Na początku maja polskie studio One More Level udostępniło wersję demonstracyjną gry Ghostrunner na Steamie, a ja nie mogłem się oprzeć jej sprawdzeniu. Wnioski? Dosyć polaryzujące, dlatego zastanawiałem się nad nimi dobry miesiąc.
Zapewne już nie raz i nie dwa widzieliście nagłówki w stylu „polski cyberpunk to nie tylko Cyberpunk 2077”, a jeśli nie, to nagły boom na to uniwersum po sukcesie prezentacji dzieła CD Projekt Red z pewnością wpadł Wam w oczy przez wylew wszelakiej maści produkcji. Wśród nich kilka zdecydowanie się wyróżnia, a jedną z nich jest właśnie Ghostrunner od One More Level, który został zapowiedziany w sierpniu 2019 roku w takim oto stylu:
Teraz wiemy, że gra zaliczy debiut gdzieś w 2020 roku (dystrybucją zajmie się All in! Games), a na zaostrzenie apetytu otrzymaliśmy wspomnianą wersję demonstracyjną. Krótką, bo krótką, ale zapewniającą możliwie najlepszy pogląd na to, co przygotowują nam Polacy wraz z ekipą 3D Realms i Slipgate Ironworks. W skrócie będzie to hardcorowy slasher z pierwszej osoby, który spodoba się zwłaszcza zakochanym w Superhot (wartka akcja), czy Mirror’s Edge (zabawa z samego poruszania się po otoczeniu), a przede wszystkim fanatykom Cyberpunka.
Jako gracze wcielamy się w nie takiego zwykłego zabijakę, który trafił do „ostatniego schronienia ludzkości”, a więc wielkiego miasta ukrytego w równie wielkiej wieży. Ją z kolei mamy eksplorować, zdobywać nowe umiejętności i moce, aby na samym końcu zmierzyć się z głównym antagonistą, jaki jest niejaki Keymaster. Jak twórcy wybrnęli z robienia z naszego protagonisty istnego Deus Ex Machina dla tamtejszego świata? Nijak, jesteśmy po prostu “najbardziej zaawansowanym wojownikiem w historii”, który posługuje się kataną, nadludzkim refleksem i umiejętnościami charakterystycznymi dla ninja.
Jeśli się zastanawiacie, to nie – Ghostrunner nie zostanie spolszczony, bo premiery doczeka się tylko w pełnej angielskiej wersji językowej. Czy stracimy na tym wiele? Nie wydaje mi się, jako że w tej produkcji to zabawa, a nie historia ma grać główne skrzypce. Takie mam przynajmniej oczekiwania, bo co jak co, ale wersja demonstracyjna miała sporo monologu naszego przewodnika. Swoją drogą, pierwsza misja dotyczy właśnie niego, a dokładniej mówiąc, uwolnienia go z więzienia.
Zanim to jednak nastąpi, mieliśmy przed sobą jakieś kilkanaście minut zabawy… no, pięć, o ile rzucone nam wyzwanie nas nie przerastało. Niestety w Ghostrunner bawiłem się bez większego planu na przekucie tego na artykuł (stąd brak zrzutów ekranów z najciekawszych momentów), ale po kilkudziesięciu dniach przypomniałem sobie o tym demie, kiedy przypadkowo trafiłem na wspomnianą wyżej produkcję One More Level na Steamie. Ją zresztą już oceniłem w tej recenzji, a jako że mowa przecież o polskim studiu i uniwersum Cyberpunka, poczułem się wręcz zobowiązany do tego, aby dorzucić swoje trzy grosze w kwestii oceny dema Ghostrunner.
Zagrać zagrałbym, ale czekać z zapartym tchem nie będę
Tak właśnie brzmiałoby zdanie podsumowujące, gdybym miał w jak najszybszy sposób przekazać Wam moją opinię. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że wnioski te wyciągam na podstawie nieukończonej jeszcze gry, ale z drugiej strony to sami twórcy udostępnili ten fragment ogółowi, więc mogę założyć, że dopieścili go pod każdym względem. Do premiery z kolei jeszcze wcale nie jest jeszcze długa droga, więc na wielkie zmiany również nie liczę.
Co mi się spodobało? Wiele, a zwłaszcza szybkie wejście do tego, co najważniejsze w Ghostrunnerze. Krótki wstęp, opis tego, na co stać naszą postać i jazda, można już siekać wrogów. „Siekać” to zresztą dobre określenie, jako że w tej produkcji wyznaje się zasadę „one hit one kill”, więc nie tylko my zabijamy na jedno dobre cięcie, ale również nasi wrogowie. Jest to jednak połączone ze zmyślnym systemem checkpointów, które zostały rozmieszczone zawsze idealnie przed walką. To sprawia, że odradzamy się nieustannie w tym samym miejscu, kiedy wyzwanie nas przerasta i musimy powtarzać etap, aż zabijemy wszystkich. Potem znów kolejny etap i powtórka.
Z jednej strony nadaje to Ghostrunnerowi dynamiki, bo czujemy się ciągle porwani przez wartką akcję, ale z drugiej może zacząć nużyć, kiedy któryś raz z rzędu jedni z ostatnich przeciwników nas zabijają. Na szczęście twórcy postarali się zminimalizować nieco to odczucie, tworząc lokacje tak, aby gracz miał przynajmniej kilka dróg siania śmierci do wyboru.
Dynamika zresztą, to coś, co w tej produkcji można pokochać i znienawidzić zarazem, bo sam feeling zabijania wrogów jednym ciosem nieco mnie rozczarował. Trudno to wyjaśnić, ale po prostu ma się wrażenie, że nie pokonało się kogoś, a dotarło w dane miejsce, omijając pułapki (wystrzały z broni wrogów) i nacisnęło przycisk (tutaj lewy przycisk myszki). Nie pomagają nawet spektakularne sekwencje przecinania przeciwników na pół i towarzyszącemu temu slow-motion. To tak naprawdę mój największy zarzut w kierunku Ghostrunnera.
Gdzie ten charakter?
Nie oznacza to jednak, że w wydaniu, w jakie przyszło mi zagrać, oceniłbym ją na 9/10, choć zadziwiająco dobrze pokonywało się przeszkody w lokacji, skakało po platformach i biegało po ścianach. W tym wszystkim brakuje jednak charakteru, tego „mięsa”. Czegoś po prostu wyjątkowego, charakterystycznego, co jest obecne m.in. w najnowszym Doomie (Eternal), gdzie równie wysoka mobilność protagonisty jest po prostu satysfakcjonująca bez reszty. W Ghostrunnerze również tak jest, ale tej radości jest zdecydowanie mniej.
Osobiście pozostaje mi mieć nadzieję, że One More Level sprosta moim wymaganiom i oczekiwaniom już w pełnej wersji gry, kiedy to otworzy się na mnie w pełni. Może wszelkie zastrzeżenia rozwieją nowe umiejętności bohatera, wyzwania i przeciwnicy? Może nawet producent postara się kolejne szlify, aby doprowadzić Ghostrunnera do perfekcji? Mam co do tego ogromną nadzieję, ale trzeba pamiętać, że to produkcja niezależna, a nie wspierana milionowym budżetem.