Reklama
aplikuj.pl

Test smartfonu Huawei Mate 20 Lite

Test smartfonu Huawei Mate 20 Lite
Test smartfonu Huawei Mate 20 Lite

Kolejny pretendent do miana króla umów z operatorami? Tym razem mam dla Was test smartfonu Huawei Mate 20 Lite, który po miesiącu egzystencji na rynku staniał na tyle, że stał się jednym z najciekawszych wyborów ze średniego segmentu. 

Ten dociera do nas w eleganckim, czarnym prostopadłościennym pudełku ze złotymi akcentami. W środku prócz samego telefonu zabezpieczonego folią i zwyczajnym woreczkiem znajdziemy również ładowarkę obsługująca szybkie ładowanie (9V2A), przewód USB typu C oraz proste słuchawki na złącze jack 3.5 mm.

A więc zaczynajmy!

Co tu dużo mówić, Huawei stworzył swojego Mate 20 Lite z myślą o zwyczajnej imitacji flagowych modeli. Nie tylko widać, ale i czuć to przy pierwszym kontakcie z tym smartfonem. Ja miałem przyjemność korzystać ze złotej wersji, ale na rynku dowiecie również wariant niebieski oraz czarny. Nie ukrywam, że najbardziej podoba mi się ten niebieski, ale złoty nie odbiega w żadnym stopniu od standardów, które mogą się zwyczajnie podobać. Sama bryła jest raczej tradycyjna, bo w grę wchodzą całkiem spore rozmiary (158,30 x 75,30 x 7,60 milimetrów), ale solidna (172 gramy).

Sama wielkość Mate 20 Lite sprawia, że osoby o mniejszych dłoniach mogą mieć problem z jego używaniem, ale obłe kształty z pewnością to ułatwiają. Utrudniają to z kolei dwie (rzecz jasna śliskie) tafle szkła i rozdzielająca je aluminiowa ramka. Pod kątem wizualnym takie połączenie wyszło smartfonowi oczywiście na plus, a sama obudowa nie tylko sprawia świetne wrażenie zarezerwowane (wydawać by się mogło) dla górnej półki, ale również w efektywny sposób załamuje padające na nią światło. Szkło tradycyjnie pełni również funkcję istnego magnesu na odciski, co w połączeniu z okropnie wystającymi modułami tylnych aparatów zwyczajnie wymusza na użytkowniku używanie jakiegokolwiek etui.

Poszczególne elementy składowe obudowy również zakrawają o miano wykończenia znanego z flagowych propozycji. Niestety nie wszystkie, ponieważ mój egzemplarz nie może pochwalić się solidnie osadzonymi przyciskami. Sprowadza się to do tego, że oba posiadają niewielkie, aczkolwiek nadal wyczuwalne luzy we wnękach. Poza przyciskami, na krawędziach znajdziemy również dwuslotową tackę dualSIM w konfiguracji dual standby, której jeden slot na kartę nanoSIM możemy zastąpić tradycyjną kartą microSD.

Na górnej krawędzi nie czeka na nas nic ciekawego (chyba że interesuje Was drugi mikrofon), ponieważ to na tej dolnej Huawei umieścił głośnik mono, port USB typu C, jeden mikrofon oraz złącze jack 3.5mm. Z kolei na pleckach smartfonu znalazły swoje miejsce dwa moduły aparatu oraz czytnik linii papilarnych w całkiem dobrze przemyślanym „pręgowanym” pasku, który nadaje całości odrobiny charakteru. Z lewej jego strony znalazła się kolei lampa błyskowa, a nieco poniżej wspomnianego czytnika – informacje o tym, że mamy do czynienia z konfiguracją dual lens. Cały design obudowy dopełniają cztery niewielkie białe „wcięcia”, czyli oczywiście antenki.

Wyświetlacz

Huawei zdecydował się na rozdzielczość 1080 x 2340 px przy wielkości 6,3-cali, co przekłada się 409 pikseli na każdy cal. Wykonano go zgodnie w popularnym ostatnio rozwiązaniu 2,5D, które gładko przechodzi w aluminiową obudowę. Wyświetlacz zajmuje około 81,7% przedniego panelu, na których zauważalne są oczywiście ramki. Te nie należą może do najszerszych (zwłaszcza po bokach), ale ta dolna mogłaby być przynajmniej takich rozmiarów, jak ta górna otaczająca dyskusyjnego notcha. Wyświetlacz posiada matrycę IPS wykonaną w technologii Thin-Film Transistor, który domyślnie posiada bardzo nasyconą barwę. Tę możemy jednak dowolnie dostosować w ustawieniach.

