Złamany kręgosłup Mrocznego Rycerza, walka w oktagonie z Joelem Edgertonem, pomoc przy grzebaniu w myślach wraz z Leonardo DiCaprio czy subtelny romans z Charlize Theron pośród bezkresnej pustyni, to największe osiągnięcia Toma Hardy’ego. Brytyjski aktor dopiero od pięciu lat jest na szczycie, ale ciężko znaleźć choć jedną osobę, która nie kojarzy przynajmniej jednej jego roli.
Tom Hardy urodził się 15 września 1977 roku w Hammersmith w Londynie, a dorastał w East Sheen. Mały Tom należał do artystycznej rodziny, dlatego od dziecka marzył aby zostać aktorem. Jego ojciec był scenarzystą komediowym oraz producentem kreatywnym, zaś matka malarką. Hardy uczęszczał do dwóch szkół teatralnych. Z Richmond Drama School został wyrzucony po tym, jak rektorowi nie podobało się jego zachowanie, które było delikatnie mówiąc, zbyt infantylne jak na tak poważaną uczelnię. Jego kolejnym kierunkiem było uczęszczanie na zajęcia w Drama Centre Londyn. W międzyczasie zwyciężył w telewizyjnym show „The Big Breakfast’s Find Me a Supermodel”, gdzie związał się kontraktem z agencją Models One. Jednak pozowanie przed obiektywem aparatów nie było spełnieniem jego marzeń.
Hardy do szkoły filmowej uczęszczał jedynie przez dwa lata. Po zaledwie czterech semestrach musiał zrezygnować z dalszej edukacji, gdy dostał propozycję nie do odrzucenia. Nie ma co się temu dziwić – udział w miniserialu HBO jest spełnieniem najśmielszych snów wszystkich początkujących aktorów. Gdy dodamy do tego pracę ze Stevenem Spielbergiem i Tomem Hanksem, nie można wymarzyć sobie lepszego startu. Tak oto 22-letni aktor o posturze modela zadebiutował na ekranach telewizorów w dwóch odcinkach „Kompanii Braci”. Wcielił się w rolę szeregowego Johna Janoveca, odważnego kobieciarza, który nie boi się pociągnąć za spust. Choć Tom nie miał zbyt wiele czasu na pokazanie swojego talentu, wykorzystał go najlepiej jak mógł. Jeszcze w tym samym roku oglądaliśmy go na wielkim ekranie w widowisku Ridleya Scotta. W „Helikopterze w ogniu” zagrał trzecioplanową rolę specjalistę Lance’a Twombly’a. Oba debiuty wypadły lepiej niż można było tego oczekiwać po amatorze i przyczyniły się do otwarcia drzwi do kariery przyszłej gwiazdy.
Rok 2002 pozwolił Hardy’emu na jeszcze większy krok naprzód. W „Dezerterze” zagrał jedną z dwóch głównych ról, zaś w „Star Trek X: Nemesis” wcielił się w rolę Shinzona, głównego przeciwnika załogi Enterprise. Sam film był mocno krytykowany, zarówno przez fanów uniwersum „Star Treka”, jak i widzów, którzy wcześniej nie mieli styczności z serią, ale Brytyjczykowi udało się cało ujść z całej sytuacji. Poniekąd stał się największym wygranym, bo od tego momentu zaczął istnieć w showbiznesie, do którego ledwo co wkroczył.
Kolejne lata spędził na graniu drugoplanowych ról w wielu filmach, gdzie pracował z takimi gwiazdami jak Willem Dafoe, Daniel Craig, Ewan McGregor i Kirsten Dunst. Występował też w wielu telewizyjnych produkcjach jak „Sweeney Todd” czy „Oliver Twist”. Sukcesów za to nie było można mu odmówić na deskach teatru, gdzie za rolę w sztuce „Krew/W Arabii chcemy wszyscy być królami” był nominowany do nagrody im. Laurence’a Oliviera w 2004 roku. Rok wcześniej odebrał prestiżową nagrodę teatralną London Evening Standard Theater Award.
Nominacja nie była przypadkowa, bo Hardy grał postać z narkotycznym szaleństwem w oczach. Sam miał epizod z narkotykami i problemami alkoholowymi, czego po latach nie ukrywa. Nałóg udało mu się pokonać dopiero po tym, gdy zakończył toksyczny związek z Sarah Ward. Para była małżeństwem przez pięć lat i mało brakowało, a doprowadziłoby to brytyjskiego aktora na samo dno. Obecnie aktor zaangażowany jest w walkę z nałogami, będąc twarzą kampanii marketingowej na rzecz walki z narkotykami.
