Wolverine udał się w podróż wiodącą na tajemnicze wzgórze w samym sercu współczesnej Japonii, by pogodzić się z duchami dawno zapomnianego zdarzenia z przeszłości, które ukształtowało go w płomieniach umierającego miasta. Jeśli nie będzie zbyt uważny, duchy te mogą zatrzymać go tam na zawsze… Takimi właśnie słowami można rozpocząć komiks Wolverine: Logan, autorstwa scenarzysty Briana K. Vaughana i rysownika Eduardo Risso, opowiadający historię słynnego mutanta z X-Man w sposób całkowicie różny, do jakiego zdołały przyzwyczaić nas flagowe tytuły Marvela.
Na ten komiks ostrzyłem zęby już od dłuższego czasu z dwóch niezwykle klarownych powodów. Po pierwsze, sylwetki twórców – Briana i Eduardo, działają jak magnes, rozgrzewając ciekawość wręcz do czerwoności. Po drugie, co dla wielu może wydać się trochę banalne, ale komiks skupiony na osobie Logana, to lektura obowiązkowa dla mojej osoby. Szeregi X-Men dowodzonych przez Charlesa Xaviera oraz grupa rewolucjonistów pod przewodnictwem Magneto pełna jest ciekawych indywidualności, ale chyba żadna postać nie przejawia tak pokaźnego potencjału jak Wolverine. Mający na karku przeszło dwa stulecia Rosomak przeżył liczne konflikty i dwie wojny światowe, był członkiem (nie z własnej woli) tajnego programu Weapon X zmieniającego mutantów w żywą broń oraz ramię w ramię z pozostałymi X-Men ratował ludzkość od zagłady więcej razy niż mógłbym zliczyć. Jego nietypowa charyzma i nutka tajemniczości sprawia, że chcemy o tej postaci wiedzieć więcej. Do mojej prywatnej kolekcji udało mi się zdobyć m.in. dwutomowy Wróg Publiczny, klasyka Weapon X i Hearts of Darkness, to też zakup Wolverine: Logan był raczej posunięciem naturalnym, ale czy mogę z czystym sumieniem tę lekturę polecić każdemu amatorowi rysunkowych opowieści?
Zacznę jednak od samego początku. Wielokrotnie nagradzany prestiżowymi nagrodami scenarzysta Brian K. Vaughan i argentyński rysownik Eduardo Risso połączyli siły, by ukazać mroczny a zarazem ważny moment z życia Wolverine’a, który z mutanta uczynił mężczyznę. Połączenie tych dwóch osobistości jest bardzo nietypowe, głównie w świetle podjętej tematyki w tym albumie. Dla Vaughana postaci Marvela faktycznie nie są żadną nowością. Urodzony w 1976 r. scenarzysta w połowie lat 90. karierę rozpoczynał właśnie od serii X-Men, Spider-Man i Kapitana Ameryki. Doświadczenie zdobył również pracując dla studia DC Comics, ale jego gwiazdę sławy na piedestał wzniosły dopiero prace niezależne, począwszy od nagrodzonego Pride of Baghdad (w Pol. Lwy z Bagdadu) a kończąc na politycznym trilerze Ex machina z 2010 roku. Co więcej, Vaughan zawitał także do telewizji współpracując przy powstawianiu trzeciego, czwartego i piątego sezonu serialu Lost.
Natomiast po przeciwnej stronie należy usadowić rysownika argentyńskiego pochodzenia Eduardo Risso, który swoją karierę rozpoczął ponad trzydzieści lat temu. W 1981 roku pierwsze kroki stawiał w świecie komiksu publikując obrazkowe historie dla gazety porannej La Nacioni i do takich magazynów jak Erotiocon i Satiricon (tytuły publikowane przez wydawnictwa kolumbijskie). W trakcie trwania kariery Risso zdobył cztery nagrody Eisnera, wszystkie za pracę nad serią 100 naboi. Wyróżnienia uzyskał w 2001 r., wraz z Brianem Azzarelloza za najlepszą serię komiksową, w 2002 i 2004 (ponownie z Azzarello) za najlepszą ciągłą serię komiksową a w 2002 roku nagrodę dla najlepszego rysownika. Jednak przeglądając listę osiągnięć łatwo zauważyć, iż Risso nigdy nie miał styczności z gatunkiem obracającym się wokół superbochaterów, to też zagadką pozostawało czy będzie w stanie odnaleźć się w tych klimatach. Brian dążył do stworzenia historii, w której znajdą ujście talenty Eduardo Risso, będącego w ścisłej czołówce ulubionych rysowników scenarzysty od czasu komiksu Johnny Double. Dzięki Loganowi fani Marvela mają niepowtarzalną okazję zobaczyć wyjątkowy warsztat Argentyńczyka, przejawiający się w wyrafinowanej narracji i intensywnej akcji, odmiennej od tej spotykanej w sztandarowych opowieściach X-Man. Ponadto, komiks stał się próbą a może raczej polem doświadczalnym dla samego Risso, mogącego sprawdzić się w temacie herosów w kostiumach, mutantów i dramatu historycznego.
