Niemiecki Federalny Sąd Administracyjny w Lipsku orzekł, że duże miasta mogą zakazywać wjazdu aut z napędem diesla. Przeciw tym obostrzeniom opowiada się partia kanclerz Merkel. Czy w najbliższym czasie czeka nas kolejna fala używanych aut zza Odry?
W 2008 roku w rozwinięty konsumpcyjnie świat zachodu uderzył kryzys ekonomiczny. Celem ratowania rodzimej branży motoryzacyjnej, która wskutek wahań ekonomicznych zawsze pierwsza obrywa najbardziej, niemiecki rząd podjął decyzje dopłat do kupna nowych aut dla swoich obywateli. Nakręcenie koniunktury spowodowało rozrost tamtejszego rynku wtórnego, który swojego konsumenta upatruje głównie w Polsce. Sprowadzono wtedy 1,16 mln aut.
Dekadę później rynek wtórny z Niemiec ma się równie dobrze. Polacy kochają niemieckie auta, bo w zeszłym roku sprowadzono ich aż 935 tysięcy, wśród których królują m.in. Audi i Volkswagen. W najbliższym czasie może czekać nas jeszcze większa fala używanych aut, zdominowana przez modele napędzane silnikami diesla. Kolejne landy niemieckie wprowadzają zakaz wjazdu samochodom, których emisja tlenków azotu przekracza dopuszczalne normy. Słowem wszystkim silnikom wysokoprężnym przyklejono etykietkę trucicieli, rozpoczynając szeroko zakrojoną kampanię.
Sprawa dotyczy nie tylko używanych, ale i nowych aut. Szacuje się, iż ze względu na obostrzenia dealerzy będą mieć spory problem, by znaleźć nabywców dla ponad 300 tysięcy nowych pojazdów. Przy średnich cenach za pojedynczą sztukę, daje nam to ponad 4 miliardy euro strat. Wtorkowa decyzja Federalnego Sądu Administracyjnego w Lipsku może przyczynić się, do dużych zmian zakupowych przyzwyczajeń niemieckich kierowców. Używane pojazdy i „magazynowe leżaki” znajdą swoich nabywców na rynku wtórym, dlatego pewnie trafią do Polski, a potem innych krajów Europy środkowo-wschodniej.
Normy jakości powietrza w naszym kraju również nie reprezentują najlepszego poziomu. Jeśli nic z tym nie zrobimy, czekają nas sowite kary, choć paradoksalnie nie auta są naszym największym problemem. To głównie przestarzały sektor energetyczny i to czym palimy w piecach domowych powoduje, że nasze miasta coraz mniej nadają się do życia. Jednocześnie Polski rząd także od lat przebąkiwał restrykcyjne przepisy względem rejestrowanych samochodów, zwłaszcza w kontekście wieku – z prawie miliona pojazdów sprowadzonych w 2017 roku średnio wynosił on 10 lat dla diesli i 14 lat dla benzynowych.
Polacy są pragmatyczni. Rozglądamy się za starszymi niemieckimi używanymi autami z niskiej i średniej półki, a także otwierającymi sektor premium, ponieważ są na naszą kieszeń. Wzrost realnych płac względem wzrostu PKB na głowę mieszkańca w naszym kraju jest najniższy w Europie nieprzerwanie od 20 lat. Gdyby realizowano politykę bardziej przychylną pracownikom, w stosunku do skoku jaki poczyniła rodzima gospodarka, nasza najniższa płaca powinna być dziś wyższa o 70%. Ponadto, współczesne auta do przedziału cenowego 60-70 tysięcy złotych nie przedstawiają sobą ani przyzwoitej jakości, ani funkcjonalności, nie wspominając już o niezawodności. Co więcej, ich ekonomiczny argument – uturbione silniki o małym litrażu – jest mocno naciągany i stanowi raczej efekt wydumanych europejskich norm, aniżeli faktycznej użyteczności.
Zobaczymy co przyniosą najbliższe miesiące. Czy planujecie w 2018 zakup auta, a jeśli tak, to czy rozważaliście poczciwego diesla zza Odry?
Źródło: businessinsider.com.pl | Grafika: polskieradio.pl