Seria DC Deluxe ma na celu przedstawić czytelnikom klasykę DC Comics wybijającą się ponad przeciętność komiksowego medium. Na tym tle tytuł Planetary może okazać się dość nietypowym wyborem.
Mimo tego ten popkulturowy przekładaniec zaskarbił sobie moją sympatię już dawno temu i na osobistej liście „must have” stawiam go bardzo wysoko. Dlatego generalnie do lektury wydania zbiorczego nie trzeba było mnie zatem specjalnie przekonywać.
Na początku roku 2019 ukazał się pierwszy z dwóch tomów zbiorczych Planetary. Opasłe wydanie nie jest jednak debiutem tego tytułu na polskim rynku wydawniczym. Przeszło dwanaście lat temu nakładem Manzoku komiks trafił do księgarń w formie zeszytowej po osiemdziesiąt stron, gdzie cena okładkowa bodajże oscylowała w graniach dziesięciu złotych. Dobre czasy. Niestety komiks nie zaskarbił sobie przychylności niektórych recenzentów, głównie dlatego, że polska edycja kończyła się po zaledwie dwóch zeszytach, zostawiając czytelnika z ręką w przysłowiowym nocniku. Mimo tego wydawanie osądu wyłącznie na podstawie zaledwie kilku epizodów względem akurat tej pozycji jest bardziej niż krzywdzące. W mojej ocenie powyższy komiks to prawdziwa perełka na mapie tytułów zorientowanych wokół „nadludzi” gustujących mniej czy bardziej w trykotach. Na szczęście na scenę wchodzi współczesna wersja Egmontu, niebędąca co prawda wydatkiem tak tanim jak wariant sprzed ponad dekady, ale przynajmniej tym razem przyjdzie czytelnikom poznać kompletną historię od A do Z.
Archeologowie nowego stulecia
Wstęp do pierwszego tomu przygotował sam Alan Moore – autor między innymi Strażników, będący dla wielbicieli komiksowych kadrów uosobieniem tego, co najlepsze w tym medium. Jak pewnie się domyślacie o scenariuszu Warrena Ellisa i rysunkach Johna Cassaday’a wypowiedział się raczej w pochlebnym tonie. A jeśli Moore coś chwali to chyba faktycznie musi to coś znaczyć. Oczywiście swój rozum trzeba mieć i pewna doza krytyki zawsze jest wskazana, choć tym razem faktycznie nie mam do czego się przyczepić. Ellis tworzy swój zupełnie odrębny, bogaty i niezwykle pokręcony świat od podstaw czerpiąc garściami z tego co kultura popularna dała nam dobrego w XX stuleciu. Mimo wszystko Planetary do pewnego stopnia wpisuje się także w wielką mitologię świata DC Comics. Jednak romans ten, nie licząc bonusowych epizodów, nie jest tak z miejsca oczywisty dla mniej wprawnego (początkującego) czytelnika.
W swoim ogólnym zamyśle komiks nie jest typowym „blenderem” – maszynką miksującą pokaźny zestaw klasycznych motywów celem dostarczenia dania szybkiego i sycącego. Moim zdaniem Planetary, podobnie choćby jak Top 10 Alana Moore’a, to bardziej wytrawna uczta, przy której chcemy biesiadować i delektować się różnymi smakołykami jak najdłużej. Pierwszy tom zbiorczy to faktycznie kilka odrębnych historii, gdzie naszą podróż zaczynamy od poznania osobnika o imieniu Elijah Snow. Jego mość jest już dość leciwą personą, bowiem urodził się w 1900 roku a że główna fabuła komiksu rozgrywa się na przełomie tego i ostatniego milenium trudno sądzić inaczej. Elijah, wraz z kilkoma innymi niezwykłymi postaciami urodzonymi tego samego dnia co on, nazywany jest dzieckiem stulecia. Jaka wiąże się z tym rola i konsekwencje? Czytelnicy na pewno otrzymają stosowną odpowiedź.
