Osoby, które nigdy nie miały styczności z grami VR będą po zakupie zestawu HTC Vive nieco zagubione. Mamy fajny sprzęt, ale w co można na nim zagrać? Wybór jest duży, ale trafienie w ten odpowiedni tytuł bywa trudne. Oto gry, od których warto zacząć przygodę z wirtualną rzeczywistością.
Krok pierwszy – HTC Viveport!
Przygodę z grami VR należy zdecydowanie rozpocząć od wykupienia abonamentu w usłudze HTC Viveport Infinity. Możemy go nazwać odpowiednikiem Xbox Games Store, czy Origin Access.
Nie oszukujmy się, gry na VR, podobnie jak gry na konsole czy komputery, nie są tanie. Dlatego w zamian za abonament w wysokości 69 zł miesięcznie lub 576 zł za cały rok dostajemy dostęp do ponad tysiąca tytułów. Niemal wszystkich, jakie są dostępne na gogle HTC Vive. Niewielka część najdroższych produkcji, tzw. gier AAA, wymaga oddzielnego zakupu.
Z Viveportu można korzystać w tradycyjnej formie aplikacji na komputerze lub w wirtualnej rzeczywistości. Przypomina to nieco sklep Google Play, w którym stajemy przed wielka interaktywną ścianą i… wybieramy w co chcemy zagrać.
Trochę sportu, czyli Racket NX i Fruit Ninja
Gry VR są świetnym sposobem na załapanie odrobiny ruchu. Można zagrać w prawdziwego, wirtualnego tenisa, ale znacznie lepszym wyborem jest Racket NX. W grze znajdujemy się pośrodku wielkiej kuli, a naszym zdaniem jest odbijanie piłki rakietą tak, aby odbiła się w konkretnych miejscach otaczającej nas konstrukcji. Brzmi banalnie?
Jeśli dodamy do tego bardzo ładną oprawę graficzną, genialny dźwięk i bardzo dobrą fizykę gry, w Racket NX można dosłownie wsiąknąć i zapomnieć o całym otoczeniu. Tytuł dale masę bardzo dobrej rozrywki i zawsze można go wykorzystać jako element towarzyskiej rywalizacji.
Obok Racket NX warto wymienić Fruit Ninja. Prosta gra znana z urządzeń mobilnych w połączeniu z zestawem VR zmienia się w prawdziwy wyciskacz potu. W końcu każde cięcie mieczem to faktyczny ruch całej ręki. Do tego musimy stale się obracać i już po kilku minutach można się naprawdę nieźle napocić.
Twórcom obu gier idealnie udało się stworzyć iluzję faktycznego trzymania i uderzenia przedmiotów.
I Expect You to Die – zostań agentem specjalnym
I Expect You to Die to podręcznikowy przykład tego, że w grach VR ważniejsza niż grafika są pomysł i wykonanie. Jest to tytuł statyczny, w który możemy grać na siedząco, bo wszystkie czynności w grze wykonujemy bez poruszania się. Niektóre etapy wymagają jednak dynamicznego obracania się.
W grze wcielamy się w agenta specjalnego, który w każdym etapie ma za zadanie zrobić… coś i się z niego ewakuować. I tak mamy np. wyskoczyć z samolotu samochodem, wydostać się z podwodnej kapsuły lub zniszczyć śmiercionośne urządzenie ukryte w gabinecie złego charakteru.
Każdy etap jest najeżony zagadkami. Musimy dokładnie skanować otoczenie i szukać zastosowań różnych przedmiotów. We wspomnianej kapsule ratunkowej (uwaga spoiler!) musimy znaleźć sposób na zalanie baku benzyną, uszczelnienie pękających szyb, powstrzymanie granatu przed wybuchem (lub trzymanie go w jednej ręce przez cały etap). Po drodze trzeba pilnować ciśnienia w silniku, a kiedy już sytuacja wydaje się opanowana i zaczynamy się wynurzać, pojawia się konsola zapowiadająca autodestrukcję kapsuły. Zatrzymać może ją kod zapisany na kawałkach papieru rozrzuconych na podłodze.