Rok 2008 okazał się dla Toma Hardy’ego przełomowy z dwóch powodów. W kwietniu jego długoletnia partnerka Rachel Speed, urodziła mu syna. Wtedy też okazało się, że Hardy ma talent do rapu, po tym jak na serwisie YouTube pojawił się film z Tomem i jego synem w roli głównej. Brytyjczyk z lekkością skleja kolejne rymy, dając też popis swoim beatboxowym umiejętnościom. Mało brakowało, a Hardy nie zostałby aktorem, a właśnie raperem. Jego kawałki nie były podyktowane frustracją na cały świat, jak miało to miejsce w USA czy nawet w Polsce, bo jak sam powtarzał, pochodzi z klasy średniej, więc nie miał powodu do obrażania się na cokolwiek.
Drugi powód, to jedna z najsłynniejszych i najlepszych ról Brytyjczyka. W „Bronsonie” Nicolasa Windinga Refna, wcielił się w tytułową postać, pełną szaleństwa i nadmiernej siły. Hardy do tej roli przytył kilkanaście kilo, ale to nie masa, a góra mięśni robiła olbrzymie wrażenie. Aktor zawdzięczał to codziennym treningom, w czasie których robił 2500 pompek z obciążeniem 19 kg na plecach. Nie samym ciałem Hardy pracował, bo jego postać stworzona została również dzięki niezwykłej modulacji głosu i mimice twarzy. Aktor pokazał cały repertuar swoich umiejętności, dzięki czemu film został zapamiętany w zasadzie tylko ze względu na jego rolę.
Kolejny rok był nieco spokojniejszy dla Brytyjczyka. Dlatego też mógł pozwolić sobie na udział w reklamie. Wystąpił w telewizyjnym spocie firmy od chusteczek higienicznych Kleenex, gdzie wraz z buldogiem angielskim wyraźnie wzruszony ogląda telewizję. Choć na ekranie jest zaledwie kilkanaście sekund, to reklama wyraźnie kontrastuje z jego przyszłym emploi. W tym samym roku wystąpił także w teledysku „Electric Boogaloo (Find A Way)” Wiley’a i Jodie Connor.
W 2010 roku jego aktorska kariera przyśpieszyła – i nie zwalnia do dzisiaj. Wtedy bowiem zagrał w „Incepcji” Christophera Nolana u boku takich gwiazd jak Leonardo DiCaprio, Joseph Gordon-Levitt i Ellen Page. Film zrobił ogólnoświatową furorę nie tylko ze względu na doskonałą rolę DiCaprio, ale również ze względu na to, że „Incepcja” to świetny thriller sci-fi, w którym Hardy po raz kolejny pokazał się z doskonałej strony. Od tego momentu Tom Hardy zaczął grywać pierwszoplanowe role w wysokobudżetowych produkcjach.
Rok później Brytyjczyk wcielił się w szpiega u boku Gary’ego Oldmana i Colina Firtha. Film zapowiadany jako zupełnie inne podejście do tematu szpiegów niż kolejne przygody Jamesa Bonda, okazał się małym rozczarowaniem. Ale postać grana przez Hardy’ego oczywiście nie została pominięta przez widzów, a wszystko za sprawą bujnej czupryny u aktora, która zupełnie nie pasowała do jego twarzy, postury, ani osobowości. Ciekawszą i dużo lepszą rolę miał w „Wojowniku”, dramacie Gavina O’Connor’a, w których dwóch braci (Hardy i Edgerton) stają na przeciwko siebie w wielkim turnieju MMA. Brytyjski aktor swoją muskulaturą doskonale pasował do tej roli (przytył do 93 kg, przy czym zdobył aż 13 dodatkowych kilogramów masy mięśniowej).
W „Wojowniku” Hardy zaprezentował całą kolekcję swoich tatuaży. Prywatnie jest wielkim fanem tej sztuki, a pierwszy „obrazek” na ciele zrobił sobie w wieku 15 lat. Tatuażem na prawym bicepsie chciał oddać hołd dziedzictwu matki, która jest rodowitą Irlandką. Matka doceniła ten gest, ale nie była zachwycona tatuażem syna. To jednak nie powstrzymało Toma od zrobienia sobie kolejnych obrazków na ciele. Najmniej chwalebnym przykładem jest tatuaż w kształcie smoka, który oddawał hołd jego pierwszej żonie. Według chińskiego kalendarza, urodziła się ona w roku smoka. Oprócz tego Hardy ma jeszcze kilka tatuaży, w tym na lewym ramieniu czy na prawej piersi.
