Większość ludzi zakażonych koronawirusem odczuje niezbyt poważne objawy COVID-19. Część chorych wymaga jednak dodatkowego źródła tlenu, hospitalizacji a nawet wykorzystania respiratorów.
Naukowcy od początku pandemii starają się wyodrębnić czynniki wypływające na przebieg zakażenia. Wiadomo, że wiek i stan organizmu w dużym stopniu rzutują na to, jak bardzo dotknie nas infekcja wywołana SARS-CoV-2. Cukrzyca, otyłość i problemy z układem krążenia również mogą być kluczowe w ocenie ryzyka. Teraz jednak pojawiła się nowa, nieczęsto brana pod uwagę zmienna: obecność neandertalskiego DNA.
Około 60 000 lat temu, niektórzy przodkowie współczesnych ludzi przeszli z Afryki do Europy, Azji i Australii. To właśnie wtedy poznali neandertalczyków i krzyżowali się z nimi. Wymiana genetyczna doprowadziła do powstania nowych ludzi, którzy odziedziczyli geny po obojgu rodzicach. Większość genów neandertalczyków zniknęła, ponieważ miały one negatywny wpływ na Homo sapiens. Te przydatne pozostały z nami jednak do dziś.
Czytaj też: Co wiemy o ponownych zakażeniach koronawirusem?
Geny te chroniły przed wirusami, ponieważ neandertalczycy mieli z nimi wcześniej kontakt. Problem w tym, że fragmenty DNA, wcześniej chroniąc naszych przodków przed patogenami, teraz mogą być odpowiedzialne za komplikacje wywołane COVID-19. Dr Hugo Zeberg i dr Svante Paabo uważają, że sześć genów może mieć taki negatywny wpłw. Powszechnie występują one w Bangladeszu, gdzie 63% ludzi posiada co najmniej jedną ich kopię, podczas gdy na terenie południowej Azji podobna zależność dotyczy 1/3 ludzi.
Chcesz być na bieżąco z WhatNext? Śledź nas w Google News
Być może właśnie to wpłwa na wysoką umieralność osób pochodzenia banglijskiego na terenie Wielkiej Brytanii. W Europie wspomniane neandertalskie geny posiada zaledwie 8% ludności, a we wschodniej Azji – tylko 4%. Co więcej, owe fragmenty DNA są w zasadzie nieobecne u mieszkańców Afryki. Geny te mogą być odpowiedzialne za nasiloną reakcję immunologiczną, przez co organizm chorego sam go zabija.