Badania przesiewowe prowadzone w miejscach takich jak lotniska nie są zbyt skuteczne. Tym samym ich prowadzenie w zasadzie mija się z celem.
Do takich wniosków może prowadzić m.in. najnowszy przypadek związany z wykryciem 8 zarażonych, którzy przybyli do Szanghaju z Włoch. Bezproblemowo minęli oni kontrolę, a obecność wirusa wykryto dopiero po pewnym czasie. Jednocześnie naukowcy sądzą, że tego typu badania mają pewien sens – pomagają bowiem w namierzeniu, skąd przybyli ewentualni nosiciele oraz kto mógł mieć z nimi kontakt.
Do 23 lutego 46 016 podróżnych przybyłych do Stanów Zjednoczonych zostało poddanych kontroli bezpieczeństwa. Tylko jeden z nich uzyskał wynik pozytywny i został poddany izolacji. Jak można się domyślić, nie przełożyło się to na powstrzymanie epidemii koronawirusa w tym kraju. Jak do tej pory wykryto tam już setki zarażonych.
Niska efektywność metod stosowanych na lotniskach wynika z niedoskonałości skanerów i termometrów – często okazuje się, że zdrowe osoby były oznaczane jako chore – i na odwrót. Poza tym, SARS-CoV-2 może nie dawać jakichkolwiek objawów przez nawet kilkanaście dni. A w tym czasie nosiciel może przekazać wirusa kolejnym osobom.
Co ciekawe, nowy koronawirus nie jest jedyny pod tym względem, ponieważ już w przypadku poprzednich epidemii specjaliści dochodzili do podobnych wniosków. To samo działo się bowiem w czasie walki z SARS, Ebolą czy świńską grypą.