Reklama
aplikuj.pl

Recenzja komiksu Green Arrow DC Deluxe

green arrow

Seria DC Deluxe ma na celu przestawić polskim czytelnikom najbardziej uznane komiksy amerykańskiego wydawnictwa DC Comics. Większość oferty przez bardzo długi czas stanowiły pozycje z lat 80. i 90. Jednak im dalej w las, tym bliżej naszych czasów, gdzie powoli seria New 52 zaczyna uchodzić za klasykę. To właśnie pierwotnie na jej łamach ukazał się Green Arrow autorstwa Jeffa Lemire’a i Andrea Sorrentino.

Wydanie zbiorcze liczy sobie niemal 500 stron, na których przyjdzie nam zobaczyć napisaną na nowo mitologię Zielonej Strzały. Czy była to próba udana postaram się ustalić w poniższych akapitach.

Umarł król, niech żyje król

Zielona Strzała narodziła się jeszcze w złotej erze komiksu superbohaterskiego. Był rok 1941, ale na prawdziwą popularność tej postaci musieliśmy poczekać aż do złotych lat sześćdziesiątych. Później już była tylko dobra passa, która niestety skończyła się wraz z nastaniem ostatniej dekady XX wieku. Zresztą cały komiks spod gwiazdy super-hero w USA miał się wtenczas nie najlepiej, ale rozważania o tym zostawmy na inną okazję.

Później, jak to zazwyczaj bywa, postać została uśmiercona, aby następnie przywrócić ją do życia po 2000 roku w serii Kołczan. Od tamtej pory obrońca Seatle gości regularnie na kartach komiksów, ciesząc się zaskakująco dużą popularnością. Zresztą bardzo ciepło został przyjęty serial telewizyjny stacji SW poświęcony sylwetce Olivera Queena – dziedzica wielkiej fortuny i zakapturzonego mściciela w jednej osobie.

green arrow

Co ciekawe dość sporymi garściami serial czerpał z komiksu Sorrentino oraz Lemire’a. Tak na marginesie, start New 52 (u nas pod nazwą Nowe DC Comics) miał miejsce przeszło dziesięć lat temu. Obecnie zielony łucznik pojawia się na łamach Odrodzenia, czyli nowego otwarcia w uniwersum DC, ale wieść niesie, że nie jest już tak udany. Tak czy inaczej zasadniczo od recenzowanego dziś komiksu oczekiwałem tego samego, co po mini-seriach Marvela mocno osadzonych w klimatach szpiegowskich a także nieco obyczajowych, gdzie bohaterowie dosłownie i w przenośni twardo stąpają po Ziemi. Zazwyczaj takie obrazy obejmowały postacie drugoplanowe, którym poświęca się mniej miejsca w głównych seriach. Ostatecznie dostałem nawet nieco więcej niż się spodziewałem, co nie ukrywam było miłym zaskoczeniem.

Iron Fist à la DC raz proszę!

Czytając Green Arrow’a ze scenariuszem Lemire’a miałem wrażenie jakbym widział poniekąd powtórkę z Nieśmiertelnego Iron Fista Ed’a Brubakera i Matta Fractiona. Podobieństwa zauważam nie tylko w warstwie narracyjnej, ale i wizualnej, choć w obu przypadkach rysunki są dziełem różnych rysowników. Zasadniczo w tytułach tych dostaliśmy dość wyrazistą ostrą kreskę, dynamiczne kadrowanie a także kolorystykę mocno podkreślającą nietypowy, wręcz sensacyjny klimat opowieści. Komiksy te wykazują jeszcze jedno podobieństwo: zafundowały postaciom gruntowny lifting i odświeżenie formuły, skutkując powrotem na szczyt czytelniczego zainteresowania.

green arrow page

Zasadniczo Lemire podjął dość odważną próbę napisania postaci na nowo. Zrobił to szanując pierwotny wzorzec, bowiem zadał nieco inne pytanie niż większość autorów próbujących zmierzyć się z podobną tematyką. Nie chodzi o to jak Oliver stał się mścicielem, ale czemu tak się stało i jakie są tego konsekwencje. Innymi słowy Lemire nie starał się wymyślić na nowo koła, a jedynie dopasował jego wygląd do współczesnych standardów. Dlatego obyci w temacie czytelnicy znajdą masę znanych miejsc, postaci i dziesiątki smaczków odwołujących się do klasyki gatunku, jednocześnie otrzymując zupełnie nowe, świeże danie podlane współczesnym sosem, aby Green Arrow nie odstawał czasem od dzisiejszych narracji rysunkowych.

