365 dni na podstawie książki Blanki Lipińskiej trafił niedawno na Netfliksa na całym świecie bardzo szybko zyskując ogromną popularność. Na szczęście sporo widzów widzi jak zła jest to produkcja i apeluje o jej usunięcie.
Na każde Boże ciało przypada 365 dni
Polskie filmy nie są jakoś bardzo popularne na rynku globalnym. Mamy sporo sławnych tytułów, ale ciężko przypuszczać, by jadąc do USA i pytając pierwszego lepszego przechodnia o jakiś polski tytuł otrzymamy odpowiedź. A szkoda, bo nasi twórcy są naprawdę utalentowani, o czym świadczy chociażby sukces Bożego ciała i zaproszenie pięciu Polaków do grona Amerykańskiej Akademii Filmowej. Chciałabym, by właśnie z takich produkcji nasz kraj był znany. Zimna wojna, Ida, Boże ciało i wiele, wiele innych wartych obejrzenia, pięknych filmów. Jeśli chcemy wybrać się do kina na coś polskiego zwykle mamy do wyboru kiepską komedię romantyczną, coś od Vegi, jakiś akcyjniak i film bardziej ambitny, ale dostępny w tylko w kinach studyjnych.
Nawet te kiepskie filmy nie są jakoś bardzo złe. Mają swoje grono odbiorców i sprawiają widzom przyjemność. O ich poziomie można dyskutować, ale przekazywanych przez nie treści raczej nie będziemy się wstydzić, bo nie odbiegają specjalnie od zagranicznej normy. I wtedy pojawia się 365 dni. Najpierw książka, potem film. Ogromny sukces, rozgłos, mnóstwo pieniędzy. Netflix polski, Netflix światowy, pierwsze miejsca na krajowych listach oglądalności, miliony wyświetleń zwiastuna, miliony odtworzeń na Tik Toku. Moją recenzję tego wątpliwego dzieła znajdziecie tutaj. Choć ogólnie widzowie na całym świecie są zachwyceni i oszaleli na punkcie „polskiego Greya” to wystarczy wejść na jakiekolwiek zagraniczne recenzje by poczuć narodowy wstyd.
Książka Blanki Lipińskiej i film Barbary Białowąs sprawiły, że świetne wrażenie jakie wywarło Boże ciało zaczęło odchodzić w niepamięć. Czytamy smutne komentarze mówiące, że ruch #metoo nie dotarł do Polski, że chyba gorzej nasi twórcy upaść nie mogą. Najgorsze są jednak stwierdzenia, że Polska gloryfikuje kulturę gwałtu. Pojawiało się to parę razy, w różnej formie. Czy powinniśmy się dziwić takim opiniom? Oczywiście, że nie. Uogólnienia są krzywdzące, ale niestety ciężko ich uniknąć. W sieci zaczęły pojawiać się apele do Netfliksa o usunięcie tego tytułu z biblioteki. Do tej pory nic to nie dało, bo po co zabijać kurę znoszącą złote jajka?
Czytaj też: 365 dni jednym z najpopularniejszych filmów na Netfliksie. A jak wyglądają opinie?
Apel walijskiej piosenkarki Duffy
W ostatnim czasie głos na temat 365 dni zabrała walijska piosenkarka Duffy, która na początku roku ujawniła swoją dramatyczną historię. Kobieta była porwana, przetrzymywana i gwałcona. I wielu fanów filmu Białowąs powie teraz, że co to ma wspólnego? Naprawdę nie widzicie? Główna bohaterka zostaje porwana, wykorzystana seksualnie, zmuszana do miłości. Tylko w tak pięknej otoczce, z przystojnym oprawcą to już nie wydaje się straszne. Przy okazji przeróżnych dyskusji na ten temat można usłyszeć głosy wielu kobiet mówiące, że taki Massimo mógłby je porwać i gwałcić do woli. Że z kimś takim to nie jest gwałt, a zresztą to tylko film.
Tylko film, czy przyzwyczajanie nas do bagatelizowania problemu, a nawet gloryfikowanie takiego zachowania? Wokalistka Duff postanowiła wystosować apel do szefa Netfliksa, Reeda Hastingsa. W liście otwartym czytamy:
Ostatnio opisałam publicznie o doświadczeniu, które mnie spotkało. Zostałam odurzona, porwana, przetrzymywana i zgwałcona. Dzisiaj tak naprawdę nie wiem, co myśleć, mówić lub robić, oprócz tego, aby skontaktować się z tobą w tym liście i wyjaśnić, jak Netflix nieodpowiedzialnie dodał do swojej biblioteki film „365 dni”.