Poprzez kolejne epizody panu Snow towarzyszyć będą Jakita Wagner i Bębniarz, oboje zresztą będący członkami organizacji o nazwie Planetary. Podobnie jak Snow, oni również posiadają wyjątkowe zdolności – Jakita nadludzką siłę a Bębniarz (choć brzmi to dość pokrętnie) umiejętność manipulowania przepływem informacji. Co jednak istotne każda z nich ma swoją historię, wspólnie wyraziste uzupełniające się nawzajem charaktery i konkretne miejsce w całej tej początkowo pogmatwanej narracji. Nasza trójka nazywa siebie archeologami, ale nie interesują ich artefakty przeszłości a tajemnice XX stulecia, tak pieczołowicie ukrywane przed opinią publiczną.
Teoria multiversum
W Polsce mieliśmy okazję zapoznać się z jeszcze innym komiksem autorstwa Warrena Ellisa. Chodzi oczywiście o Authority, cieszące się zresztą dość znaczą popularnością. Jest to wręcz klasyczna opowieść o superbohaterach w pelerynach o niemalże „Tarantinowskim” zabarwieniu, celując tak w nieco starszego odbiorcę szukającego nietuzinkowych treści. Już na przysłowiowym wstępie wykłada nam co i jak, przybliżając również dość dokładnie sylwetki poszczególnych postaci. Na tym tle Plantetary jawi się, jako zupełnie inny zawodnik. Tutaj scenarzysta nie śpieszy się, spokojnie tworząc nadbudowę świata służącego do przedstawienia późniejszej intrygi. Co ważne oba komiksy zresztą w późniejszym etapie zazębiają się wspólnie. Widać, że Ellisowi nie brak rozmachu i pomysłu. Na ten przykład sednem opowieści będzie dość intrygująca koncepcja multiwersum, gdzie przy bezpośrednim zestawieniu cykliczne Kryzysy DC albo nieco bardziej współczesne Tajne Wojny konkurencji wydają się być daniami podanymi na szybko.
Komiks zaskarbił sobie moją sympatię przede wszystkim nietuzinkową zabawą konwencją science fiction, łącząc klasyczne motywy ze współczesnym stylem narracji. Nie mogę także przemilczeć ogólnej koncepcji świata przedstawionego. W pierwszym tomie zbiorczym nawet jeśli każdy kolejny rozdział przedstawiał podobną ścieżkę narracji co pierwsze epizody – podróże od jednej zagadki do drugiej – całość przyciągała do lektury na bardzo długo. Głównie ze względu na zarysowanie postaci, ich indywidualny rozwój i naprawdę niebanalnie prowadzone dialogi, jak również ciekawe zwroty akcji. Zasadniczo Snow nie kradnie całego show, mimo że rdzeń narracji kręci się właśnie wokół jego sylwetki. Historia daje zabłysnąć każdemu z trójki członków organizacji Planetary i nie tylko. Zresztą nie mogę również całości odmówić miejscami nietypowego humoru i wyczuwalnego dystansu scenarzysty nie tylko do swojego dzieła ale i popkultury generalnie.
Tom zbiorczy drugi nabiera tempa i jasno określony kierunek. Po stworzeniu nadbudowy przyszła pora na konkrety, które wspólnie z wcześniejszymi epizodami, składają się na przemyślaną fabułę. Finalna stawka, dziejącej się na oczach czytelnika rozgrywki, jest bardzo wysoka. Cieszy mnie jednak, że mimo całego rozmachu nie jest to aż tak abstrakcyjnie zarysowany koncept, jak ma to miejsce w przypadku innych dość dobrze znanych historii komiksowych poniekąd powielających już oklepane motywy Jestem pewien, że ktoś inny na moim miejscu byłby w stanie wskazać jakieś konkretne wady opisywanego komiksu, ale osobiście nie widzę sensu szukania dziury w całym. Planetary idealnie wpisuje się w pewną niszę, opozycyjną do głównego nurtu superbohaterskiego mającego w mojej ocenie już znamiona wtórnego. Z pewnością nie jest najlepszym komiksem jaki powstał, ale bez cienia wątpliwości zajmuje wysoką notę na mojej liście dziesięciu najciekawszych opowieści przełożonych na nasz rodzimy język.