Temat Japonii i II Wojny Światowej zawsze stanowiły integralną część historii o Loganie. Zwykle jednak były one ukazywane w bardzo przerysowany sposób, gdzie Wolverine obok Kapitana Ameryki dzielnie walczył na froncie lub w pojedynkę rzucał wyzwanie całym zastępom wojowników ninja. Komiks Wolverine: Logan jest od tej tendencji całkowitym zwrotem o 180º, gdyż obydwaj autorzy ukazali czytelnikowi herosa w bardziej realistycznej konwencji pasującej do miejsca i czasu. Cofając się do roku 1945 zobaczymy kaprala Logana służącego w Pierwszym Kanadyjskim Batalionie Spadochronowym, przetrzymywanego jako jeniec wojenny w obozie Koyagi o niezbyt chlubnej sławie. Nasz bohater zostaje zamknięty w jednej celi z żołnierzem Piechoty Morskiej szeregowym Warrenem, jak później się okaże posiadającym równie zadziwiające, co Logan zdolności regeneracji. Obydwaj, początkowo nie wiedząc wiele o sobie, podejmują próbę ucieczki z obozu. Będąc już na wolności, uciekając przed niedoszłymi oprawcami napotkali na swojej drodze młodą Japonkę Atsuko. Warren niemal natychmiast chce dokonać sądu na kobiecie, tylko dla tego, że reprezentuje rasę mającą nie tylko liczne zbrodnie na swym sumieniu, ale także krzywdy wobec samego szeregowego piechoty. Jego zamiary temperuje niemal natychmiast Logan, oddelegowując niedawnego kompana, pozostawiając go samemu sobie.
Obrazy z przeszłości mieszają się z kadrami ukazującymi akcję współcześnie, gdzie Logan po ponad pięćdziesięciu latach odwiedza ponownie miejsce spotkania Atsuko i pojedynku z szeregowym Warrenem. Wzgórze znajdujące się nieopodal miasta Hiroszima i według lokalnej społeczności od dekad nawiedzane jest przez demona, niebędącego wyłącznie wytworem fantazji. Dochodzi do starcia, a podczas wymiany ciosów i przywoływanych kolejnych wspomnień, dla naszego bohatera coraz jaśniejszym staje się tożsamość istoty pałającej niepohamowaną nienawiścią do niego.
Więcej, choćbym bardzo chciał, zdradzić nie mogę, gdyż najlepsze smaczki wolę pozostawić czytelnikom. Mam jednak nadzieję, że ten skrótowy opis dał pewien zarys fabuły, bądź, co bądź oddalonej od epickich pojedynków X-Men, szarży Strażników czy utarczek z agentami S.H.I.E.L.D. Do rąk czytelnik otrzymuje album, pierwotnie zawierający materiały opublikowane w miniserii Logan#1-3, uwzględniając w tle wydarzenia, na wskutek których fikcyjni mutanci, tacy jak Wolverine, narodzili się poprzez atomową paranoję zainicjowaną rankiem 6 sierpnia 1945 roku. Naturalnie atomowy holokaust jest tylko jednym z elementów składowych budujących pierwotną warstwę fabularną pierwszych historii o X-Men, gdzie piętno ofiar prześladowań wojny, starcia na tle rasowym w USA i szereg innych podobnych wydarzeń historycznych tworzy pewien obraz świata lat 50. i 60. Jednak chyba żaden symbol nie ma tak ponadkulturowego i ponadnarodowego wyrazu jak właśnie tragedia Nagasaki lub Hiroszimy.
Tak, więc na kartach komiksu czytelnik poznaje dwie opowieści – tragedię fikcyjnego mutanta i tragedię jak najbardziej realnego miasta. A wszystko to na stronach zilustrowanych przez Risso w sposób perfekcyjny, nadając odpowiedni ton i tempo narracji. Komiks porywa i absorbuje bez granic od pierwszych chwil z nim spędzonych. Tak jak życzył sobie tego Vaughan to paradoksalnie opowieść całkowicie odmienna od typowych fabuł marvelowskich, będąc zarazem ich kwintesencją. Chłonąc lekturę niejednokrotnie porównywałem konsumowaną treść do wręcz kanonicznego klasyka Weapon X w wykonaniu Barry’ego Windsor-Smitha lub Wolverine’a autorstwa Franka Millera i recenzowany zeszyt w niczym im nie ustępuje. Z ust fana komiksu to chyba najlepsza pochwała, zachęcająca do sięgnięcia po książkę.
Reasumując, jeśli jesteś fanem komiksu, w szczególności uniwersum Marvela, to Wolverine: Logan jest pozycją obowiązkową. Z drugiej strony, jeśli czytasz obrazkowe opowieści, ale do tej pory klimaty superbochaterów były ci nie po drodze, ewentualnie rozpoczynasz przygodę z komiksem lepszego startu wyobrazić sobie nie mogę. Za okrągłe 35 zł wydawnictwo Mucha Comics oferuje gruby zeszyt obity w sztywną okładkę, wydrukowany na uczciwej jakości papierze. Podczas lektury w oko wpadł mi tylko jeden błąd, mianowicie w komiksie pada nazwa Hiroszima zaś w wspomnieniach autora jest jasno wspomniana Nagasaki. Także odwołując się do zeszłorocznego filmu o Wolverine lub innych komiksów pada nazwa tego drugiego miasta jako miejsca akcji. Te drobne potknięcie w tłumaczeniu, lub ewentualnie zamęt wynikający z oryginalnego wydania jest tylko marginesem niewypływającym na całościowy odbiór książki. Słowem polecam i zachęcam do lektury.