Tegoroczny sezon arktycznych pożarów rozpoczął się dwa miesiące wcześniej niż zazwyczaj i był bezprecedensowy w swoim zakresie. Poza dużą powierzchnią objętą ogniem, naukowcy zwrócili również uwagę na tzw. zombie pożary.
Tak, to nie żart. Najpierw informowaliśmy o zombie huraganach, a teraz mamy na myśli zombie pożary. Te ostatnie polegają na tym, że ogień zaprószony jeszcze w poprzednim okresie wegetacyjnym może tlić się w bogatym w węgiel torfie pod ziemią przez cały okres zimowy. Następnie, kiedy wraz z nadejściem wiosny temperatury rosną, ogień „szaleje” na dobre.
Drugim z niepokojących zjawisk jest występowanie pożarów w obszarach pozornie odpornych na ogień. W miarę jak tundra na dalekiej północy staje się coraz cieplejsza i bardziej sucha, gatunki roślin, które do tej pory uważano za słabo palne, zaczynają płonąć. Chodzi m.in. o karłowate krzewy, turzyce, trawę, mech, a nawet torf. Nawet wilgotne bagna, torfowiska i mokradła stają się podatne na spalanie.
Czytaj też: Metan odpowiada za ocieplenie klimatu. Co o nim wiemy?
Konsekwencje kryzysu pożarowego mogą być znaczące dla krajobrazu Arktyki i jej mieszkańców, a nawet dla klimatu całej Ziemi. Ponad połowa pożarów wykrytych na Syberii w tym roku miała miejsce na północ od koła podbiegunowego. Dotknęły one wiecznej zmarzliny, która bloku ogromne ilości węgla przed ucieczką do atmosfery. Modele klimatyczne nie uwzględniają szybkiej odwilży w tych środowiskach – a jeśli do takowej dojdzie, to globalne ocieplenie jeszcze bardziej przyspieszy.
Chcesz być na bieżąco z WhatNext? Śledź nas w Google News