Razem z nadejściem Season Pass 2, w znanym na całym świecie looter-shooterze pojawił się niebywale popularny przed laty tryb, którego upychano wszędzie. Mamy jednak 2021 rok, trend zdecydowanie stracił na sile i dlatego sprawdziłem Battle Royale w Borderlands 3.
Dostęp do Battle Royale w Borderlands 3
Rozwijana nadal czwarta odsłona serii Borderlands (nie można zapominać o Pre-Sequelu) doczekała się w swojej „kadencji” czterech dodatków fabularnych w ramach Season Pass 1 i nieoczekiwane nowości dostępnych zarówno osobno, jak i łącznie w pakiecie Season Pass 2. Pomijam już kwestię tego, czy Gearbox postąpił zgodnie z prawidłami „sizon pasów”, stawiając na aż dwóch odrębnych bez wcześniejszej zapowiedzi tego graczom, bo to już inna historia. Tutaj skupimy się na jednym z elementów składowych, czyli Designer’s Cut dostępnym w cenie 63 zł lub 125 zł w ramach całego Season Pass 2.
Kupując ten dodatek, zyskujemy coś fenomenalnego, co docenią zwłaszcza weterani, bo nowość w postaci kompletnie nowego drzewka rozwoju dla każdej postaci (dzięki nim mamy dostęp do czterech, a nie trzech), które rozwijają zupełnie nowe możliwości gry każdą z nich. Wisienką na torcie jest powtarzalny tryb rozgrywki Arms Race, czyli nic innego, jak Battle Royale w Borderlands 3, które jednak różnic się nieco od tych, do których przyzwyczaiły nas gry nastawione na rywalizację z innymi graczami.
Żeby rozpocząć swoją przygodę w Arms Race, musimy przenieść się do lokacji Stormblind Comlex zlokalizowanego na Pandorze, gdzie rozgrywa się tak naprawdę wielkie show organizowane przez Axtona i Salvadora znanych z Borderlandsa 2. Jest to więc dodatek okraszony skromnym tłem fabularnym, a nie trybem wciśniętym do gry na siłę, aby nieco urozmaicić jej end-game.
Na czym polega Arms Race?
Zgodnie z oczekiwaniami, Battle Royale w Borderlands 3 jest nastawione na wielokrotne przechodzenie tego samego w tym samym schemacie. Jednak walczymy w nim nie z innymi graczami (można tradycyjnie współpracować z nawet trzema innymi), a znanymi już przeciwnikami SI. Jako że cała mapa przyjmuje formę byłej bazy wojskowej DAHL, to tego typu przeciwników możecie tam oczekiwać, ale nie zabrakło też kultowych wręcz Skagów, czy Spinderlingsów, które kojarzy każdy fan serii.
Tak więc, swoją przygodę w Arms Race rozpoczynamy od zera, a więc bez broni, umiejętności specjalnych, atrybutów i nawet Guardian Ranks, czyli pasywnych perków, zwiększających nasze możliwości. To sprawia, że bohaterowie między sobą nie różnią się w żaden sposób i każdy ma równe szanse na powodzenie. Czy to dobrze? No cóż, jeśli liczycie na zabawę charakterystyczną dla Borderlandsa, to nie, ale jeśli chcecie sprawdzić coś nowego, co sprawdza tylko Wasze umiejętności (i szczęście), to Arms Race z pewnością Wam się spodoba.
Trafiając na mapę Stormblind Complex musimy najpierw znaleźć pierwszą broń, aby móc cokolwiek zawojować, która jest oczywiście biała. Początkowo skuteczna, ale ciągle po prostu biała, dlatego gra zachęca nas do eksploracji, zabijania i tym samym budowania sobie ekwipunku od zera, co tyczy się również tarcz, granatów i reliktów. Te są tradycyjnie podzielone na białe, zielone, niebieskie, fioletowe i pomarańczowe.
Po co w ogóle zbroić się po same zęby? No tutaj wchodzi już nasz główny cel zabawy w Arms Race, bo w rzeczywistości każda próba podjęta w tym trybie kończy się albo naszą, albo śmiercią głównego bossa – Heavyweight Harker. Zbroimy się więc po to, aby go zabić, co zagwarantuje nam nie tylko koniec misji, ale też gwarantowaną legendę i bezpieczną możliwość „wysłania” sprzętu do swojego banku. To właśnie ma nas zachęcać do grania w Arms Race – zdobywanie zupełnie nowego wyposażenia, wśród którego interesują nas oczywiście najbardziej legendy.
W tej kwestii jest dosyć… dziwnie, bo zwiedzając rozbudowaną mapę, na której natkniemy się na licznie skrzynie, specjalne zrzuty i wyzwania, całą masę przeciwników, a okazjonalnie też sklepy, punkty odradzania naszych towarzyszy i stację do „wysyłania sprzętu”. Wyposażenie, jakie podnosimy, możemy z reguły od razu użyć, ale w nasze ręce trafią też legendy zablokowane, takie, których użycie jest możliwe wyłącznie poza trybem Arms Race po jej udanym „wysłaniu”, czyli „wyekstraktowaniu”.
O tempo rozgrywki dba nieustannie zmniejszająca się strefa, której przekroczenie zaczyna zadawać nam obrażenia. To tak zwany Murdercane, który przyjmuje formę zabójczej śnieżycy, wymuszającej zakończenie jednej próby Arms Race w 25 minutach. Rzecz jasna Murdercane ogranicza strefę w losowy sposób, ale zawsze tak, żebyśmy mogli dobiec do wielkiej zapadni do pomieszczenia z głównym bossem, która znajduje się na samym środku mapy.
W teorii więc możemy wyjść mu na spotkanie od razu, ale oczywiście mija się to z celem. Nie tylko dlatego, że boss Arms Race, wielki jegomość z brodą na mechanicznym ogierze, zawsze występuje z tarczą, pancerzem i zwyczajnym HP, co wymusza na nas żonglowanie elementami broni. Eksploracja mapy zapewnia nam też większe szanse na zdobycie jednej z 20 unikalnych legendarnych broni na czele z najważniejszym, czyli Class-Modami związanymi ze wspomnianymi drzewkami umiejętności.
Wrażenia z Battle Royale w Borderlands 3
Tryb Arms Race, to z pewnością coś, co pozytywnie wpłynęło na cały repertuar trybów obecnych w Borderlands 3. Do grania w niego na dłuższą metę zachęcają jednak głównie przedmioty legendarne, bo szczerze mówiąc, to gdyby nie one, po przejściu trybu pięciokrotnie, nie miałbym po co do niego wracać.
Sprawdziłem, podobało mi się, ale wole i tak grać już nowymi postaciami od początku albo farmić jakąś broń w normalnym trybie na 11 poziomie Mayhem, żeby czerpać większą przyjemność z gry, dzięki umiejętnościom i znalezionym broniom. Samo wyzwanie w Arms Race nie jest zbyt wysokie, dlatego zaawansowani gracze poradzą sobie z nim z łatwością i tylko pech przesądzi o przegranej.
Battle Royale w Borderlands 3 popełniło bowiem fundamentalny błąd w myśl tego, co w tych trybach jest najważniejsze. Mowa oczywiście o podejściu PvP, a nie PvE, które to zapewnia nam ogromny zastrzyk emocji i zabawy, kiedy pokonujemy nie te sterowane komputerami mobki, a prawdziwych graczy. Dlatego finalnie Arms Race doceniam głównie przez powiew świeżości i nowe bronie, ale uważam, że Gearbox mógł tchnąć w niego coś więcej, bo na ten moment to głównie stracony potencjał.