Z czym kojarzą Ci się Włochy? Być może jestem ignorantem, ale jako ogromny fan wszelkiej maści makaronów i placka zwanego pizzą zawsze pójdę ze sztandarem za włoską ideę „do serca przez żołądek”. Ale nie o tym. Zapraszam was na wycieczkę przez historię głośnych wydechów, V12-tek i nieprzyzwoitych osiągów. Słodkiego owocu motoryzacyjnej inwencji i wizji, które smakują lepiej niż weneckie tiramisu. Jeremy Clarkson powiedział kiedyś, że Ferrari to Bóg… oczywiście w odpowiedniej proporcji. Jednak w mojej opinii to nie ekipa z Maranello wyzwała motoryzacyjny świat na pojedynek, o to co można nazwać supersamochodem.
Lata 60. Amerykanie uderzają mocno, ale to Włosi notują knockdown
Lata 60. to czas „Brytyjskiej inwazji” na USA, ale to Amerykanie przypuścili prawdziwy motoryzacyjny szturm na Europę, co było jednoznaczne ze zdobyciem korony globu. Co prawda w 1962 roku logo wierzgającego konia pojawiło się na modelu GTO 250, ale rokiem przełomowym był 1966. Amerykanie zniesmaczeni brakiem sukcesów w LeMans ruszyli do Francji ze swoją wyścigówką, legendarnym Fordem GT40. Ich niekłamane zaangażowanie zaowocowało kompletną dominacją wyścigu latach 66-69. Przez wielu motomaniaków ta nieśmiertelna konstrukcja jest uważana za pierwszy supersamochód w historii. Nie można im odmówić mocnych argumentów, ale jak określić co determinuje sformułowanie „super”?!
Również w 1966 roku Włosi zrobili coś zupełnie innego. Zaprojektowali jedno z najpiękniejszych aut w historii. Samochód, który do dzisiaj ląduje na plakatach nastoletnich fanów motoryzacji. Nie, to nie Ferrari. Ten okaz estetycznej perfekcji, pasji i wizji czegoś innego wyjechał ze stajni Lamborghini, a na imię miał Miura. Jak na rozmach włoskich inżynierów przystało, Lambo dostało centralnie umieszczony silnik V12 o pojemności 3,9 litra i mocy 350 KM.
Samochód rozpędzał się do 100 km/h w 6,7 sekund i osiągał maksymalną prędkość 275 km/h. Być może nie robi to wrażenia na posiadaczach hot hatchy z 2019 roku, ale przypominam, ten projekt ma prawie 60 lat. Mógłby starać się o „pomostówkę”. Całkiem nieźle jak na dziadka w kapciach i gazetą w ręce.
Rękawica została rzucona. Ford miał za sobą sukcesy i wsparcie motoryzacyjnego giganta, ale Włosi odwołali się do czystych emocji. Do tego co powoduje dreszcz przeszywający wzdłuż kręgosłupa. Muszę przyznać, że jako ogromny fan włoskiej motoryzacji i (czasami) szczęśliwy posiadacz Alfy Romeo, mogę trącić delikatnym brakiem obiektywizmu. Ale kto nie jeździł autem wprost z „wielkiego buta” ten nie wie. Co na to Enzo Ferrari, zapytacie?!
Oto Ferrari 365 GTB/4 Daytona. Jeżeli walczyć to zwyciężać. Ferrari włożyło do swojego samochodu V12-tkę o pojemności 4,4 litra i mocy 352 KM. Dzięki tym parametrom Daytona stała się najszybszym samochodem na świecie osiągając 280 km/h. Jednak spece od czarnego konia nie zdecydowali się pójść śladami Lambo i umieścili silnik z przodu auta.
