Promieniowanie, na które są narażeni pacjenci podczas badań rentgenowskich nie powinno stanowić dla nich zagrożenia. Problem w tym, że są na nie wystawieni również radiolodzy, regularnie bombardowani niewielkimi dawkami promieni X. Aby zwiększyć ich bezpieczeństwo, naukowcy opracowali prostą metodę sprawdzania poziomu promieniowania, wykorzystującą kolonie drożdży.
W XVIII i XIX wieku popularną praktyką wśród górników było zabieranie do kopalń kanarków. Zamknięte w klatkach ptaki stanowiły system wczesnego ostrzegania przed niebezpieczeństwami związanymi z ulatnianiem gazów. Niestety, jeśli zagrożenie faktycznie wystąpiło, zwierzęta zazwyczaj umierały, co wiąże się z ich niezwykłą wrażliwością na zanieczyszczenia powietrza. Kilkaset lat później naukowcy wpadli na podobny, choć mniej drastyczny pomysł, mający podnieść bezpieczeństwo radiologów.
Idea zakłada tworzenie znaczków wykonanych z papieru, taśmy oraz aluminium. W ich wnętrzu znajdą się kolonie drożdży. Tak powstałe „odznaki” umieszcza się na ubraniach, a następnie, po wystawieniu na możliwe źródło promieniowania, analizuje się, ile z tych jednokomórkowych grzybów pozostało przy życiu. W jaki sposób się to sprawdza? Wystarczy dodać odrobinę wody do badanej kolonii i sprawdzić, jak dobrze przewodzi ona elektryczność. Im niższa przewodność, tym więcej drożdży jest martwych. To z kolei oznacza, że zginęły one na skutek promieniowania.
Taki sposób, wbrew pozorom, jest całkiem dokładny. Metoda na pierwszy rzut oka wydaje się chałupnicza, lecz pozwala wykryć nawet minimalne dawki promieniowania rzędu 1 milirada. Jest to więc skuteczność na poziomie dozymetrów, elektronicznych przyrządów skonstruowanych w tym celu. Czy drożdże znajdą wkrótce pracę jako asystenci radiologów bądź pracowników elektrowni atomowych?
[Źródło: newatlas.com; grafika: Purdue University]