Oliver Queen na kartach komiksu zmaga się z własnym kryzysem tożsamości. To raz skaczemy w przeszłość poprzez retrospekcje, aby następnie z impetem uderzyć o ścianę realiów tu i teraz. Komiks oczywiście, jak przystało na solidną sensację, rozpoczyna się z wysokiego tonu, gdzie bohater zostaje wplątany w poważną intrygę. Poszukiwany przez władze oraz innego łucznika, czyhającego na jego głowę, Oliver musi podjąć poważną decyzję – kim jest i czego właściwie chce od życia?

Jego alter ego Zielonego Łucznika trudno pogodzić z obowiązkami dziedzica wielkiej fortuny, odpowiadającego za przyszłość sporej firmy (i jej pracowników, co ważniejsze). Co jeszcze istotne firma, którą odziedziczył po swoim ojcu, odegra nie raz i nie dwa ważną rolę w przedstawionej fabule. Do tego czytelnik otrzymuje rozbudowaną mitologię Zielonej Strzały – tajemnych klanów, totemicznych mocy, legendarnych broni i ich właścicieli oraz wiele więcej. Mówiłem wam, Żelazna Pięść Brubakera wypisz, wymaluj.

Sensacja i trykoty

Odkąd nasz rynek wydawniczy dosłownie zalały komiksy z herosami made in USA, wielu z czytelników na fali tej prosperity mogło się przekonać, że nie wszystko złoto, co się świeci. Większość tych historii to, co najwyżej lekkie opowiastki, gdzie odkurzanie starych motywów w cyklicznie resetowanych seriach jest absolutną normą. Główny nurt Marvela i DC jest dobry dla początkujących miłośników komiksu tylko na jakiś czas. Później fabuły te zaczynają zwyczajnie męczyć swoją powtarzalnością i schematycznością. Na szczęście wtedy to właśnie na scenę wchodzą narracje pokroju zrecenzowanego Green Arrowa.

green arrow page

Otrzymujemy iście sensacyjny komiks z domieszką obyczaju i rzecz jasna akcji, ale takiej gdzie stawką nie jest planetarna czy galaktyczna zagłada. To wciąż świat niemal namacalny, jaki przywodzi na myśl klasyczne filmy akcji, które to w młodości pochłaniało się w dużych ilościach dopóki magnetowid nie wyzionął ducha. Dobrego wrażenia przysparza również warstwa artystyczna, acz jest ona dość nietypowa.

Jeśli przyzwyczailiście się do „czystej” kreski głównego nurtu to tu wasze oczy mogą początkowo zastrajkować. Sam nawet przez chwilę musiałem przejść przez taki kryzys, ale później czekają czytelnika już same dobroci. Naturalnie cena tomiku może wydawać się zaporowa – 140 zł piechotą nie chodzi. Wydatek rekompensuje nam jednak fakt dużego formatu, twardej oprawy i 480 stron lektury. Biorąc pod uwagę, że typowy tomik Odrodzenia DC, liczący 160 zł to wydatek 40 zł, tak patrząc na jakość wydania DC Deluxe faktycznie mówimy tu o dobrej inwestycji. Szczególnie, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt otrzymania historii zamkniętej.

Reasumując Green Arrow by Jeff Lemire i Andrea Sorrentino to kawał sporej i ciekawej historii wartej polecenia nie tylko kolekcjonerom. O sile opisanej pozycji może świadczyć jeszcze jeden argument, mianowicie fanem Green Arrowa nigdy nie byłem. Serial telewizyjny nie wzbudził mojej sympatii a komiksowej postaci w przeszłości nigdy nie poświęciłem wystarczającej uwagi. Dlatego początek tej lektury był dość wyboisty. Mimo tego opasłe tomiszcze ostatecznie łyknąłem dość sprawnie, odczuwając popkulturowe nasycenie lekturą kompletną i treściwą, co zdarza mi się dość rzadko ostatnimi czasy. Słowem komiks zdecydowanie wart polecenia.