdziwy „samograj” zatytułowany Blacksad. Francuski komiks o hiszpańskim rodowodzie, jest jedną z ciekawszych propozycji na mroźne wieczory.

Sprawa wydaje się dość ciekawa, ponieważ do moich rąk trafiły trzy z pięciu tomów komiksu Blacksad. Jest to seria francuska, która ukazała się w 2000 roku, czyli doczekała się już swojej pełnoletności. Co jednak ciekawe, za treść i warstwę wizualną odpowiada duet z Hiszpanii. Scenariusz napisał Juan Diaz Canales, zaś rysunki to wynik pracy Juanjo Guarnido. Polski czytelnik miał okazję zaznajomić się z efektem ich współpracy już w 2001 roku, dzięki wydawnictwu Siedmioróg, nakładem, którego ukazały się dwa tomy. Później pałeczkę przejął Egmont, by w zeszłym roku podejść do tematu kompleksowo, ponownie wydając całość pod swoim szyldem.

Blacksad to totalne przemieszanie konwencji. Jest to opowieść detektywistyczna, ukuta na modłę kina lat 50. i 60. W kolejnych tomach coraz bardziej również czuć klimat noir, choć zapewne najciekawszym elementem wyda się animalizacja, czyli personifikacja zwierząt. Iście Disnejowska zagrywka za cel ma nie tylko wyróżnić komiks na tle podobnych opowieści, ale jednocześnie posiada silne uzasadnienie w scenariuszu. Przykładowo nasz główny bohater o imieniu Blacksad jest kotem, dlatego też podąża własnymi ścieżkami i nie daje sobie narzucić ograniczeń. Policjanci to psy – głównie owczarki niemieckie, dziennikarz przybrał formę lisa – spryt i obrotność, a wszelkie szumowiny to szczury lub zimnokrwiste płazy.

Nadanie cech zwierzęcych maiło za cel przede wszystkim uwypuklić cechy charakteru, przy jednoczesnym wzbudzeniu sympatii czytelnika lub antypatii. Oczywiście obrany wybieg stylistyczny na miarę folwarku zwierzęcego pełni jeszcze rolę pewnego podtekstu. Przykładowo w jednej ze scen Blacksad rozmawia z pokojówką-myszą, celem pozyskania potrzebnych informacji. Cały dialog przypomina przysłowiową zabawę w kotka i myszkę. Takich smaczków znajdziemy całą masę na kartach poszczególnych tomów, trzeba być jedynie uważnym czytelnikiem.

Fabularnie komiks nie stara się wynaleźć detektywistycznego koła na nowo. Rzecz dzieje się w latach 50. XX wieku, choć momentami można odnieść wrażenie przeniesienia narracji nawet nieco wcześniej, do lat 30. Akcja rozgrywa się mieście żywcem przypominającym Nowy Jork sprzed ponad sześciu dekad, ale odwiedzimy również m.in. stolicę jazzu – Nowy Orlean. W pierwszym tomie, zatytułowanym „Pośród Cieni”, historia zaczyna się od zabójstwa dawnej miłości naszego detektywa. Mimo jasnych zaleceń policji, aby nie mieszać się do sprawy, zaczyna własne śledztwo. Scenariusz nie jest mocno skomplikowany, to też wszystko poskładamy sobie dość szybko, nim Blacksad dojdzie na sam szczyt wielkomiejskiej korupcji.

Tom „Śnieżna biel” odwołuje się do dawnych demonów Ameryki i Europy XX w., czyli segregacji rasowej, podziału na biednych i bogatych, a także szerzenia ideologii czystości rasowej oraz nienawiści. Natomiast w książce opatrzonej numerem 4 – „Piekło, spokój” przeniesiemy się do wspomnianego Nowego Orleanu. Wielkimi krokami nadchodzi Mardi Gras, czyli ostatni dzień karnawału. Nasz koci detektyw postanawia podjąć z pozoru prostą robotę polegającą na odnalezieniu genialnego, ale uzależnionego od narkotyków pianisty Sebastiana Fletchera. Zlecenie pochodzi od umierającego szefa wytwórni płytowej; nic nie wskazywało na komplikacje, jakie wynikną podczas poszukiwań.

Każdy z przedstawionych scenariuszy nie jest skomplikowany, ale Juan Diaz Canales realizował swoje pomysły bardzo konsekwentnie, umieszczając wiele smaczków między kadrami. Ponadto każdy z tomów na pewnym etapie potrafił zafundować niewielkie, ale bardzo ciekawe zwroty akcji ożywiające narrację, biorąc czytelnika z zaskoczenia. Jednocześnie kadry wypełniają niebanalne dialogi, ale to chyba warstwa wizualna zasługuje na największą uwagę. Okute w twardą oprawę, zajmujące 50 stron albumy wydano w formacie 240×320. Tak pokaźny rozmiar stron przysłużył się w uwydatnieniu dynamicznych, pełnych detali i żywych akwarelowych kolorów kadrów. Komiks dosłownie chłoniemy oczami.

Reasumując, jeśli nie mieliście okazji chwycić za Blacksad, to teraz macie znakomitą okazję. Duet dwóch twórców z Hiszpanii zaprezentował nietuzinkowy komiks, który mimo swojej prostoty fabuły nie jest banalny i przyciąga od pierwszych stron. To bardzo zręcznie i spójnie przedstawiona historia kociego detektywa, gdzie tak naprawdę nie mogę wytknąć jakiś wad lub niedociągnięć. Dodatkowo seria zamyka się w pięciu albumach, co nie nadszarpnie waszego budżetu. Tym bardziej warto postarać się o miejsce dla całości na półce.

Za udostępnienie komiksu dziękujemy wydawnictwu Egmont