Lotniska, biurowce, restauracje, urzędy, szpitale, centra handlowe, uniwersytety – wszystkie te miejsca coraz częściej korzystają z autometycznych pomiarów temperatury ciała.
Chodzi oczywiście o „wyłowienie” z tłumu osób z gorączką – potencjalnych noscieli koronawirusa. Kamery termowizyjne oceniają bowiem temperaturę ciała w oparciu o promieniowanie podczerwone. Kamery zazwyczaj celują w kluczowe miejsca rozmieszczone na twarzy, aby uzyskać najwydajeniejszy wskaźnik temperatury ciała.
Wiele firm łączy kamery termowizyjne z oprogramowaniem do rozpoznawania twarzy. Ich pracownicy poddają się identyfikacji i jednocześnie wykonują skan termiczny. Trwa to zaledwie kilka sekund i nie wymaga żadnego kontaktu. Taka technologia jest już stosowana m.in. w Chinach i Korei Południowej. Wkrótce może jednak rozpowszechnić się w Stanach Zjednoczonych i Europie.
To oczywiście wzbudza obawy w kontekście ochrony prywatności. Kiedy urzędnicy na Hawajach oświadczyli, że tamtejsze władze zamierzają wykorzystać podobne rozwiązania, wywołało to sprzeciw ze strony organizacji wolnościowej ACLU, która określiła takie praktyki mianem m.in. nieskutecznych, niepotrzebnych, prowadzących do nadużyć i drogich.
Chcesz być na bieżąco z WhatNext? Śledź nas w Google News
Pojawiają się też głosy sugerujące, że infrastruktura zbudowana w związku z pandemią może z nami zostać na stałe. Urządzenia te mogą być wykorzystywane nie tylko przez pracowników, którzy zdecydują się na korzystanie z takich systemów, ale także w miejscach publicznych, a w takich przypadkach trudno byłoby chronić zebrane dane przed nadużyciami. Wątpliwości budzi sama skuteczność kamer termowizyjnych, które nie są w stanie odnaleźć osób bezobjawowych, które nie mają gorączki czy też innych symptomów.