Jego jakość jest naprawdę zadowalająca, a maksymalna jasność z łatwością radzi sobie z czytelnością w pełnym słońcu. Obecność całkiem szerokiego notcha jest z kolei całkiem nieinwazyjna, ponieważ wiele aplikacji (choć nie wszystkie) wypełnia cały wyświetlacz. Warto również wspomnieć, że na notchu znalazła się dioda powiadomień o zbyt słabym świetle.

Rzut oka pod maskę

Specem odnośnie układów SoC w smarfonach nie jestem, więc zasięgnąłem opinii ludzi z sieci, którzy jednoznacznie stwierdzili, że ośmiordzeniowy procesor centralny Kirin 710 z graficznym Mali-G51 są niezłe… ale mogły być lepsze. Ja przystanę na tym, że to optymalizacja systemu i samej nakładki to zweryfikuje, więc ocenę tego połączenia, które uzupełnia 4 GB pamięci operacyjnej zostawiam na później. Warto jeszcze wspomnieć o pamięci wewnętrznej, która wynosi naprawdę dużo, bo całe 64 GB z czego do naszej dyspozycji pozostaje ~46 GB. Nic nie stoi rzecz jasna na przeszkodzie dołożenia kolejnych 256 GB za pomocą karty microSD, albo jej wariantów – microSDHC, czy microSDXC.

Po stronie czujników możemy liczyć na: akcelerometr, magnetometr, żyroskop, czujnik grawitacyjny, światła, zbliżeniowy (NFC), efektu Halle-a oraz czytnik linii papilarnych. Łączność Bluetooth jest z kolei w wersji 4.2, a Wi-Fi w dwupasmowej konfiguracji 2,4 GHz i 5 GHz. Z kolei pojedynczy głośnik mono prezentuje sobą raczej przyzwoitą jakość. Niespecjalnie zachwyca, ale również nie zafunduje naszemu aparatowi słuchowemu jakiejś terapii wstrząsowej.

System i wydajność

W czasie pisania tego testu Mate 20 Lite napędzał Android 8.1 Oreo z autorską nakładką Huaweia EMUI w wersji 8.2. Sam nie jestem specjalnie wyczulony na niewielkie opóźnienia związane z odpalaniem aplikacji i szczerze mówiąc, dbam o ich regularne zamykanie, a aplikacje ograniczam do głównie do przeglądarki z masą zakładek, YouTube, dyskiem Google oraz czytnikiem PDF połączonym z Messegnerem. Przy takich kombinacjach telefon sprawdzał się oczywiście świetnie, więc musiałem wymyślić nieco bardziej złożony test. Niestety nie wpadłem na nic innego, jak włączenie kilkunastu wbudowanych aplikacji i sprawdzeniu, jak szybko będą wygaszane w tle. Pod tym kątem było jednak przeciętnie, bo następowało to raczej szybko. Więcej światła na sprawę mogą rzucić wyniki z popularnych benchmarków:

Trudny orzech do zgryzienia Mate 20 Lite napotkał jednak przy wymagającej mobilnej wersji PUBGa. Ta może i bezproblemowo odpaliła się na ustawieniach wysokich, ale podczas jakichkolwiek akcji nagłe spadki FPS utrudniały zabawę. W systemie z kolei jest rożnie – jedne aplikacje uruchamiają się z niewielkim opóźnieniem, a momentami zdarzało mi się, że nawet przy zwyczajnym przesuwaniu ekranu „w bok” napotykałem laga trwającego tyle, co mrugnięcie. Tyle zajmowało również czytnikowi linii papilarnych zweryfikowanie mojego palca „na sucho”, co wydłużało się przy trybie weryfikacji twarzy, który sprawdzał się jednak nawet po zmroku. Ostatecznie całość i tak oceniam pozytywnie, ponieważ nie natknąłem się na żadne przykrości w czasie testu. 

