W weekend miał miejsce dziwny incydent z udziałem samolotu Air Force One z prezydentem Donaldem Trumpem na pokładzie, kiedy to tajemniczy dron zbliżył się do niego podczas przyłożenia do lądowania.
Wiemy o tym m.in. od c najmniej dwóch reporterów, którzy byli w samolocie i wspomnieli o obserwacjach na Twitterze, ale nadal Siły Powietrzne USA nie skomentowały publicznie tego incydentu. Na szczęście Air Force One wylądował bezpiecznie w drodze powrotnej z Bedminster.
Pierwszy o incydencie wspomniał Sebastian Smith z AFP, a później reporterka Jennifer Jacobs z Bloomberga, twierdząc też, że „wiele osób” na pokładzie samolotu widziało drona (via Popular Mechanics).
Samolotem biorącym udział w incydencie był Boeing 757-200. Wbrew powszechnemu przekonaniu „Air Force One” nie jest bowiem jednym samolotem, a każdym, na pokładzie którego znajduje się Prezydent Stanów Zjednoczonych w określonym czasie. Na długich trasach Air Force One to zwykle specjalnie zmodyfikowany 747, ale ponieważ prezydent odbył jedynie krótką podróż do New Jersey, zamiast niego użyto 757.
Obserwacja drona jest o tyle interesująca, że ten nie powinien znaleźć się poniżej wysokości 122 metrów w okolicy większości instalacji wojskowych w Stanach Zjednoczonych.
Czytaj też: CIA po latach ujawniło nuklearnego drona do szpiegowania komunistów
Dron został na dodatek zauważony zapewne w nieuregulowanej przestrzeni powietrznej, a jego możliwość doprowadzenia do katastrofy sprowadza się nie tylko do ładunków wybuchowych, a nawet zwyczajnego wlecenia prosto do silników samolotu. Na szczęście nic się nie stało.
Najpewniej jednak dron ten był przyjazny, a załoga o nim wiedziała, jako że pracownicy lotnisk dbają za wszelką cenę o unieszkodliwianie nieznanych dronów na tych terenach.
Chcesz być na bieżąco z WhatNext? Śledź nas w Google News