Reklama
aplikuj.pl

Recenzja komiksu Sandman Uwertura

Jedna z ciekawszych premier na polskiej scenie komiksowej w 2016

Może być to druga recenzja w mojej karierze pismaka, gdzie rzetelne i sensowne opisanie lektury przysporzy kłopotów. Pierwszy raz z niemocą autorską musiałem się zmierzyć podczas opisywania mangi Abara, którą trudno ogarnąć słowami, a co dopiero zrecenzować. Na podobne przeszkody natrafiłem podczas lektury Sandman: Uwertura, wymykającego się wszelkim próbom kategoryzacji.

Sandman to dla wielu czytelników komiksu prawdziwa ikona. Symbol tego jak daleko może posunąć się medium w komunikacji z czytelnikiem, gdy swoje siły połączą utalentowany scenarzysta i rysownik. Słowo „utalentowany” wydaje się jednak dalece niedoszacowane, bowiem Neil Gaiman to człowiek instytucja – prócz komiksowych i filmowych scenariuszy, pisze książki, opowiadania, zdradzając jednocześnie talenty muzyczne. Bogatą listę jego prac w Polsce na przestrzeni lat opublikował Egmont, więc nic dziwnego, iż i tym razem warszawski wydawca postanowił sprezentować czytelnikom jego najnowsze dzieło.

Komiks Sandman: Uwertura powstawał (podobno) przez niemal ćwierć wieku. Oryginalna seria ukazała się z ramienia DC Comics i Vertigo w latach 1989-1996, zajmując niespełna siedemdziesiąt zeszytów, przedrukowanych następnie na dziesięć tomów zbiorczych. Kilka lat później komiks trafia do Polski, zapadając w pamięci, jako jedna z bardziej oryginalnych lektur. Początkowo opowieść rozgrywała się wokół postaci już istniejących w uniwersum DC, ale punktem wrotnym staje się spotkanie Snu z Nieśmiertelnych (tytułowego Sandmana) i jego siostry Śmierci. Od tamtej pory narracja nabiera własnego, niepowtarzalnego charakteru, tworząc unikalną otoczkę mitologiczną, nawiązującą do europejskiej tradycji. Na początku był to typowy horror, idący dużo później w stronę grubej fantastyki.

Sandman nigdy nie miał jednego rysownika. Scenariusze Neila Gaimana na papier przelewali różni artyści, ale serię zdecydowanie zapamiętano za styl Davea McKeana. Obaj panowie spotkali się w 1986 roku, by kilka lat później stworzyć historię wyjątkową. Dave łączył wiele technik artystycznych – fotografię, rysunek, malarstwo, kolarz, co zresztą było widać w tomie Batman: Azyl Arkham, który mieliśmy okazję opisywać na łamach WhatNext. Pytanie powstaje, zatem zasadnicze: czy Uwertura jest w stanie dorównać pierwowzorowi? Jak pewnie wiecie, talent opowiadania wyjątkowych fabuł nie jest dany raz na całe życie, o czym przekonali się choćby fani Franka Millera.

sandman-uwertura-01

Uwertura to prequel całej serii Sandman. Opowiada wydarzenia nieznane dotąd fanom serii, choć nawiązuje do klasyka w wielu miejscach, dlatego wiedza na temat świata Snu bardzo się przyda. Starzy wyjadacze ogarną temat szybko, ale nowi czytelnicy mogą mieć pewien problem, co przerodzi się w mętlik zaprzątający głowę. Nie jest to oczywiście szczególna wada, bo zachęci, aby do lektury podejść więcej niż jeden raz, plus zapewne sięgnięcie po kolejne tomy – co stanowczo popieramy całą redakcją!