W 2012 roku założył własną firmę producencką o nazwie „Hardy Son & Baker”. Wystąpił w trzech głośnych produkcjach. Pierwsza z nich to „Gangster”, gdzie zagrał najstarszego brata trójki rodzeństwa. Partnerowali mu Shia LaBeouf oraz Jason Clarke. Nie był to ani dobry film, ani dobra rola aktora, który przez cały czas grał z tą samą manierą. Pokazał jednak trochę swojego dawnego romantyzmu, gdy na ekranie romansował z Jessicą Chastain. Wystąpił także w komedii romantycznej „A więc wojna”, gdzie o względy pięknej Reese Witherspoon rywalizował z Chrisem Pinem. Jednak obie role nie dorównały pamiętnego, choć mocno krytykowanego występu w „Mroczny Rycerz powstaje”. Bane w jego wykonaniu nie był poddany żadnemu narkotykowi, a swoją siłę zawdzięczał jedynie swoim mięśniom. Hardy przez cały czas nosił maskę, przez którą nie dość, że ciężko się oddychało, to słowa wypowiadane przez aktora były niezrozumiałe. Dlatego też w post produkcji, Brytyjczyk musiał dograć wszystkie dialogi w studio. Co by nie mówić o Bane’ie w jego wykonaniu, jest to, obok Jokera Heatha Ledgera, najbardziej charakterystyczny przeciwnik Mrocznego Rycerza w trylogii Christophera Nolana.
Dla Hardy’ego 2012 rok był bardzo pracowity, dlatego w ciągu kolejnych dwóch lat postanowił na chwilę odetchnąć. W 2013 roku zagrał jedynie w kameralnym „Locke”, gdzie przez półtorej godziny grana przez niego postać jedzie samochodem i rozmawia przez telefon z rożnymi osobami, zarysowując tym samym fabułę całej opowieści. Hardy musiał ponieść na własnych barkach całą produkcję i udało mu się to bez cienia fałszu. Rok później wcielił się w postać Boba Saginowskiego, prowadzącego wraz z kuzynem Marvem (James Gandolfini) bar, który jest pralnią brudnych pieniędzy. W międzyczasie znów pokaże swoją czułą stronę opiekując się urodziwą Nadią (Noomi Rapace) i przygarniając wyrzuconego na śmietnik szczeniaka. Hardy nie pokazał nic, czym wcześniej nie podzielił się światem, ale sam „Brudny szmal” wydaje się filmem niedocenianym – a szkoda, bo jest całkiem niezły.
Hardy w tym roku wrócił jeszcze silniejszy i lepszy. Jego pierwszym filmem w 2015 roku był „Child 44” Daniela Espinosy. Wcielił się w rolę oficera służb bezpieczeństwa, Leonida Demidowa, który wbrew sowieckim przełożonym, próbuje na własną rękę rozwiązać zagadkę tajemniczych morderstw dzieci, bo w ZSRR oficjalnie „morderstwo” nie istnieje. Film nie należał do najlepszych produkcji, ale Hardy jak zawsze nie zawiódł. Dużo lepiej wypadł miesiąc później w „Mad Maxie: Na drodze gniewu”. Max w jego wykonaniu nie stracił uroku tego sprzed kilkudziesięciu lat w wykonaniu Mela Gibsona. Co prawda, chociaż film bardziej skupiał się na postaci granej przez Charlize Theron, to Hardy wypadł na tyle dobrze, że autor serii, George Miller, planuje już kolejne filmy o „Szalonym Maksie”.
W międzyczasie o Hardym zrobiło się głośno po tym, jak odrzucił rolę w Davida Ayera pt.: „Legion Samobójców”. Rozgrywana w świecie Batmana i Supermena akcja filmu, ma przedstawiać przygody tytułowej grupy, w skład której wchodzą takie ikoniczne postacie ze stajni DC Comics jak Joker, Deadshot, Harley Quinn czy Killer Croc. Hardy wcielić miał się w rolę Ricka Flagga, ale musiał ją ostatecznie odrzucić z powodu napiętego terminarza. Przedłużające się prace nad „Zjawą” nie pozwoliły mu wziąć udziału w widowisku, ale aktor zdążył jeszcze skomplementować scenariusz do filmu. W innym wywiadzie przyznał, że byłby szczęśliwy, gdyby mógł wcielić się w Punishera. Na to jednak będzie musiał poczekać, po tym jak w tej roli został obsadzony Jon Bernthal (chodzi tutaj o seria „lDaredevil” Netflixa).
Hardy’ego wkrótce będziemy oglądać na dużym ekranie dwukrotnie. Pod sam koniec roku wystąpi w filmie Alejandro González Iñárritu, wcielając się w przeciwnika samego Leonardo DiCaprio. Natomiast już za chwilę do kin wejdzie „Legend”, gdzie Hardy gra podwójną rolę wcielając się w rolę braci Kray’ów, słynnych angielskich gangsterów z lat 60. Z przedpremierowych recenzji wynika, że Hardy przeszedł samego siebie, doskonale balansując między racjonalnym bratem, a narwanym, schizofrenicznym, powodującym ciągłe kłopoty. Choć aktor jeszcze nigdy nie był nominowany do Oscara, w przyszłym roku ma na to sporą szansę. Niezależnie od decyzji Amerykańskiej Akademii Filmowej, 2015 rok należy do Toma Hardy’ego, który pomimo wielu problemów i przeszkód po drodze, stanowi wzór dla przyszłych przedstawicieli ciężkiego zawodu aktorskiego.