Jeśli przenieślibyśmy się 60 lat wstecz (dokładnie do 28 kwietnia), udali się na most Mackinac w stanie Michigan i poczekali tam kilka godzin, to mielibyśmy jedną z niewielu okazji w życiu na zobaczenie na własne oczy lecącego bombowca z bliska. Szkoda tylko, że ten szaleńczy pokaz mógłby się skończyć dla nas równie tragicznie, co dla samego pilota B-47.
Bombowiec nuklearny B-47 był jednym z pierwszych amerykańskich bombowców z napędem odrzutowym. Jego pierwszy lot odbył się w 1947 roku i szybko stał się głównym bombowcem nuklearnym Stanów Zjednoczonych do 1965 roku. B-47 mógł latać z prędkością 885 km/h i zabrać prawie 11400 kilogramów bomb. Podczas wojny nuklearnej mógł przenosić 15 bomb termojądrowych o mocy 3,8 megaton każda. Do tej pory B-47 wyszły z użycia i choć wyprodukowano ich sporo, bo ponad 2000 sztuk, to finalnie była to naprawdę niebezpieczna konstrukcja, bo aż 10% z nich okazało się wadliwych o jeden start za późno.
Jednak B-47 mógł zapisać się na kartach historii w jeszcze bardziej negatywnym świetle, przez kapitana sił powietrznych Johna S. Lappo. Ten zdecydował się odwalić niezły pokaz, przelatując pod mostem Mackinac w stanie Michigan, którego wysokość od poziomu wody do najwyższego punktu podstawy wynosi zaledwie 47 metrów, podczas gdy sam bombowiec miał 8,5 metra wysokości.
Ryzyko z tym związane to jedno, ale do tego incydentu trzy grosze dorzuca zakaz, który dotyczył wszystkich pilotów i rozprawiał na temat tego, że samoloty wojskowe nie mogą latać poniżej 152 metrów nad ziemią. Lappo dostał więc karę za głupotę i złamanie zasad, która opiewała na grzywnę w wysokości dzisiejszych 2615$ oraz dożywotnie uziemienie. Finalnie odszedł na emeryturę, zdobywając dwa awanse, więc historia nie skończyła się dla niego tak tragicznie, jak mogła, gdyby był pilotem w Rosji, czy Chinach.
Czytaj też: Wieloryby w roli szpiegów marynarki rosyjskiej?
Źródło: Popular Mechanics