Sama nakładka EMUI również przypadła mi do gustu, bo może i jestem zwolennikiem prostoty znanej z „czystych” Androidów, ale nie mogę przecież narzekać na urozmaicenia. Tak prezentuje się menu telefonu z wszystkimi aplikacjami domyślnymi:

Tak z kolei prezentują się te najciekawsze ustawienia Mate 20 Lite, na które  trafiłem:

Aparat i jakość zdjęć

Jak zapewne się spodziewacie, aparaty w Mate 20 Lite nie są czymś rewolucyjnym w swoim segmencie cenowym. Jest więc (co tu dużo mówić) przyzwoicie, a różnice pomiędzy innymi modelami ograniczają się do prozaicznych i raczej trudnych do wychwycenia „niewyczulonym okiem” defektów. Zarówno z przodu (24 Mpx f/2.0 + 2 Mpx), jak i z tyłu (20 Mpx f/1.8 + 2 Mpx) znalazły się dwa moduły w tradycyjnym ustawieniu, gdzie jeden odpowiada za finalną jakość, a drugi za rejestrowanie głębi. Robiąc fotki z użyciem tylnej konfiguracji uzyskacie maksymalną rozdzielczość 5120 x 3840 px, a przedniej – 5760 x 4312 px. Wideo jesteśmy z kolei w stanie nagrywać w rozdzielczości Full HD i 60 FPS przy braku programowej stabilizacji (tylne moduły) i w 30 FPS już z stabilizacją. Przednie układy oferują nam z kolei wyłącznie ”30 klatkową” płynność.

Po stronie całkiem długo otwierającej się aplikacji mamy sporo trybów i funkcji. Czy to portretowy, profesjonalny (całkiem przyjemny w użyciu), czy Obiektyw AR z rozszerzoną rzeczywistością polegającą na 3D Qmoji. Całość uzupełnia podrasowanie fotek sztuczną inteligencją w trybie AI (wyłączającym możliwość przybliżania), która po prostu podbija kluczowe kolory i sprawia, że są jeszcze bardziej nasycone. W zacienionych miejscach z pomocą przychodzi HDR, a przy znacznych brakach oświetlenia tryb nocny:

Po stronie wideo mamy również tryb slow-motion:

Bateria

Pomimo nie za bardzo prądożernych podzespołów, Mate 20 Lite został wyposażony w baterię o raczej niespotykanej i solidnej pojemności 3750mAh. O jej wytrzymałość dbają nawet domyślne ustawienia, w ramach których telefon np. nie stara się o automatyczną synchronizację zdjęć w aplikacji Google, czy dokumentów w ramach dysku. W moim przypadku przełożyło się to na trzy dni typowej pracy na jednym ładowaniu, ale wyłącznie jednego przy nieustannym korzystaniu z lokalizacji, bluetooth, sieci komórkowej, Wi-Fi oraz częstym oglądaniu filmów na YouTube, przeglądaniu stron internetowych i graniu. Wtedy również nie dbałem o regularne zamykanie pozostałych aplikacji, co przełożyło się na współczynnik „screen on time” rzędu nieco ponad 6 godzin.

Z kolei naładowanie baterii od 0 do 100% zajmuje nieco ponad trzech godzin, więc nie nazwałbym tego jakimś specjalnie „szybkim ładowaniem”, na które wskazuje przecież sam producent. No cóż, dziwięciovoltowa ładowarka nie należy zdecydowanie do tych najszybszych na rynku i średnio w 20 minut ładuje te 10%.

Podsumowanie

Od premiery Mate 20 Lite minęło już trochę czasu, więc jego cena z premierowego pułapu 1600 złotych spadła już do znacznie przystępniejszego. Ten model dorwiecie już za 1300 złotych, za które otrzymacie przyzwoity smartfon ze średniej półki, który swoim wyglądem z pewnością zmyli nieobeznanych na rynku znajomych, co do klasy urządzenia. Zdecydowanie nie jest to jednak jeden z najwydajniejszych smartfonów za tę cenę, co widać nawet po samym działaniu. Momentami (choć niezauważalnymi dla niewyczulonego użytkownika) daje o sobie znać nietopowy procesor, a nawet niezbyt powalający transfer pamięci masowej. Nie zmienia to faktu, że tę propozycję Huaweia mogę zwyczajnie polecić… i to bez żadnego zająknięcia.