Seria Gears of War zadebiutowała na konsoli Microsoftu przeszło trzynaście lat temu. To szmat czasu w branży elektronicznej rozrywki, szczególnie dla tytułu, którego rdzeń nie uległ aż tak daleko idącym zmianom. Ostatnia, w praktyce szósta już odsłona zasadniczo nie wiele różni się od swoich poprzedników, nawet z konsoli Xbox 360. Niemniej wnosi jednak trochę świeżości do marki, o czym szerzej za chwilę.
Do Gears of War mam wyjątkowy sentyment. Jest to jedna z nielicznych pozycji, która utwierdziła mnie w konieczności kupna Xbox 360. Wspólne przechodzenie głównego wątku fabularnego a później zabawa w hordę na jednym urządzeniu przypomniała mi o wartości konsoli i jej niezaprzeczalnych atutach względem mocniejszego PC. Współcześnie, gdy kooperacja na jednym telewizorze ustępuje rozgrywce sieciowej, powrót tych klasycznych elementów rozgrywki tym bardziej cieszy. Jednym słowem „Piątka” to chyba najlepszy pretekst do kupna drugiego pada, szczególnie jeśli fanami bijatyk specjalnie nie jesteśmy. Zacznijmy jednak od początku.
Rodzina ma nowych członków
Spytacie dlaczego Gears 5 a nie Gears of War 5? No cóż, Microsoft ma w planach nowe serie osadzone w świecie Marcusa Fenixa, dlatego uproszczenie tytułu wprowadza teoretycznie czytelność do całej marki. Jak dla mnie teoria ta jest naciągana, ale nie będę się w ten problem zagłębiać. „Piątka” kontynuuje wątek fabularny z „Czwórki”. A więc ponownie wcielamy się w syna Marcusa o imieniu James, plus towarzyszą mu jego wierni przyjaciele. Oczywiście nie obejdzie się bez dobrze znanych postaci z wcześniejszych odsłon a niema chyba lepszej przynęty na fanów jak powiew nostalgii.
Piątka w przeciwieństwie do swojego poprzednika zaczyna się silnym kopem, zabierając nas do scenerii zdominowanych wojenną zawieruchą. Koniec z farmami i robocimi bzdurami. Oczywiście miejsce starej Szarańczy zajmuje Rój, ale i tak weterani serii będą czuć się jak w domu. Podczas wstępu pierwsze skrzypce odgrywa James, ale pałeczkę pierwszeństwa w drugim akcie przejmuje już Kate. Dziewczyna stara się odkryć prawdę stojącą za jej pochodzeniem a także powiązaniami rodziny z wspomnianą Szarańczą. Dla obytych w temacie zagrywki fabularne są aż nazbyt oczywiste, ale nowicjusze mogą być zaintrygowani. W głównym menu znajdziecie również filmowe przypomnienie wcześniejszej odsłony jak i podsumowanie całego uniwersum, co laikom z pewnością pomoże ogarnąć to i owo.
Stare nowe Gearsy
Rdzeń rozgrywki to wciąż krycie się, bieganie i strzelanie za osłon. Wiele nie uległo zmianom. Oczywiście tak, jak rozgrywka dawała masę radochy w 2006 roku tak kontynuuje ten trend w 2019. Zasadniczo trudno wynaleźć koło na nowo to, też twórcy nie starali się na siłę naprawić tego, co jest symbolem serii Gears of War. Jest jednak kilka nowinek wartych opisania. Po pierwsze wrócił pocieszny robot Jack tym razem pod imieniem Dave. W niektórych trybach to w pełni grywalna postać, zaś podczas kampanii nieoceniona pomoc w walce z Rojem. Nasz lewitujący przyjaciel może być modyfikowany poprzez znajdywane modułu w różnych pobocznych misjach. Początkowo wydaje się to niepotrzebnym zapychaczem rozgrywki, ale faktycznie urozmaica zabawę. Dave generalnie stanowi nieocenione wsparcie w późniejszych aktach, gdzie walki nabierają solidnej intensywności.
Kolejnym elementem koniecznym wspominki to otwarty świat. Cóż, tak po prawdzie otwarty to on całkowicie nie jest, ale iluzję takowego sprzedaje dość dobrze. W istocie służy on, jako przerywniki między kolejnymi potyczkami, odpowiednio dawkując tempo kampanii. Jednocześnie to czas interakcji bohaterów, których to tym razem napisano jeszcze lepiej. Jedyne do czego mogę się przyczepić to nierówny poziom w projekcie lokacji. Otwarte przestrzenie stanowczo ustępują zamkniętym konstrukcjom – trochę od strony wizualnej i na pewno poziomem złożoności. Jednym słowem na tym polu widać sporą szansę do rozwoju, bowiem czujemy potencjał w otwarciu świata Gears.