Werdykt: 2:1 dla Włochów
Lata 70. Niemiecka machina i jej motoryzacyjny blitzkrieg prężą muskuły
Sony wprowadza Walkmana, na Bliskim Wschodzie szaleje kryzys naftowy, a Steve Jobs uruchamia Apple’a. Ale co z niemiecką myślą technologiczną? Tak docieramy do 1972 roku kiedy Porsche pokazuje swoją 911 Carrera 2.7 RS. Według wielu najlepsza i najbliższa ideałowi 911-tka w historii. Sześciocylindrowa nieśmiertelna jednostka napędowa dawała niemieckiej wyścigówce 210 KM przy 6300 obr./min.
Mało imponujące? Co Porsche traciło przy wyśrubowanych osiągach silnika z nawiązką rekompensowało przy relacji mocy do masy. Carrera ważyła niecałe 960 kilogramów co pozwalało na osiągnięcie 100 km/h w czasie 5.5 sekundy. Kompletnie wypatroszone z luksusu auto wyznaczało zupełnie nowy trend w sferze supersamochodów. No i nie zapominajmy, że miało pierwszy tylny spojler w historii. Wielu domorosłych fanów Golfa III generacji nie wie nawet, że ich inspiracje były spójne z tymi jakie mieli mechanicy Porsche. Co prawda oni wpadli na ten pomysł, żeby utrzymać superlekką Carrerę na torze i zrobili to w latach 70-tych… ale mniejsza o to. Witamy naszych zachodnich sąsiadów na polu bitwy. Pozostaną z nami do samego końca podróży.
Nie można napisać felietonu na temat historii motoryzacji bez wzmianki o Lancii. Co prawda Stratos nie był demonem osiągów i ciężko go zakwalifikować do kategorii razem z Ferrari i Lamborghini, ale ta legendarna rajdówka wygrywała Rajdowe Mistrzostwa Świata w latach ’74-’76. A nie jest to sukces łatwy do podważenia. Włosi, Włosi i znowu ci Włosi.
W 1974 Lamborghini buduje Countach LP 400. Myślę, że tego samochodu nie trzeba nikomu przedstawiać. Nasuwa mi się tylko jedno słowo – arystokracja. Kwintesencja tego czym jest Lambo. Wizualna ekstrawagancja połączona z osiągami i niebiańskim gromem jaki wydobywał się z jego wydechów. Kiedyś zobaczyłem zdjęcie Countacha w albumie mojego wujka i zapytałem co to jest? Na co usłyszałem taki samochód z Włoch, Lambordżini. Nie ważne jak się nazywał, ani skąd pochodził, to była miłość od pierwszego wejrzenia. Skoro Porsche postanowiło wymieść włoską konkurencję musiało pokazać coś nowego.
Nic z tego, można odmówić wielu rzeczy naszym sąsiadom, ale nie tego, że nie są konsekwentni. Kolejna 911? Oczywiście, że tak, tym razem z dopiskiem Turbo. Proszę państwa, sześć cylindrów i doładowanie. Tak im już zostanie. Dopisek Turbo stanie się domeną najlepszych 911-tek.
Werdykt: 2:1 dla reszty świata
Lata 80. Mityczna bariera 200mil/h pęka pod naporem wierzgającego konia
„Komputer” zostaje uznany za osobistość roku przez magazyn TIME, ZSRR zalewa Europę socjalistyczną energią płynącą prosto z atomu (dzięki, tak na marginesie dostałem taką dawkę, że przez okres szkoły podstawowej miałem rozchwianie gospodarki hormonalnej objawiające się poceniem dłoni na poziomie polityka zapytanego o obniżenie diety poselskiej). Co na to motoryzacyjny świat?!
Włosi uderzają mocno w 1984 i prezentują Ferrari 288 GTO. Podwójnie doładowana V8-ka i moc na poziomie 400 KM powodują, że superauto przekracza 300 km/h i osiąga setkę w czasie poniżej 5 sekund.
