Czy bombardowanie wulkanu jest racjonalne, czy to jedno z szaleństw ubiegłego wieku? Zaraz dowiemy się prawdy, przypominając jedną z najdziwniejszych misji Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych.
Cel? Wulkan!
W 1935 roku USA postanowiło rozpocząć wojnę z siłami, nad którymi nadal nie zawsze udaje nam się zapanować. Wszystko sprowadziło się do jednej bitwy przeciwko najgroźniejszemu przeciwnikowi na Ziemi, czyli Matce Naturze, a dokładniej mówiąc, wulkanowi.
Wtedy to bowiem trzeba było powziąć jakieś akcje, jako że wypływająca lawa z wulkanu Mauna Loa zagroziła pobliskiemu nadmorskiej miejscowości Hilo na Hawajach. Rozwiązanie? Dziś możemy się wyśmiewać, że prawdziwie amerykańskie, bo wtedy uznano, że najlepszą opcją będzie zbombardowanie strumienia lawy w myśl ratowania miasta.
Czytaj też: Ustawa o KSC utknęła. Musi wrócić w innej formie
Czytaj też: Dlaczego koty miauczą?
Czytaj też: Szczepionka AstraZeneca – co trzeba wiedzieć
W rzeczywistości trudno dziwić się temu, że nikt nie przygotował się na problemy związane z pobliskim wulkanem. Hawajskie wyspy są oczywiście dobrze znane z aktywności wulkanicznej, bo zresztą powstały na przestrzeni milionów lat właśnie w wyniku ich działań, a teraz rozrastają się z dekady na dekadę za sprawą spływającej z wulkanów materii.
Naszym głównym bohaterem przed 85 laty była Big Island, czyli ciągle istniejąca wyspa Hawai’i, będąca tą największą z całego archipelagu Hawajów. To tam znajduje się Mauna Loa, czyli jeden z najbardziej aktywnych wulkanów na świecie, a jeśli macie co do tego wątpliwości, wystarczy zapewne to, że od 1843 roku wybuchł już 33 razy, dodając regularnie nowe połacie terytorium do tego 50. stanu USA.
Chociaż przepływy lawy z Mauna Loa są zazwyczaj zupełnie nieszkodliwe, tym wyjątkowym razem była erupcja z 21 listopada 1935 roku, która nieoczekiwanie skierowała strumień lawy na północ. Przez nią wyspę Hawai’i zaczął przecinać strumień lawy z szybkością około 1,6 kilometra na godzinę. Nie był jednak bezpośrednim zagrożeniem dla miasta, a pośrednim, ponieważ zmierzał w kierunku górnego biegu rzeki Wailuku.
Ta rzeka była i w rzeczywistości nadal jest źródłem wody dla miasta Hilo, które z około 20000 mieszkańcami mogłoby zostać pozbawione dostępu do świeżej wody. Ze względu na to, niejaki Thomas Jagger, będący założycielem Hawaiian Volcano Observatory, zwrócił się o pomoc do armii amerykańskiej. Wtedy poprosił, aby ówczesne amerykańskie Siły Powietrzne (wtedy Army Air Service) zbombardowały strumień lawy i wszelkie jego dopływy, które zmierzały w kierunku rzeki. Chociaż nikt nawet nie sądził, że taka strategia całkowicie zatrzyma lawę, liczono na to, że ewentualne bombardowanie skieruje strumień w inny kierunek.
Chociaż może się to nam wydawać nieprawdopodobne, misję zaakceptowano. Tak jak teraz od czasu do czasu Rosja lub Chiny realizują podobne bombardowania na zamarzniętych rzekach w celu usunięcia niebezpiecznie wysokiego poziomu lodu lub umożliwienia pobliskim społecznościom ponownego połączenia się ze światem zewnętrznym, tak wtedy bombowce wyruszyły na misję zbombardowania wulkanu.
Realizacja misji bombardowania wulkanu
Nietypowa misja została przydzielona do bombowców Army Air Service bazujących na wyspie Oahu i zaplanowana przez przyszłego generała George’a S. Pattona. Był to dowódca Pierwszej Tymczasowej Brygady Czołgów w I wojnie światowej, który później dowodził w Europie podczas II wojny światowej.
Jako że należało się spieszyć, 27 grudnia 1935 roku dziesięć bombowców Keystone B-3 i B-4 z Luke Field na wyspie Ford pośrodku Pearl Harbor przeleciało ponad 320 kilometrów, aby zbombardować strumień lawy z wulkanu Mauna Loa (via Hush Kit). Wtedy zrzucono kilkadziesiąt bomb, ale wiele z nich było tymi dymnymi do oznaczania dokładnego celu. Pozostałe były tradycyjnymi bombami odłamkowo-burzącymi, z których szesnaście trafiło w obszar docelowy, a dwanaście w sam strumień lawowy.
Misji z oddali przyglądał się sam pomysłodawca, Thomas Jagger, który powiedział wtedy New York Times, że „eksperyment nie mógł być bardziej skuteczny; wyniki były dokładnie takie, jak oczekiwano”. Wtedy to bowiem lawa zwolniła pięciokrotnie, aby zatrzymać się całkowicie 2 stycznia 1936 roku.
Jednak szef Jaggera i Hawajskiego Parku Narodowego, powiedział armii dzień po ataku: Chociaż nie jesteśmy jeszcze w stanie określić, jaki efekt przyniosło bombardowanie samolotu, mam duże wątpliwości, czy uda się odwrócić kierunek przepływu.
Finalnie nie każdy uważał, że bombardowanie przyczyniło się w stu procentach do tego efektu. Eksperci byli w rzeczywistości podzieleni co do tego, jak przydatne były te naloty. Wśród nich był niejaki Harold Stearns, pracownik US Geologic Survey, który uczestniczył w misji. Uważał, że spowolnienie i zatrzymanie przepływu było zbiegiem okoliczności, co potwierdziło badanie tego zjawiska ponad 80 lat później.
Bombardowanie wulkanu coś po sobie zostawiło
Co ciekawe, w 2015 roku 23. Dywizjon Bombowy, a więc jednostka, która w swojej wcześniejszej iteracji wykonała misję przeciwko strumieniowi lawy wulkanu Mauna Loa, powróciła na Hawaje, aby uczcić 80. rocznicę tej wyjątkowej misji.
Bombowiec B-52 przydzielony do 23. Ekspedycyjnej Eskadry Bombowej odbył 12-godzinny przelot z tymczasowej bazy na wyspie Guam na Hawaje. Nie jest to oczywiście przypadek, jak zresztą obecny wygląd insygnia eskadry, który bezpośrednio odwołuje się do tej misji, przedstawiając w dalszym ciągu bomby spadające na wulkan.