Techniczna poezja
Grę, jak przystało na tradycję, ograłem na swoim wysłużonym Xbox One, który opuścił linię produkcyjną gdzieś na początku roku 2014. Magnetowid, jak ma się zwyczaj go nazywać, swoje lata ma i upływ czasu pokazuje w niektórych grach. Mimo tego mogę śmiało powiedzieć, że Gears 5 to jedna z najładniejszych produkcji tej generacji, która działa perfekcyjnie w 1080p na sprzęcie powoli odchodzącym na emeryturę. Mamy do czynienia z ucztą dla oczu i uszu, zwłaszcza, kiedy na ekranie dzieje się sporo. Swoim rozmachem piątka przebija wszystko, co było do tej pory pokazane w tej serii. Rzecz jasna zdarzają się pomniejsze błędy w fizyce czy mechanice rozgrywki (utknięcie między teksturami). Umówmy się jednak, który tytuł z wyższej półki nie ma na dzień dobry komicznych bugów? Cykliczne łatki oczywiście prostują to i owo.
Gears 5 pozwala na zabawę w trzech graczy w kampanii poprzez sieć na PC oraz konsoli. Dodatkowo na jednym urządzeniu można grać w dwójkę na podzielonym ekranie. Za ten manewr należy się duże uznanie. Poza kampanią mamy oczywiście rozbudowany tryb sieciowy, „Hordę” będącą równie miodną jak za czasów Gears of War 2 i 3, plus doczekaliśmy się nowinki w postaci „Ucieczki”. Trzech graczy dostaje się do serca Roju, podkłada bombę chemiczną a później musi utorować sobie drogę na wolność poprzez zastępy wrogów. Goni nas czas, bowiem toksyczna chmura dosłownie depcze po piętach, co wymusza nieustanny ruch. Jest to chyba pewna interpretacja trybu zombie z Call of Duty, choć jak dla mnie o wiele ciekawsza na dłuższą metę.
Gdy to już nam wyjdzie bokiem pozostaje kreator poziomów. Przypomina ten uproszczony z Doom 2016 i robi swoją robotę należycie. Jesteście w stanie zaprojektować poziomy do ucieczki, hordy a następnie dzielić się swoimi wynalazkami z innymi graczami. Oczywiście wykreowanie zrównoważonego levelu łatwym nie jest to też szykujcie się na długie godziny inżynieryjnej dłubaniny. Zresztą wypada wspomnieć jeszcze, że tytuł pozwala na masę modyfikacji samego interfejsu, plus wykorzystanie osławionego Xbox Adaptive Controller. Kolejny punkt dla Kanadyjczyków.
Co dalej?
Kapania zajęła mi około dziesięć godzin na wysokim poziomie trudności, co w współczesnym świecie szybkich i niezobowiązujących strzelanek cieszy. Tytuł u swoich podstaw to wciąż Gears of War, na co oczywiście liczyłem. Garść nowinek urozmaica zabawę do tego poziomu, że mamy ochotę brnąć dalej przez ten nieprzyjazny świat. Boli mnie jednak dość płaskie zakończenie. Gra podobnie, jak Hard Reset, kończy się w miejscu sugerującym, że czeka nas kolejna porcja misji lub jakieś ciekawsze podsumowanie. A tu nic ku mojemu rozczarowaniu. Tym samym mamy pewność Szóstej odsłony, co trochę irytuje, ale nie dziwi specjalnie. W końcu kolejny Xbox potrzebuje czegoś na start z przytupem.
Wspomnieć należy jeszcze o mikrotranzakcjach. Te oczywiście występują, ale raczej dotyczą kosmetycznych elementów gry, więc raczej nie na psują krwi. Jednocześnie każde posiedzenie, niezależnie od trybu rozgrywki, kończy się masą odblokowanych osiągnięć, kart i innych ciekawostek. Nie wnoszą one nic do zabawy, jedynie poza potencjalnym uczuciem postępu czynionego systematycznie. Kiedyś Gearsy potrafiły obyć się bez takich głupot. Oczywiście w niczym to nie szkodzi acz powstaje pytanie, czy faktycznie potrzebujemy takich elementów podczas zabawy wymuszających ciągłe przyciskanie guzika A?
W mojej ocenie Gears 5 to solidna porcja rzucania mięsem z prawa na lewa, niezależnie czy zabawa ma miejsce na konsoli czy komputerze. Piąte Trybiki pozwoliły mi odkurzyć mojego wysłużonego i nieco zapomnianego już Xbox One, za co im niezmiernie dziękuję. Otrzymaliśmy iście solidną pozycję na dłużące się jesienne wieczory, której to posiadacze PlayStation mogą naprawdę zazdrościć. Innymi słowy nie wiem, na co jeszcze czekacie? Rój sam siebie nie przetrzebi.