Czy może być lepiej? Otóż tak. Inżynierowie ze Stuttgartu prezentują Porsche 959. Niezawodna 6-tka z podwójnym doładowaniem i wszelkie rekordy idą do lamusa. Auto generuje 450 KM i bez najmniejszych problemów przekracza mityczna barierę 300 km/h.
Co najlepsze dostaje napęd na wszystkie koła i miażdży rekord przyspieszenia osiągając 100 km/h w 3.9 sekundy. „Umarł król, niech żyje król”. Nic bardziej mylnego.
Ambicja Scuderii motywuje ich do kolejnego uderzenia już w 1987 roku i tak powstaje kolejna ikona, Ferrari F40. Kolejna bariera pęka przy dźwięku doładowanej V8-ki. 200 mil/h zostaje osiągnięte, a Włosi wracają na tron. Właśnie tak stawia się kropkę na i.
WERDYKT: 2:1 dla Włochów
Lata 90. „Brytyjska inwazja” i Senna wymachujący aluminiową kataną wprost z Japonii
Marky Mark sugestywnie wymachuje rękami i twierdzi, że jest „białą” alternatywą dla 2Paca (konkluzja waszego skromnego autora). Powstają eBay i Google, a Bill Clinton wykorzystuje gabinet owalny… w dosyć specyficzny sposób. Ale prawdziwa rewolucja ma miejsce na „Wyspach”. Brytyjczycy dołączają do motoryzacyjnej pierwszej ligi z Jaguarem XJ 220 i McLarenem F1. Oba auta spełniają wszelkie kryteria supersamochodu.
Do setki zdecydowanie poniżej 4 sekund, prędkość zbliżająca się do kolejnej bariery 400 km/h. Jednak F1 to coś zupełnie innego, samochód który po 26 latach od rozpoczęcia produkcji nawet dzisiaj skopie tyłek każdemu brokerowi z Wall Street w jego najnowszym Lambo. Uwierzcie mi nie można przecenić tego jak nowatorski i demolujący wszystko na swojej drodze był ten majstersztyk brytyjskiej inżynierii. Moc na poziomie 627 KM wyciągnięta z wolnossącej V12-tki pozwalała osiągnąć prędkość maksymalną na poziomie 386 km/h. Tak, w połowie lat 90. Kiedy Zenek Martyniuk uważał, że „dywan” to artystyczna ekstrawagancja.
Żeby wbić gwóźdź do trumny Ferrari, które nie błyszczało w tym czasie na arenie supersamochodu poza F50, na tor wjeżdżają Japończycy z Hondą NSX.
Cóż więcej trzeba wiedzieć na temat tego samochodu poza tym, że został zaprojektowany przy udziale geniusza Ayrtona Senny. „Silvastone” wiedział co to znaczy podróżować na najwyższych obrotach i włożył kawał serca w to legendarne auto. W czasie delikatnej impotencji Ferrari i Lamborghini na scenie pojawił się trzeci Włoch. W 1991 roku modelem EB110 GT wskrzeszono z odmętów nicości markę Bugatti. Jednak koniec millenium zdecydowanie należał do reszty świata.
WERDYKT: 3:1 dla reszty świata
XX wiek jednak nie dla Włochów
Jak dobrze liczę wie Pani Sienkiewicz, moja umiłowana matematyczka z czasów liceum, ale wydaje mi się, że Włosi gonią 6:7. Nowe millenium to nowy rozdział w erze supersamochodu. Czy Włosi wrócą na czoło stawki? Czy motoryzacja poza półwyspem apenińskim odjedzie i zostawi ich w chmurze przyjaznych środowisku spalin? Nowi bohaterowie, nowe rekordy i nowa wizja idei samochodu perfekcyjnego w kolejnej odsłonie. Bądźcie czujni, jeśli Bóg i zdrowie pozwolą, niedługo kontynuujemy podróż po historii supersamochodu.
Chcesz być na bieżąco z WhatNext? Śledź nas w Google News