SUVy będą tymi pierwszymi samochodami elektrycznymi Audi z serii e-tron, które wjadą na masowe linie produkcyjne jeszcze w tym roku i spróbują uszczknąć dla siebie kawałek „elektrycznego tortu”. Nic dziwnego, że producent stara się teraz wywołać wokół nich jak najwięcej szumu, pokazując jednocześnie to, na co stać jego dzieło. Wziął więc na warsztat swojego SUVa e-tron i po modyfikacjach skonfrontował ze stokiem narciarskim.
Czytaj też: Mercedes EQ Silver Arrow, czyli kiedy historia spotyka nowoczesność
Trudno mówić tu jednak o sukcesie podstawowej wersji e-tron, bo zmiany nie ograniczały się wyłącznie do kolczastych opon, ale też dodatkowego elektrycznego silnika. Wprawdzie standardowy e-tron i tak będzie oferował napęd na obie osie, ale tymi zajmie się wyłącznie jeden silnik. Dodanie drugiego zapewniło solidny skok mocy, bo z 402 koni mechanicznych i 559 Nm momentu obrotowego zrobiło się 496 KM i absurdalne 8919 Nm. To z kolei wymagało zmian w oprogramowaniu, aby układ napędowy był w ogóle w stanie sprostać tak ogromnemu momentowi obrotowemu.
Finalnie jazda na najbardziej stromej części australijskiego kurortu narciarskiego w mieście Kitzbühel (z 85-stopniowym nachyleniem) zakończyła się sukcesem. Spostrzegawczy widzowie z pewnością zwrócą uwagę na linkę, do której samochód został przyczepiony, ale Audi zapewniło, że ta była obecna wyłącznie z pobudek bezpieczeństwa i nie pomagała e-tronowi w tym wyzwaniu. Trudno jednak powiedzieć, czy to powinniśmy brać w ogóle na poważnie, kiedy brała w nim udział wersja elektrycznego SUVa, która przewyższa te, mające trafić do klientów.
Czytaj też: Elektryczny SUV e-tron od Audi zaprezentowany!
Źródło: Digitaltrends