To co przeżyłam zobowiązuje mnie do zabrania głosu i potępienia faktu, że moje brutalne doświadczenia opisywane są jako „dramat erotyczny”.
„365 dni” ukazuje brutalną rzeczywistość handlu seksualnego, porwań i gwałtów. To nie powinno być traktowane jako rozrywka, nie powinno być tak opisywane i komercjalizowane w ten sposób.
Martwi mnie, że Netflix znalazł miejsce na platformie dla takiego „kina”, które erotycznie porywa i zniekształca przemoc seksualną i handel ludźmi pokazując te praktyki jak „seksowny” film.
Po prostu nie mogę sobie wyobrazić, jak Netflix może tego nie widzieć, jak nieostrożne, nieczułe i niebezpieczne to jest. Ten film skłonił nawet część młodych kobiet zaczęła ochoczo prosić Michele’a Morrone’a, głównego aktora filmu, by je porwał.
Wszyscy wiemy, że na Netfliksie nie byłoby miejsca dla materiałów gloryfikujących pedofilię, homofobię, rasizm, ludobójstwo czy jakąkolwiek inną zbrodnię przeciw ludzkości. Niestety, ofiary handlu żywym towarem i porwań często są „niewidoczne”, a w „365 dniach” ich cierpienie jest ukazywane jako „dramat erotyczny”, jak opisuje film Netflix.
Ciężko nie przyznać Duffy racji, zwłaszcza gdy pisze te słowa nie z perspektywy zwykłego „niezadowolonego widza” tylko osoby, która doświadczyła takiego koszmaru.
Jestem zmuszona przemówić w ich imieniu i poprosić o naprawienie tej krzywdy: o to, by platforma i jej utalentowani twórcy pokazywali surową i brutalną prawdę o tym, co w „365 dniach” zostało obrócone w lekką rozrywkę.
Piosenkarka w swoim liście otwartym wystosowała również apel do widzów, by zastanowili się nad tym, co tak im się w tym filmie spodobało. By zastanowili się, czy handel ludźmi, porwania i gwałty naprawdę są romantyczne i tak seksowne, jak przedstawione to zostało w 365 dniach. Zachęca do poczytania o handlu ludźmi i przemocy seksualnej podkreślając, że choć jej udało się uciec swoim oprawcom, to jest zdecydowanie w mniejszości. Dla wielu osób kończy się to śmiercią, rób upodleniem do końca życia.
Oczywiście nikt nie liczy, że te słowa w jakikolwiek wpłyną na Blankę Lipińską, Barbarę Białowąs czy powstanie kontynuacji, której miłośnicy 365 dni się domagają. Mam jednak nadzieję, że list otwarty piosenkarki wpłynie na Netfliksa i spowoduje usunięcie tytułu z ich biblioteki. Liczę też, że choć niektórzy z widzów zastanowią się nad tym filmem i zrozumieją, że gloryfikacja gwałtu nie jest czymś romantycznym i rozrywkowym.
365 dni a Grey
Wśród obrońców 365 dni często słyszy się stwierdzenia, że przecież to jest jak 50 twarzy Greya, a tamtego filmu nikt tak nie mieszał z błotem. Pisałam już o tym przy okazji recenzji produkcji Barbary Białowąs, ale mogę napisać jeszcze raz. Zasadniczą i najbardziej istotną różnicą jest fakt, że w Greyu Anastasia wiedziała na co się godzi. Zrobiła to z własnej, nieprzymuszonej woli. Mogła w każdej chwili odejść. To nie jest zdrowy model związku, ale główni bohaterowie nie są do niczego zmuszani. Zaś w 365 dniach dostajemy porwanie, zmuszanie, wykorzystanie seksualne i syndrom sztokholmski pokazane jako romantyczne i seksowne doświadczenie, którego powinna pragnąć każda kobieta.
Widzicie różnicę? Mam nadzieję, że tak. A jeśli nie, to poczytajcie wyznania osób z takimi doświadczeniami jak Duffy i zastanówcie się nad nimi. Film nie jest tylko filmem, jest pewnym modelem, który trafia do ludzi i wypacza w jakiś sposób ich punkt widzenia. Powinniśmy powiedzieć stanowcze nie propagowaniu i wychwalaniu takich treści, byśmy nie musieli wstydzić się na zagranicznym rynku filmowym.
Chcesz być na bieżąco z WhatNext? Śledź nas w Google News