Choć na przejście jednego etapu potrzeba maksymalnie kilku minut, nauczenie się wszystkich mechanizmów i schematu działania zajmuje znacznie więcej czasu.
Fujii – bajeczna przygoda z zagadkami
Skoro już jesteśmy przy tym, że gry na VR nie muszą oferować fotorealistycznej grafiki, spójrzmy na Fujii. Gra oferuje bardzo prostą, ale wręcz bajeczną i kolorową grafikę. Już samo to potrafi przyciągnąć do… gogli. Szczególnie, że elementy otoczenia nie tylko są i wyglądają, ale też można wejść z nimi w interakcję.
W Fujii wcielamy się w rolę nietypowego ogrodnika. Naszym zadaniem jest m.in. tworzenie nowych, surrealistycznych ogrodów. Poprzez przemierzenia kolejnych etapów świata poznajemy nowe rośliny i stworzenia, a poprzez rozwiązywanie różnych zagadek logicznych poznajemy nowe sposoby na rozwijanie otaczającego nas świata.
Fujii to świetna propozycja dla osób szukających spokojnej, relaksującej gry.
Angry Birds jakiego nie znacie
Po raz pierwszy w Angry Birds grałem lata temu, jeszcze na Xperii X10. Czy dzisiaj ta gra może dać jeszcze więcej frajdy niż wtedy? Wystarczy przenieść ją w pełne 3D i wirtualną rzeczywistość.
W Angry Birds VR procę faktycznie trzymamy w rękach, a konstrukcja którą musimy zburzyć stoi idealnie przed nami. Co więcej, w wielu etapach możemy, a nawet musimy ją obejrzeć z każdej strony. Umożliwiają to różne punkty, z których możemy oddać strzał. Często bywa tak, że z pozycji startowej nie jesteśmy w stanie dostrzec elementów znajdujących się po drugiej stronie konstrukcji. Odpowiednie dobranie kąta strzału oraz celu jest tutaj znacznie bardziej skomplikowane niż w mobilnej wersji gry.
Gun Club VR – strzelanie do kaczek na Pegasusie to nie jest, ale i tak jest fajnie
Może porównanie legendarnego Duck Huntera do poziomu oferowanego przez Gun Club VR jest niesprawiedliwe dla HTC Vive, ale poziom rozrywki pozostaje bardzo zbliżony. Obie gry dają dużo satysfakcji.
Gun Club VR to w dużym skrócie symulator strzelnicy. Symulator to tutaj słowo klucz, bo nie wystarczy tutaj strzelać jednym guzikiem, a przeładowywać drugim. Broń trzeba odbezpieczyć, zabezpieczyć, wyjąć magazynek, włożyć magazynek… Ogólnie trzeba z nią zrobić dokładnie wszystko to, co w prawdziwym świecie.
Gra oferuje szeroki wachlarz broni, wiele różnych trybów, a wszystko to w bardzo ładnej grafice i przy przyjemnie działającej fizyce.
Sairento VR Lite, czyli siekanie wrogów bardziej na poważnie
Przejdźmy do nieco bardziej poważnych produkcji. W Sairento VR Lite wcielamy się w postać Cyber Ninji, a naszym zadaniem jest oczyszczanie kolejnych etapów z przeciwników. Brzmi banalnie? Nie w wirtualnej rzeczywistości.
Nasz Ninja biega, skacze, wykonuje akrobacje, a przy tym korzysta z szerokiego wachlarza broni. Miecze, gwiazdki do rzucania, przeróżne pistolety… To w połączeniu z różnorodnością wrogów powoduje, że dookoła nas zwyczajnie dzieje się! Nie tylko wirtualnie, bo w świecie rzeczywistym również. Ciągłe obracanie się i wymachiwanie bronią powodują, że w Sairento Lite lepiej nie grać na ograniczonej przestrzeni i w otoczeniu delikatnych przedmiotów.
Gloomy Eyes. Bo VR to nie tylko gry
Wirtualna rzeczywistość może być wykorzystywana nie tylko do grania w gry, ale również do przeżywania opowieści w zupełnie nowy sposób.