Tłumacząc najprościej czego możecie się spodziewać warto przytoczyć kręgosłup fabularny Uwertury. O to poznajemy Morfeusza – tytułowy Sen z Nieśmiertelnych, lub Sandman jeśli wolicie. Władca snów przemierza wszechświat sumiennie wykonując swoje obowiązki, ale jedno jego niedopatrzenie doprowadzi w przyszłości cały kosmos do upadku. Umierać będą nie tylko liczne światy zamieszkane przez miliardy istnień, ale całe galaktyki. Sen musi udać się zatem w długą podróż, z dość nietypowym kompanem, starając się odkręcić bieg wydarzeń zmierzający nieuchronnie do katastrofy. Po drodze napotka niektórych z swojego rodzeństwa – Nieśmiertelnych, odwiedzi rodziców żyjących poza czasem i przestrzenią, zawita do miasta zamieszkanego przez gwiazdy i zwiedzi wiele innych krain trudnych do opisania słowami.

Scenariusz to jedno, a narracja to zupełnie osobna kwestia, gdzie szalenie istotną rolę odgrywa warstwa wizualna. Rysunki do Uwertury tworzył J.H Williams, sięgając do absolutnych podstaw rzemiosła, gdy grafika komputerowa nie była tak powszechna. Dzięki temu wszystko co zobaczycie powstało przy żmudnym operowaniu ołówkiem, detal po detalu. Artysta bawił się technikami i stylami wychodząc poza klasyczne schematy struktury kadru, czy nawet całych plansz. Wystarczy przytoczyć przykład miasta zamieszkiwanego przez gwiazdy, bowiem Neil wpadł na pomysł przestrzeni zbudowanej wyłącznie ze światła. I jak urzeczywistnić taką wizję? Williamsowi nie tylko udało się wybrnąć z tego problemu, co pójść o krok dalej przelewając na papier miejsce wykraczające poza ludzką logikę pojmowania przestrzeni, co wpłynęło jednocześnie na samą narrację i ostateczny odbiór komiksu.

sandman-uwertura-02

Kolorami zajął się Dave Stewart, nadając całości jeszcze większej głębi i unikalnego klimatu. Nic nie pozostawiono przypadkowi, nawet formy czcionek w dymkach odpowiadają wcześniej zaplanowanemu układowi. Dlatego mimo występowania na jednej stronie różnych stylów graficznych, a także eksplozji kolorów, to lektura mimo tego pozostaje spójna.

Słów kilka należy powiedzieć o polskim wydaniu. Egmont za Sandman Uwertura zażyczył sobie 90 zł, co dla wielu wydawać się będzie ceną zawyżoną. Nie miejmy jednak złudzeń, bo po książkę nie sięgną niedzielni czytelnicy, a osoby znające się na rzeczy, poszukujące unikalnych rarytasów kolekcjonerskich. Całość chroni gruba, twarda okładka, zaś wewnątrz czeka 230 stron na papierze kredowym, połączonych mieszaną techniką – zarówno klejone jak i zszywane. Dzięki temu mamy pewność iż komiks przetrwa lata. Pod koniec wydawca przygotował jeszcze dodatki specjalne, uwzględniające wywiady z autorami, a także opisy technik wykorzystanych przy tworzeniu Uwertury.

Jednym słowem dostaliśmy kawałek wyjątkowego czytadła. Po nowego Sandmana musi chwycić każdy, kto na poważnie interesuje się komiksem. Od lektury nie powinni jednocześnie stronić koneserzy zainteresowani literaturą fantastyczną najwyższych lotów, tudzież kinematografią. Jednoznaczna ocena recenzowanej pozycji nie jest możliwa, a zwykłe powiedzenie „podoba” lub „nie podoba” jest niewystarczające. Dlatego powiem tylko, iż mimo upływu lat Neil Gaiman nadal ma w sobie, to coś, co przyciąga jego fanów jak magnes, a ponadto scenarzysta ma szczęście otaczać się ludźmi równie utalentowanymi, podchodzącymi do komiksu z niewiarygodną pasją, wynosząc medium zupełnie nowe poziomy.

Za udostępnienie komiksu do recenzji dziękujemy wydawcy Egmont