Zdaniem międzynarodowego zespołu naukowców ogromna chmura promieniowania, która rozprzestrzeniła się w Europie w 2017 r., miała swoje źródło w niepotwierdzonej awarii jądrowej na terenie Rosji.
Rosja przyznała, że chmura promieniowania jądrowego została wykryta nad Uralem. Nigdy nie wzięła jednak odpowiedzialności za wyciek promieniowania i pominęła fakt, że wypadek jądrowy miał miejsce w ośrodku Mayak w 2017 roku. Ponad 1300 pomiarów atmosferycznych z całego świata wykazało, że w tym czasie uwolniono od 250 do 400 terabekereli radioaktywnego rutenu-106. Jest on radioaktywnym izotopem rutenu, co oznacza, że ma inną liczbę neutronów w jądrze niż pierwiastek występujący naturalnie. Izotop może być wytwarzany jako produkt uboczny podczas rozszczepienia jądrowego atomów uranu-235.
Czytaj też: Jak niebezpieczne jest promieniowanie na lotniskach?
Na szczęście chmura promieniowania była na tyle rozproszona, że nie wyrządziła większych szkód. Całkowita radioaktywność była jednak od 30 do 100 razy wyższa od poziomu promieniowania uwolnionego po wypadku w Fukushimie w 2011 r. Promieniowanie wykryto we wrześniu 2017 r. w Europie Środkowej i Wschodniej, Azji, na Półwyspie Arabskim, a nawet na Karaibach.
Podczas ponownego przetwarzania paliwa jądrowego – gdy radioaktywny pluton i uran są oddzielane od wypalonego paliwa jądrowego z reaktorów jądrowych – ruten-106 jest zazwyczaj umieszczany w składach odpadów. Oznacza to, że każde masowe uwolnienie rutenu mogło wynikać jedynie z wypadku, do którego doszło podczas przeróbki paliwa jądrowego. Zakład w Mayak był jednym z niewielu miejsc na świecie, które prowadzą tego typu działania.
Co ciekawe, już wcześniej na tych terenach doszło do poważnego wycieku. W wypadku z 1957 r., znanym jako katastrofa Kyshtym, eksplodował zbiornik płynnych odpadów nuklearnych. Doprowadziło to do rozprzestrzenienia radioaktywnych cząstek w promieniu setek kilometrów.
[Źródło: livescience.com; grafika: Carl Anderson]
Czytaj też: Wiemy czy promieniowanie kosmiczne powoduje raka u astronautów