Nie liczcie na wstęp rozprawiający o tym, że każda legenda ma w sobie ziarenko prawdy. Wiadomość o tym, że Polak, jako jedyny na świecie, zdołał zniszczyć samolot grabiami jest najpewniej prawdziwa, choć nie mamy tego jak potwierdzić.
Źródło na temat tego, jak dzielny rolnik zdołał strącić złośliwy uśmiech z twarzy lotnika Luftwaffe, sprowadza się do wydania czasopisma Przekrój, w którym to pojawiła się opowieść Bronisława Jarosza ze Szczakowa. Ten w mroźną wtedy zimę, postanowił rozweselić czytelników Przekroju swoją “śmieszną, ale prawdziwą opowieścią”, która doczekałą się nagłówka: Jedyny wypadek w świecie – samolot zniszczony grabiami.
Wszelkie dociekania z mojej strony w myśl potwierdzenia tej opowieści spełzły na niczym i nic dziwnego – od tej przelanej na strony czasopisma historii dzieli nas już pewnie kilka dekad.
W tej ponoć prawdziwej historii głównych bohaterów jest dwóch. Jednym jest rolnik i jednocześnie autor, który podesłał redakcji Przekroju swoją opowieść, a drugim pilot w samolocie rozpoznawczo-łącznikowym Fieseler Fi 156 Storch („Bocian”). Ten zaczął podbijać przestworza w 1936 roku, a jego produkcja trwała przez 11 lat od 1937 roku w wariantach uzbrojonych i nieuzbrojonych.
Poszkodowany? Fieseler Fi 156 Storch
Samoloty Storch ważyły przy starcie 1320 kilogramów, rozciągając się na prawie 10 metrów długości, podczas gdy ich rozpiętość skrzydeł sięgała 14,25 metra. Po wystartowaniu mógł latać do nawet 1015 kilometrów, ciesząc się prędkością nawet 175 km/h na praktycznym pułapie rzędu 5200 metrów. Napędzał go jeden 8-cylindrowy silnik Argus AS 10C o mocy 240 KM przy starcie.
Jak czytamy na Wikipedii poświęconej temu samolotowi, który – co ciekawe – jest produkowany do dziś w formie repliki w skali ¾ w Serbii jako samolot ultralekki:
Fi 156 do startu potrzebował dogodnego terenu o długości 60 m, a do lądowania 20 m, w związku z czym mógł swobodnie lądować na szosach, łąkach czy polanach. Ze względu na jego wszechstronność używany przez Rzeszę na wszystkich frontach II wojny światowej. Szczególnie chętnie korzystali z niego dowódcy frontowi i ich sztaby.
Można więc jasno wysnuć, że widok Storchów na niebie nie był rzadkością dla Polaków żyjących w czasach II Wojny Światowej i rzeczywiście tak przynajmniej wynika z opowieści. Trzy samoloty wyruszyły z lotniska Czyżyny w Krakowie około godziny siedemnastej i po krótkim patrolu w okolicy, dotarły nad głowy rolników w Niepołomicach, którzy zajmowali się zbiorami siana.
Jedyny w historii samolot strącony grabiami
Krowy i konie na okolicznych łąkach zaczęły szaleć, nieprzyzwyczajone do warkotu silników, a ludzie chowali się i padali na ziemię, kiedy trzej piloci uznali tego typu nękanie za świetną zabawę. Wykonali dwa przeloty, obniżając raz co raz pułap lotu do tego stopnia, że powietrze rozwiewało przesuszone na wiór siano.
Przy trzecim już jeden z pilotów Luftwaffe dostrzegł stojącego dumnie w polu Bronisława Jarosza, który nie zważał na zagrożenie i czekał. Nie ugiął się jednak nawet pomimo tego, że samolot leciał na wysokości może trzech metrów. Czekał, aż hajlujący przez boczne okno pilot zbliży się wystarczająco blisko, aby z wściekłości rzucić w jego kierunku zaostrzone grabie, niby oszczepem.
Ku zdziwieniu samego rzucającego, najpewniej metalowe grabie trafiły pilota, znajdując drogę ku jego twarzy przez boczne okno. Ten wzniósł się momentalnie w przestworza, szamocząc się z nieoczekiwaną bronią w kabinie. Chociaż zdołał się od niej uwolnić, odleciał w stronę Krakowa, a jeden z jego towarzyszy rozpoczął poszukiwania sprawcy. Nie udało mu się, bo przepełniony strachem Bronisław czmychnął do jednego z łanów żyta, a próby odnalezienia go w ciągu kolejnych dni przez nazistów spełzły na niczym. Mieszkańcy zwyczajnie go kryli.
Co jednak stało się z potraktowanym grabiami pilotem Luftwaffe i jego samolotem?
Jak się okazało, ranny lotnik nie doleciał do lotniska i „ostatkiem sił próbował przymusowo lądować w Pobiedniku”. Nie ukończył jednak manewru, bo stracił przytomność i spadł z wysokości na pola obok lotniska, rozbijając swego Fieselera Fi 156 Storch. Dalszych losów pilota nie znamy, ale koledzy ponoć próbowali mu pomóc, podczas gdy rozbity samolot czekał na sprzątnięcie do następnego dnia.
Jak czytamy:
Strata tego samolotu nie była podana w komunikatach wojennych prawdopodobnie z braku odpowiedniej rubryki “zniszczony przez grabie”. Czytelnikom pozostawiam do decyzji, czy grabie są sprzętem obrony przeciwlotniczej, czy też nie.