Uwielbiam takie pomysły producentów aut – tj. wprowadzanie cyklicznej opłaty za funkcję, która do tej pory była dostępna za darmo i bez żadnych problemów. No ale model subskrypcyjny jest widocznie zbyt kuszący, żeby chociaż go nie przetestować.
I tak właśnie robi Toyota. Na razie w Stanach, gdzie w ramach programu testowego, klienci, który kupili Toyotę po 2018 r. już niedługo będą musieli wykupić subskrypcję w usłudze Toyota Remote Connect. Jeśli tego nie zrobią, nie będą mogli uruchamiać zdalnie swojego samochodu i skorzystać z kilku mniej potrzebnych funkcji, takich jak np. sprawdzenie aktualnego poziomu paliwa w baku, czy przebiegu z poziomu mobilnej aplikacji dostępnej na smartfony i smartwatche.
Płatny dostęp do sprawdzania takich informacji nawet trochę rozumiem – żeby wyświetlić je na telefonie klienta, komputer w samochodzie musi przesłać dane na serwery Toyoty, z których zostaną one pobrane na nasze urządzenie mobilne. Niech będzie, że wprowadzenie jakiejś stałej opłaty na utrzymanie serwerów rzeczywiście jest uczciwą zagrywką.
Ale zdalne uruchamianie auta w formie abonamentu?
Żebyście dobrze zrozumieli moje oburzenie – chodzi o możliwość zdalnego uruchomienia samochodu dołączonym do niego pilotem, który komunikuje się z samochodem za pośrednictwem fal radiowych. Na żadnym etapie tego procesu serwery Toyoty nie są w żaden sposób wykorzystywane. Za to sama funkcja zdalnego uruchomienia auta bywa całkiem przydatna. Szczególnie, jeśli ktoś mieszka na amerykańskich przedmieściach, parkuje samochód na swoim podjeździe i przed wyjściem do pracy chciałby go albo schłodzić (latem) albo nagrzać (zimą). Mój kolega, który miał kilka Mustangów korzystał z tej samej opcji mieszkając na trzecim piętrze w bloku i też sobie ją chwalił.
Czytaj również: Elektryczne samochody Toyoty skupią się na niskiej cenie, a nie wysokim zasięgu
Zresztą trudno się dziwić, gdyż jest to bardzo wygodna funkcja. Nic więc dziwnego, że Toyota chciałaby pobierać za nią stałą, miesięczną opłatę. Spójrzmy zresztą na większy obrazek, jak mawiają Amerykanie: w czwartym kwartale 2020 r. Toyota (sama Toyota, bez Lexusa) sprzedała 567761 aut klientom w Stanach Zjednoczonych. Załóżmy teraz, że każdy z nich miałby dopłacić te 8 dolarów miesięcznie do Toyota Remote Connect i wychodzi nam 54,5 miliona dolarów dodatkowego przychodu dla Toyota Motor Sales, U.S.A., Inc. Wiem, że założenie jest nierealne, ale zwróćcie uwagę, że policzyliśmy klientów z tylko jednego kwartału.
Abonamentu można nie płacić. Do czasu
Wystarczy wybrać pakiet Audio Plus, dzięki czemu usługę Toyota Remote Connect otrzymamy za darmo na okres 3 lat, albo pakiet Premium Audio (widocznie ma to wiele wspólnego z opcją zdalnego uruchamiania) za który dostaniemy 10 lat w gratisie. Klienci kupujący nowe auta z salonu mogą dzięki temu uniknąć dodatkowego abonamentu, jednak drugi albo trzeci właściciel będzie musiał już płacić. I tym sposobem Toyota wymyśliła sposób na zarabianie na autach używanych, kupowanych z drugiej ręki, genialne.
Toyota nie jest pierwszym producentem aut, który chce czerpać zyski z takiego rozwiązania. Jeszcze lepiej wymyśliło sobie to BMW, które w abonamencie planuje oferować swoim klientom czasowy dostęp do niektórych funkcji, wbudowanych w ich auta. Niewykluczone na przykład, że za dodatkową opłatą, Bawarczycy zechcą odblokować mocniejszą mapę w naszym silniku, albo włączyć opcję grzania foteli za jedyne 19,99 zł miesięcznie w okresie zimowym, nie czekaj, kup teraz!
Model abonamentowy zapewne stworzy rynek na zupełnie nowe usługi firm trzecich, które zajmować się będą hackowaniem nowych aut, w celu włączenia wbudowanych w nich funkcji bez konieczności opłacania abonamentu. Choć możemy oczywiście dyskutować, czy będzie to nowy rynek – już teraz można pojechać sobie do niezależnego serwisu, który taniej niż w autoryzowanym serwisie zaktualizuje nam mapy we wbudowanej nawigacji, czy uaktywni ukryte w naszym aucie funkcje. W nowych autach będzie to po prostu trudniejsze. A w niektórych przypadkach (myślę tu np. o funkcji Sterowanie głosowe online dla BMW) zapewne niemożliwe.