Burza, która dwa lata temu przeszła nad Norwegią doprowadziła do śmierci ponad 300 reniferów. Widok był dość makabryczny, jednak teraz w tym samym miejscu rozkwita życie. Naukowcy podjęli się wyjaśnienia tego fenomenu.
Wyładowania, podmokły i dobrze przewodzący energię elektryczną grunt oraz stąpające po nim renifery. To nie mogło się dobrze skończyć. Jednej nocy padły dokładnie 323 sztuki. Służby weterynaryjne wykorzystały dramatyczną sytuację i pobrały do analizy głowy zabitych zwierząt. Było to związane z chorobą układu nerwowego, która atakowała ówcześnie renifery i łosie. Oczywiście korpusy pozostawiono na „cmentarzysku”, więc widok był jeszcze bardziej makabryczny.
Minęły miesiące, jednak naukowcy nie zapomnieli o wydarzeniu opisanym we wstępie. Wręcz przeciwnie, badacze co jakiś czas wracali na miejsce masakry, by sprawdzić, jak wygląda krąg życia w praktyce. Okazało się, że rozkładająca się materia nie tylko stanowiła naturalny nawóz dla gruntu, lecz również stała się wabikiem dla wielu zwierząt. Te z kolei dołożyły od siebie co nieco jeśli chodzi o rozwój nowego życia.
Padlinożerne ptaki, wraz z odchodami wydaliły w okolicach rozkładających się zwłok nasiona różnych roślin. Chodzi m.in. o bażynę, odgrywającą znaczącą rolę w ekosystemie. Wizja potencjalnej wyżerki ściągnęła na miejsce lisy, choć obszar nie cieszył się szczególną popularnością np. wśród gryzoni. Najprawdopodobniej nie chciały one ryzykować starcia z innymi zwierzętami lub po prostu mięso nie jest podstawą ich jadłospisu. W ten sposób polana porosła roślinnością i zaczęła stanowić schronienie dla nowych zwierząt.
Choć tytułowe zdjęcie nie należy do najbardziej pozytywnych, to pokazuje uniwersalną prawdę na temat otaczającego nas świata: coś się kończy, coś się zaczyna.
[Źródło: livescience.com; grafika: Reuters]