Gloomy Eyes jest piękną, trójwymiarową opowieścią o miłości w miasteczku opanowanym przez ciemności oraz… zombie. Brzmi banalnie, ale animacja strasznie wciąga, a jeśli lubisz przy tym klimaty zbliżone do produkcji Tima Burtona – będziesz jak w domu. To doświadczenie, którego nie można przegapić mając do dyspozycji HTC Vive.
Half Life: Alyx – bo nie mogło być inaczej
Prawdziwy motor napędowy sprzedaży zestawów VR w ostatnich tygodniach. Słusznie? Zdecydowanie tak!
Czytając recenzje nowego Half Life’a zauważyłem dwa typy osób. Starzy wyjadacze gier VR narzekają. A to nie pasuje im otoczenie, a to sterowanie, a to przeładowywanie broni… Osoby mniej doświadczone robią – WOOOW! I taki właśnie jest Alyx. Gra, która pokazuje jak mogą i jak powinny wyglądać gry VR. I obok prostych produkcji, takich tytułów powinno być zdecydowanie więcej.
Jeśli nie znacie dotychczasowej historii Half Life’a, nie musicie się niczego obawiać. Alyx sprawnie tłumaczy większość wątków. Ale w grze bardziej niż o fabułę, chodzi o samą rozgrywkę. Do świata VR przenosimy się dosłownie w całości. Wszystko jest duże. Takie 1:1 duże. Stół to stół, wieżowiec faktycznie stoi przed nami i jest ooooogromny. Podobnie jak przeciwnicy i otoczenie, co momentami naprawdę przeraża.
Jeśli skacze na Was pająkopodobne coś, to odruchowo zaczynacie strzepywać to z siebie. Widząc 2-metrowie zombie nie lecicie na niego z łomem ziewając z nudów, tylko szukacie ciemnego kąta i kombinujecie co z nim zrobić. Kiedy pierwszy raz owe zombie cisnęło we mnie stalową beczką, miałem szczęście, że za mną była kanapa. Bez tego leżałbym na ziemi, bo faktycznie w stronę mojej głowy leciała wielka beczka, więc odruchowo zaczynacie padać żeby ją ominąć. A kiedy musiałem wejść do ciemnego korytarza, pokrytego kosmicznym… czymś, w którym w każdej chwili mógł na mnie wyskoczyć bliżej niezidentyfikowany stwór, po trzech minutach rozgrywki potrzebowałem przerwy. Żaden horror nie dostarczy Wam takich emocji jak taki mały fragment gry VR. Puls 140, plecy mokre… to jest dopiero granie w gry! A nie jakaś kanapowa FIFA.
Sterowania nie jest tak złe jak je malują. Najbardziej skomplikowana czynność, jaką jest przeładowanie broni, wychodziła mi całkiem sprawnie. Każdą broń przeładowujemy w inny, choć podobny do siebie sposób. Musimy zwolnić magazynek, wyjąć nowy sięgając drugą ręką za plecy, włożyć go do broni, zamknąć i odbezpieczyć. I teraz zrób to wszystko uciekając od nacierających przeciwników. W tej grze nic nie dzieje się samo. To nie Call od Duty.
Graficznie gra wygląda świetnie. Nie jest to poziom najmocniejszych graficznie klasycznych tytułów, ale Half Life zdecydowanie się wyróżnia na tle innych gier VR. Ogrom budynków i otaczających nas konstrukcji przytłacza. A kiedy już w pierwszych minutach gry z windy wyciąga nas wielki, uzbrojony po zęby żołnierz, odruchowo wyciągnąłem w jego kierunku rękę. Stał metr przede mną i wyglądał niepokojąco prawdziwie. Twórcy gry przewidzieli takie zachowanie, bo od razu odtrącił moją rękę. Sporo jest tutaj takich smaczków.
P.S. Tak, da się rozwiązywać równania matematyczne pisząc po szybie w pierwszym etapie gry.
Chcesz być na bieżąco z WhatNext? Śledź nas w Google News
Materiał powstał we współpracy z firmą HTC.