Mroczna wizja przeszłości i przerażającego podejścia do rozrywki, w której krzywda ludzka jest nie tylko motorem napędowym biznesu, ale też szansą dla żyjących w nędzy ludzi na chwilę rozrywki. Ogłupionymi masami manipuluje się bowiem z łatwością i ten właśnie pomysł eksploatuje Uciekinier pióra Stephena Kinga.
Stany Zjednoczone i nieodległy od nas, bo 2025 rok, w którym panuje widoczne rozwarstwienie społeczne na biedotę, średniozamożnych i bogaczy. Ci ostatni są tradycyjnie czarnymi owcami w stadzie, bo żerują na pozostałych, manipulując nimi i szkodząc ich zdrowiu, aby jedne z nielicznych pocieszeń w tym świecie odnajdywali w ekranach telewizorów.
Kojarzycie krzywdzące ludzką godność paradokumenty na dzisiejszych stacjach? To nic w porównaniu do teleturniejów w Uciekinierze, w których to zdesperowani mieszkańcy USA szukają zarobku, stawiając jednocześnie na szali swoje zdrowie i życie. Wśród nich jest jeden, dosyć szczególny przedstawiciel ubogich, który po prostu musiał stać się głównym bohaterem.
Stephen King w Uciekinierze nie bawi się w długi wstęp i rzuca nas w wir wydarzeń od samego początku. Krótki wstęp i opis sytuacji, w której znalazł się protagonista, jest na tyle swojski i łatwy do zrozumienia, że bez najmniejszego problemu dajemy porwać się wraz z nim w zabójczą grę wielkich korporacji.
Ten zdecydowanie nieokrzesany ojciec chorej córki i jednocześnie kochający mąż, to przykład człowieka, z którym można się utożsamić. Przynajmniej do pewnego momentu, bo wraz z rozwojem fabuły lepiej odstawić na bok immersję. Więcej oczywiście nie zdradzę, choć tak naprawdę w Uciekinierze nie ma wiele do zdradzania.
Jest ofiara, są łowcy i praktycznie cały świat zwrócony przeciwko niej. Czy ta przeżyje pościg, który jest skazany na porażkę i zgarnie fortunę? To odkryjecie już na własną rękę i zapewne szybciej, niż myślicie (o ile sięgnięcie po tę pozycję), bo Uciekiniera Kinga czyta się naprawdę szybko.
To kawał niezbyt głębokiej, ale jednak ciągle przyjemnej lektury z szybkim rozwojem akcji oraz wciągającą historią, z którą można bez problemu spędzić nudne kolejki, czy trasy w środkach komunikacji miejskiej. Umożliwiają to zwłaszcza gęsto rozmieszczone rozdziały, które świetnie oddzielają kolejne momenty i prosty, przyjemny sposób prowadzenia historii.
Największy problem Uciekiniera? Kilka głupotek, w które nieco trudno uwierzyć, ale na które możemy machnąć ręką. Jeśli go przeczytacie, to z pewnością od razu rzucą się Wam one w oczy, ale dla dobra Waszej przyjemności z lektury nie będę ich tutaj podawał.
Tak czy inaczej, kończąc tego Sensbooka tak szybko, jak Stephen King prowadzi w Uciekinierze fabułę… polecam, ale tylko jeśli szukacie teraz książki głównie dla rozrywki. Dobre wspomnienia z nią związane bowiem zostaną z Wami na długo, a wszelkie szczegóły rozmyją się już po kilku tygodniach. Będzie z nim finalnie tak, jak ze wspomnianym w tytule rosołem – zapamiętacie go, ale zapomnicie, co takiego wyjątkowego w nim było.